Dla czternastoletniego Severusa to miał być nudny, wiosenny dzień, spędzony z Lily na Błoniach. Co sprawiło, że wylądował w sierocińcu? [Ewentualny chaos fabularny i nieregularność zwalamy na pisanie w plus-minus 5 autorek]

[009.] – Czego oczekujesz?





OdaŁtorsko: Magda

Przede wszystkim chyba powinnam Was przeprosić, bo obiecałam sobie, że rozdziały będą regularne, a tu nic. W takim razie naprawdę baaardzo przepraszam, ale zbliżają się święta, więc postaramy się wspólnie z dziewczynami nadgonić. Ja już nie przedłużam, zapraszam do czytania i komentowania! Enjoy!


***

   Kolejne tygodnie mijały Hermionie na załatwianiu podręczników. Lecz nie, nie tych do Owutemów. Do nich już od wielu lat gromadziła całe sterty notatek oraz potajemnie skopiowanych woluminów ze szkolnej biblioteki. Również tych z Działu Ksiąg Zakazanych, bo jednak była wśród tych szczęśliwców, dla których ten dział stopniowo stawał się coraz mniej niedostępny. Teraz znajdowała się na etapie drobnych, aczkolwiek systematycznych powtórek, więc w międzyczasie mogła sobie pozwolić na poznawanie mugolskich materiałów dotyczących psychologii. Nie mogła marnować czasu. Podejrzewała, że czeka ją ogrom samodzielnej pracy, jako że jak dotąd nie zaprzątała sobie głowy programem, zgodnie z którym podążali jej rówieśnicy w niemagicznym świecie. Po zajęciach zaczęła urządzać sobie wycieczki do tamtejszych bibliotek. Starała się nie przesiadywać tam zbyt długo, aby nie wzbudzać zainteresowania swoich przyjaciół, ale dzięki nauce obsługi ksero, mogła w pełni legalnie pochłaniać kolejne tomy w Hogwarcie. Żałowała, że do mugolskiego świata nie może zabierać ze sobą Harry'ego, ale raz – pewnie by się tam z nią okropnie zanudził, a dwa – w końcu to była jej decyzja, by na razie absolutnie nikogo nie informować o jej planie "A" na przyszłość. Nie chciała zastanawiać się nad reakcjami jej znajomych – to by ją przyprawiało ból głowy. Dodatkowy. Swoją drogą ostatnio ciągle nachodziły ją migreny. Nie była pewna, czy to przez naukę czy może działo się tak na skutek jej podróży w czasie. Wprawdzie pani Pomfrey mówiła, że jej mózg powinien się sam dość szybko zregenerować, ale od czasu ich rozmowy zużyła tak pokaźną ilość eliksirów przeciwbólowych, że obie zaczynały się niepokoić.

   Na zajęciach z zaawansowanych Eliksirów była wyjątkowo skupiona; śledziła każdy ruch, gest i słowo nauczyciela. Na razie nie udało jej się zaobserwować niczego szczególnego. Nie wykazywał żadnych elementów zachowania, na które powinno się zwracać uwagę przy rozpoznawaniu chorób, ale bardzo możliwe, że na razie nie wiedziała, na co zwracać uwagę, ponieważ dopiero zaczynała przygodę z psychologią i medycyną. Sprawy nie ułatwiała świadomość, że mężczyzna przez długie lata był wybitnym szpiegiem, w związku z czym umiejętność kamuflażu zapewne musiał posiąść w stopniu doskonałym. Do tej pory domyśliła się jedynie jego przywiązania do mugolskich papierosów, bo chyba było to jedyne wytłumaczenie dla żółtawych zębów i paznokci. Ale to był gotowiec – w końcu podczas jej nieszczęsnej wizyty w lochach widziała, jak gasił jednego z nich w popielniczce. Poza tym nie sądziła, by tak samo żółtawe zabarwienie skóry miał od urodzenia. Podejrzewała dające o sobie znać problemy z układem trawiennym, które najwidoczniej musiał od zawsze ignorować, udając, że nic się nie dzieje.

   Owutemy miała zdawać dopiero na wiosnę, ponieważ na razie nie były nawet ułożone testy, a dyrektorka akurat na to nie miała wpływu. Do tego czasu postanowiła chodzić na wszystkie lekcje – jako Prefekt Naczelna nie powinna dawać złego przykładu innym uczniom, a co dopiero robić sobie niepotrzebnych zaległości w nauce.

   Po zdaniu testów będzie praktykować u pani Pomfrey przez kilka miesięcy, w przyszłym roku pójdzie na mugolski, a następnie magiczny uniwersytet. Już dawno zdążyła się nauczyć, że mugolskie książki nie zawsze zawierają całość informacji. Co więcej, wersje niektórych definicji zazwyczaj minimalnie się od siebie różnią i doszła do wniosku, że jedynie wykwalifikowany profesor jest w stanie przekazać prawdę, bez zbędnych ozdobników, tak, aby była możliwa tylko jedna interpretacja. Oczywiście wcześniej, w wakacje, będzie musiała zdać eksternistycznie dwa ważne egzaminy – GCSE i A-levels, bo przecież ma tylko zaświadczenie zaliczenia transferu testu w wieku jedenastu lat. Obecnie była na etapie zastanawiania się, które przedmioty wybrać, ponieważ limit dziesięciu odrobinę ją ograniczał.

   Z westchnieniem przewróciła się na drugi bok. Od czasu odzyskania wspomnień często miała problemy ze snem, a łykanie na raz tylu eliksirów z pewnością nie obyłoby się bez szkody na jej zdrowiu. Postanowiła więc je odstawić. Spojrzała na mugolski, elektroniczny budzik, stojący przy łóżku. Co prawda, w Hogwarcie nie było gniazdek, ale dzięki prostemu zaklęciu, na które natrafiła całkiem przypadkowo – teraz działał bez prądu. Wskazywał godzinę 3:24. Zbyt wcześnie, by wstawać i zbyt późno na czytanie lub robienie czegoś, choć w minimalnym stopniu produktywnego, więc postanowiła poleżeć z nadzieją, że uda jej się zasnąć. Po kilkunastu minutach otworzyła oczy. Nawet liczenie baranków nie pomogło na sen. Znowu westchnęła, po czym ułożyła się wyżej na poduszkach, tak, by mieć widok na swój pokój. Jako, że w tym roku została prefektem, przysługiwała jej własna sypialnia, połączona z Pokojem Wspólnym. Cieszyła się z tego, ponieważ często nachodziła ją ochota na samotne przechadzki po zamku, a gdyby nadal sypiała z innymi uczennicami, budziłaby je z każdą kolejną, nocną wyprawą. Po chwili namysłu, stwierdziła, że równie dobrze może się teraz przejść – może dzięki temu odgoni resztki zmęczenia oraz senności, jakie się jej trzymały, a mimo wszystko nie pozwalały zasnąć. Usiadła na łóżku, wysunęła nogi spod kołdry i położyła na podłodze, próbując wymacać położenie kapci. Chłód kamiennej posadzki przeniknął jej ciało, wywołując dreszcze. Gdy już znalazła obuwie, nałożyła je, po czym wstała. Założyła ciepły sweter pani Weasley, po czym cichutko przeszła przez pokój, dochodząc do drzwi oraz krzywiąc się, gdy głośno skrzypnęły przy otwieraniu.

   Powolnym krokiem zeszła schodami do Pokoju Wspólnego, rozejrzała się, by sprawdzić, czy aby na pewno nikt nie zasnął na kanapie czy fotelu, jak nierzadko się zdarzało, a następnie przeszła przez portret, standardowo obrywając od Grubej Damy za budzenie jej w środku nocy.

   Bezmyślnie zaczęła iść przed siebie, pozwalając, by nogi same wyznaczały jej drogę. Nim się obejrzała, dotarła na Wieżę Astronomiczną. Nie dziwiła się, że to tu zaprowadziła ją jej podświadomość. Właśnie tutaj kiedyś wszystko się zaczęło. W porę powstrzymała się od wydania okrzyku zaskoczenia, ponieważ o barierkę opierał się profesor Snape.

– Może pani wyjść z ukrycia, panno Granger. Tak czy inaczej panią słyszę, więc nie widzę potrzeby ukrywania się – powiedział, patrząc na wnękę, w której się znajdowała.

– Cóż, teraz to już chyba ,,dzień dobry", panie profesorze – odpowiedziała, spoglądając na powoli rozjaśniające się niebo.

– Skoro nie mogę odjąć pani punktów za chodzenie po korytarzach po nocy, ponieważ jako prefekt naczelny ma pani do tego prawo, to niech będzie minus dziesięć punktów za strój niezgodny z regulaminem. – Wykrzywił wargi w chłodnym uśmiechu.

,,Jaka szkoda, że już dawno przeszedł mu ten chwilowy szok spowodowany odzyskaniem wspomnień'' – pomyślała ironicznie. – Oczywiście, profesorze – rzuciła beznamiętnym głosem, opierając się o barierkę obok niego.

   Minuty mijały. Myślała, że będzie czuła się skrępowana, ale w jakiś przedziwny sposób było wprost przeciwnie. Nie odzywali się do siebie, ale czuła nieznośne, rosnące z każda chwilą napięcie, które miało niewiele wspólnego ze zwykłym niepokojem, zazwyczaj odczuwalnym w jego towarzystwie. Była przeładowana emocjami i zbierało jej się na płacz, choć nie wiedziała nawet, dlaczego. Miała ochotę w jakikolwiek sposób wyrzucić wszystko z siebie, ale przecież wiedziała, że nie może; nie przy nim. Rozluźnienie obejmowało tylko ten moment, nie wiedziała, czy nie pożałowałaby tego kilka tygodni, dni czy może nawet minut później. Bała się, że wyśmiałby ją, choć nie byłoby to nic nowego.

   Głęboko odetchnęła i podniosła wzrok znad barierki. Gwiazdy i powoli znikający księżyc oraz powolutku wyłaniające się zza horyzontu słońce, dawały na tyle dużo światła, że była w stanie zauważyć majaczące w oddali Hogsmeade. Ogarnęło ją dziwne uczucie pustki, chociaż wiedziała, że Snape stoi nie dalej niż kilkanaście centymetrów od niej. Tak, jakby była sama we wszechświecie, mimo tego, że cały zamek zapełniony był uczniami i nauczycielami, a w oddalonej o kilka kilometrów wiosce, mieszkało dużo więcej ludzi. Zatrzęsła się; nie wiedziała, czy z zimna, czy może dlatego, że nagle poczuła wszystkie te uczucia, od których próbowała się odizolować przez cały dzień.

– Jeśli ma pani zamiar przez swoją głupotę marnować zapasy Eliksiru Pieprzowego, to równie dobrze może pani to robić w innym miejscu – mruknął nauczyciel, nawet nie zaszczycając jej spojrzeniem. Hermiona, niewiele myśląc, transmutowała spodnie od piżamy w ocieplane dresy. Nie wiedziała, ile tak stali i ile czasu jeszcze tu spędzą. Mogłaby po prostu odejść, ale chciała zostać. Czuła, że w dormitorium samotność będzie jej doskwierała jeszcze bardziej, niż na szczycie wieży. Tutaj była ponad wszystkim, całkowicie dosłownie. Podnosiło ją to na duchu. Potrzebowała odizolowania się od wszystkiego, chociaż paradoksalnie, to właśnie ta izolacja bolała ją teraz najbardziej.


Poza tym, sądziłaby prędzej, że to mężczyzna pierwszy odejdzie.

   Chciała go zapytać o to, jak się czuje, ale zorientowała się, że i tak nie otrzyma odpowiedzi. Był jej nauczycielem i, na litość Merlina, nawet jeśli nie byłby tak zamknięty, nie udzieliłby jej odpowiedzi. Postanowiła zaczekać i sprawdzić, jak rozwinie się sytuacja, chociaż wątpiła w to, że w ogóle się rozwinie. Oczekiwała, że postoją w ciszy, a on na odchodne wciśnie jej szlaban.

Postanowienie nie było tym, czego potrafiła dokonać w praktyce.

– Zastanawiam się… – zaczęła cicho, w razie negatywnej reakcji, dając sobie drogę odwrotu. Zawsze mogłaby powiedzieć, że mówiła do siebie, że się przesłyszał... Mogłaby wymyślić cokolwiek, żeby tylko się nie ośmieszyć w jego oczach. W zasadzie nawet nie wiedziała, dlaczego tak jej na tym zależy. Widząc, że nie zamierza jej przerywać ani z niej drwić, postanowiła kontynuować. – Zastanawiam się, czy dla wszystkich to byłby taki szok.

   Snape wyprostował się, sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej paczkę papierosów. Zapalił jednego zwykłą, mugolską zapalniczką – Hermiona była pewna, że równie dobrze mógłby do tego użyć odpowiedniego zaklęcia – po czym głęboko się zaciągnął. Dziewczyna cierpliwie czekała na odpowiedź, znosząc smród dymu papierosowego i to, że wyraźnie próbował zmusić ją do rozwinięcia pytania albo odwołania go, podobnie jak robił to na lekcjach.

– ,,To”, to znaczy co, Granger? – zapytał w końcu, odwracając się w jej stronę i opierając się bokiem o barierkę, następnie wydmuchując w jej stronę chmurę dymu. Dziewczyna powstrzymała się od grymasu.

– Chodzi mi o ten incydent ze wspomnieniami, panie profesorze – powiedziała cicho, spuszczając wzrok. Bała się, chociaż nawet nie wiedziała czego; w ostateczności, nic by jej przecież nie zrobił. Co najwyżej, odebrałby Gryffindorowi wszystkie punkty. Ale co by to dało?

– Pogwałcenie wszelkich praw moralnych będziemy nazywać incydentem? Jeśli za ,,incydent” uważa pani namieszanie w przeszłości, to co jest definicją braku odpowiedzialności? Zabicie Hitlera?

   Hermiona przymknęła oczy, powstrzymując napływające do oczu łzy. Nie oczekiwała tego, że poklepie ją po ramieniu i powie, że wszystko będzie dobrze, ale miała nadzieję, że wykaże przynajmniej odrobinę ludzkich odruchów i...

   To, co sobie uświadomiła, znów uderzyło ją z całą mocą. Dlaczego oczekiwała czegokolwiek poza złością, skoro to był jego jak najbardziej naturalny odruch? Nie miała prawa wymagać od niego, że zaakceptuje sytuację; jego dorosłość nie była powodem, dla którego miałby złościć się mniej niż ona.

– Przykro mi, że tak to zakończyłam – powiedziała nieco głośniej niż to, co mówiła wcześniej. Teraz chciała, żeby ją słyszał jak najwyraźniej, choć nie ułatwiał tego drżący głos.

   Nie zauważyła, żeby jakkolwiek zareagował, odwrócił się tylko w stronę balkonu i wyrzucił na wpół wypalonego papierosa. Dziewczyna nie miała odwagi by choćby się poruszyć, towarzyszył jej jakiś irracjonalny strach przed tym, że coś się stanie, chociaż to ,,coś" było bliżej nieokreślone. Miała nadzieję, że nie będzie musiała odzywać się jako pierwsza.

– To, że ci przykro, niczego nie zmienia.

– Wiem. Ale przepraszam – mruknęła cicho, zbliżając się do barierki i ponownie się o nią opierając. Rozejrzała się. Było równie ciemno, jak po jej przybyciu, więc w gruncie rzeczy nie mogło minąć dużo czasu. Ucieszyło ją to.

– Czego oczekujesz? – zapytał po kilku minutach lodowatym tonem, wyrażającym intencje dokładnie odwrotne do tych, które sugerowałoby teoretycznie troskliwe pytanie. Granger zorientowała się, że wbrew wszelkiej logice musiał się czuć zobowiązany, choć nie wiedziała dlaczego. Może dlatego, że teoretycznie nie musiała mu przywracać wspomnień, ani pokazywać drugiej rzeczywistości. Nie wiedziała, jakiej odpowiedzi udzielić na zadane jej pytanie, więc wypaliła pierwsze, co przyszło jej do głowy.

– Współpracy. – Snape z szelestem szat odwrócił się w jej stronę, a wtedy zauważyła, że jest jednocześnie zły i rozbawiony, co w jego wykonaniu stanowiło dość przerażającą oraz nieprzewidywalną mieszankę. – Nie tylko teraz, ale w ogóle.

   Na początku pomyślała, że się zgodzi, bo w jakiś niewytłumaczalny sposób zdołała go przekonać, że nie chce źle, jednak po chwili uświadomiła sobie, jak bardzo się myliła. Mężczyzna spojrzał na nią chłodno i uśmiechnął się lekceważąco. Hermiona mimowolnie zacisnęła zęby, próbując się wyciszyć. Dzisiejsze przeżycia źle na nią wpływały. Powinna dać sobie i jemu spokój, bo z rozmów w takich emocjach, nie mogło wyniknąć nic dobrego.

   Zerkając na niego, utwierdziła się tylko w przekonaniu, że powinna wrócić do dormitorium. Owszem, może i czuł się zobowiązany, ale widziała również, jak niechętnie na nią patrzy, jakby próbując przekalkulować możliwe korzyści i straty. Z góry wiedziała, że straty przeważą. Kontynuacja tej rozmowy nie miała sensu, dopóki oboje nie ochłoną. Głupotą z jej strony było sądzić, że zakończy się to inaczej.

– Nieważne, przepraszam za zamieszanie – westchnęła, szybko obracając się na pięcie i zmierzając w stronę schodów, zanim sama się rozmyśli. – Dobranoc, panie profesorze.

Chociaż niczego nie oczekiwała, za plecami usłyszała jeszcze ponury głos Snape'a.

– Pięć punktów od Gryffindoru za nieodpowiednie pożegnanie nauczyciela, Granger.

Mimowolnie się uśmiechnęła.



***

   Kilka kolejnych dni minęło Hermionie bez większych problemów. Jedynym zmartwieniem, oczywiście poza faktem, że istniała kiedyś w innej rzeczywistości, było unikanie Mistrza Eliksirów i to na tyle skutecznie, by nie spotkać go nigdzie poza posiłkami. Musiała jednak przyznać, że nie było to najłatwiejszym zadaniem. Ile razy pojawiała się w Skrzydle Szpitalnym, by obserwować panią Pomfrey przy pracy, tyle razy on też tam wtedy przychodził, nierzadko z nową dostawą leczniczych eliksirów.

   Na lekcjach wielokrotnie częściej spoglądał na nią tym swoim ,,niby nic niewyrażającym wzrokiem”, a jednak wiedziała, że kryje się za tym uważne ocenianie jej i chyba w pewien sposób też ostrzeżenie. Nie wiedziała, czy ktoś robił to specjalnie, ale niemal zawsze jej dyżury patrolowania korytarzy łączyły się z jego dyżurami, przez co tak czy inaczej byli skazani na wzajemny kontakt. Po nocy na Wieży, nie było to najlepszym pomysłem, gdyż sytuacje, kiedy się spotykali zwyczajnie obfitowały w nadmiar napięcia, który powoli zaczynali zauważać także inni nauczyciele, wcale nie tak mało spostrzegawczy, jak mogłoby się wydawać. Tak czy siak, gdy była już jednak skazana na obecność nauczyciela Eliksirów, starała się, zgodnie z poleceniem pielęgniarki, obserwować go tak uważnie oraz dyskretnie, jak tylko potrafiła. Co prawda nie miała gwarancji, że już nie odkrył, że przypatruje mu się o wiele częściej, niż powinna, ale na razie nic nie wyglądało na to, by tak właśnie się stało.

   Z niecierpliwością wyczekiwała przerwy świątecznej. Potrzebowała czasu na nadrobienie mugolskiego materiału, z którym była naprawdę do tyłu. Wyszła właśnie na patio, aby pomyśleć. Wokół było całkiem biało – świat pokrywała gruba warstwa śniegu, a obok niej stał ulepiony przez kogoś bałwan, zaczarowany tak, by co jakiś czas kłaniał się, zdejmując z głowy rondel. Na tablicy ogłoszeń, znajdującej się na ścianie w głównym holu, w połowie grudnia, pojawiło się ogłoszenie, przypominające o świątecznym, tradycyjnym balu. Hermiona skrupulatnie ignorowała wszystkie informacje na jego bzdurny temat, do czasu, aż we wtorek, przy śniadaniu, Ginny zaczepiła ją, dźgając w ramię zębiastą stroną widelca, z pytaniem, w co planuje się ubrać.

   Oczywiście obowiązywał strój adekwatny do tego typu uroczystości, a Hermiona, po szybkim przewertowaniu w myślach szafy, doszła do wniosku, że nie miała żadnej odpowiadającej tej okazji sukienki. Właściwie w ogóle nie miała już sukienek. Jednak nie przejmowała się tym za bardzo – miała ostatnimi czasy wiele na głowie i powinna skupić się na nieuchronnie nadciągających egzaminach. Gdyby mogła, to w ogóle nie szłaby na ten bal, ale jako prefekt naczelna miała obowiązek się tam pojawić, by włożyć maskę  czy też przypiąć odznakę  i z dumą dawać młodszym rocznikom wzór idealnej uczennicy. Z drugiej strony, przynajmniej nie zmuszano jej do znalezienia sobie partnera, jak to było w przypadku Harry’ego, gdy startował w Turnieju Trójmagicznym.

   Siedziała teraz na ławce, wpatrując się w uśpione rośliny przed sobą.

,,A może by tak jednak wystroić się na ten bal?'' – pomyślała. Każdą dziewczynę, nawet największą ignorantkę, w sprawach mody oraz urody, nachodziła kiedyś ochota na zrobienie czegoś zupełnie niespodziewanego i szalonego, tak, by zaskoczyć i zachwycić wszystkich wokoło. Na dobrą sprawę, raz na jakiś czas, to chyba nic złego... Pomijając już fakt, że Ginny prawdopodobnie nie pozwoliłaby jej pójść w byle-czym, a kto wie, do czego byłaby zdolna. W końcu, podczas Bitwy o Hogwart, wykazała się niesamowitą zawziętością i upartością. W ten oto sposób, Hermiona, dotąd najbardziej zatwardziała przeciwniczka marnowania czasu, postanowiła zrobić wyjątek od swojej niepisanej reguły.

,,Przetransmutuję jakieś stare ciuchy w suknię, przynajmniej będzie to całkiem niezłe ćwiczenie praktyczne z Transmutacji. Dzięki temu nie wydam ani grosza i zaoszczędzę na studia.'' – Również w tej rzeczywistości nie miała stałego dopływu pieniędzy, dlatego musiała zacząć, przez najbliższe kilka miesięcy, zaciskać pasa. Póki jeszcze się uczy. W wakacje znajdzie jakąś pracę, a z kolei na uczelni postara się o stypendium.

   Śnieg, spadający z dachu prosto na jej głowę, skrytą pod wełnianą czapką, skutecznie wyrwał ją z rozmyślań. Postanowiła jak najszybciej zabrać się za tworzenie projektu stroju, bo impreza, zgodnie z informacjami zawartymi na odręcznej notce, podesłanej przez młodszą Gryfonkę do jej pokoju dziś rano rano, miała się odbyć już w przyszłą sobotę.

   Pogrążona w swoich myślach, z roztargnieniem strzepnęła z czubka głowy biały puch, po czym ruszyła do ciepłego wnętrza zamku.
***

   Nadeszła wreszcie – wyczekiwana czy też nie – sobota, 22 grudnia. Praktycznie wszystkie dziewczyny, mniej więcej od południa, w skrajnych przypadkach od samego rana, spędzały czas na gorączkowych przygotowaniach do balu, który miał się rozpocząć punkt o godzinie 20:00. 

   Hermiona w głębi duszy wciąż twierdziła, że to głupie z ich strony, organizować i przejmować się czymś tak prozaicznym, mając za sobą świeże, wojenne doświadczenia, ale w końcu, posłusznie również zamknęła się w swojej sypialni prefekta, by powoli się szykować. Sukienka, którą zrobiła w zeszły weekend, wymagała jedynie kilku małych poprawek oraz paru, niemal nic nie znaczących zaklęć, jak na przykład to, powodujące odbijanie światła czy dodatkowy połysk. Jak już szaleć, to z przytupem.

   Po południu była prawie gotowa – został jej do zrobienia jedynie makijaż oraz fryzura. Postanowiła tym razem umalować się mugolskim sposobem, sądząc, że zajmie jej on co najwyżej pół godziny, a przynajmniej będzie wyglądał o wiele naturalniej, niż ten magiczny. Zostawiła go niemal na sam koniec. Dość szybko przekonała się, że się myliła. Z jej nadzwyczajną potrzebą perfekcjonizmu, okazało się to niemal niemożliwe do wykonania. Na szczęście, dzięki zaklęcie opanowującym drżenie ręki, po ponad godzinie, miała idealny makijaż, włącznie z kreskami, z którymi męczyła się najdłużej. Zostały jej jedynie włosy do ułożenia, co wcale nie było takie proste. Po użyciu niemal całego opakowania Ulizanny i pomocy kilku czarów, doprowadziła je do znośnego stanu delikatnych fal. Zadowolona z ostatecznego efektu, wsunęła na stopy szpilki, chwyciła przygotowaną od dawna torebkę, na twarz nałożyła nienaganny uśmiech i zerkając na zegarek, postanowiła ruszyć do Wielkiej Sali.

   Gdy pojawiła się na głównych schodach, ostrożnie stawiając kroki na marmurowych, porządnie wypolerowanych przez starego Filcha stopniach, większość z tych, którzy nie weszli jeszcze do środka i tłoczyli się w holu, 
w tej samej chwili obrócili głowy w jej stronę i, zapewne ze względu na wykorzystane przez dziewczynę odpowiednie uroki, nie mogli spuścić z niej wzroku. Prezentowała się olśniewająco, a jej suknia zapierała dech w piersiach zarówno wśród męskiej, jak i damskiej części niezamierzonej publiczności. Dość ciasny gorset uwydatniał biust, jednocześnie zwiększając wcięcie w talii, za to luźno spływająca spódnica, w pozytywny sposób podkreślała dolne partie ciała, długością sięgając ziemi. Cały strój, wykonany z niezwykle delikatnego, jasnofioletowego, odbijającego światło materiału, błyszczał przy nawet najmniejszym poruszeniu. Koronkowe rękawy sięgały odrobinę za łokieć, natomiast nagą część pleców dziewczyny, okrywał kaszmirowy szal, w zdecydowanie ciemniejszym odcieniu fioletu. Włosy, opadające zwykle na twarz, spięła tak, by nie przeszkadzały, ale z tyłu puściła je luźno i zatrzymała się jedyne na względnym wyprostowaniu ich w lekkie fale. Bardzo subtelny makijaż powiększał oczy, wydłużał rzęsy oraz nadawał ustom naprawdę ładny kształt. Szybko pokonała ostatnią partię schodów, jedynie nieznacznie przesuwając wzrokiem po zbiorowisku najbliżej stojących uczniów, po czym, jak gdyby nigdy nic, weszła do środka.

   Wielka Sala została naprawdę przepięknie przystrojona. Ozdobne łańcuchy, zwisające z lamp prezentowały się fantastycznie, a sufit zaczarowano w taki sposób, że przedstawiał czyste, rozgwieżdżone niebo. Na środku stała olbrzymia choinka, przyniesiona dzień wcześniej przez Hagrida, a przystrojona przez profesora Flitwicka oraz kilkunastu jego uczniów. Gałęzie uginały się od ilości bombek i innych ozdób. Stoły ustawione były blisko ścian, z wyjątkiem tego nauczycielskiego, jak zwykle stojącego na podwyższeniu. Każdy z nich, okryty był świątecznym obrusem, a ławy zostały przetransmutowane w wygodne krzesła. Wszędzie unosił się zapach apetycznie wyglądających potraw, takich jak pieczony indyk, gęś i kaczka, smażone ziemniaki, kapusta, brukselka oraz wiele innych warzyw, a także niewielkie paróweczki w cieście. Zewsząd pobrzmiewały tradycyjne, gwiazdkowe melodie, a pod przyozdobionym drzewkiem czekał spory stos prezentów wszelkiego kształtu i rozmiaru, począwszy od paczek wielkości dłoni, aż po olbrzymie pudła. Trzeba było przyznać jedno – dzieciaki w tym roku naprawdę się postarały z kupowaniem upominków.

   Harry, idący w pewnej odległości od dziewczyny i dyskretnie obserwujący ją z podziwem, wybrał takie miejsce, przy obficie zastawionym stole, które umożliwiałoby mu obserwowanie uczniów, którzy dopiero co wchodzili i zajmowali miejsca. Znudzony, a także dość zniecierpliwiony, stukał palcami o blat, pokryty świątecznym obrusem. Jego uwagę przykuł Draco Malfoy, przekraczający właśnie próg Sali, w asyście Crabbe’a i Goyle’a. Z jakiś powodów nie wrócił w tym roku na święta do domu. Prawdopodobnie miało to związek ze śledztwem, prowadzonym przeciwko jego rodzinie. Z kolei Chłopiec – Który – Przeżył, podczas tegorocznego Bożego Narodzenia, postanowił zostać w Hogwarcie, by móc towarzyszyć Hermionie, która z pewnością nie chciałaby spędzać ich tu sama, bez towarzystwa choćby jednego z przyjaciół. Jak się wkrótce okazało – niepotrzebnie się fatygował. W każdym razie, Draco miał na sobie szyty na miarę, szary garnitur, z nieco ciemniejszym krawatem i białą koszulą do kompletu. Ten zestaw sprawiał, że wyglądał on na o wiele lepiej zbudowanego oraz dodawał jego twarzy chłodnej elegancji, niezamierzenie nasuwając skojarzenie z wyrachowaniem jego ojca, Lucjusza. Sam sądził, że o wiele bardziej pasowałaby mu czarna całość, ale prawdopodobnie poprzez taki kolor stroju mógłby nasuwać innym dodatkowe skojarzenia ze Śmierciożerstwem.

   Harry również wyglądał niczego sobie, ale nie był aż tak elegancji. Ubrał zwykłą, granatową marynarkę, a do tego niebieską koszulę i ciemne spodnie. Trzy górne guziki koszuli zostawił rozpięte, a krawat pozostawił w szafie, co było całkiem niezłym pomysłem, biorąc pod uwagę temperaturę, panującą w sali oraz fakt, że na tego typu imprezach raczej się tańczy, a ciasny, sztywny garnitur tylko by mu to utrudniał.

   Gdy ich spojrzenia się spotkały, nie mogli oderwać od siebie wzroku, a wszechobecne napięcie było niemal namacalne. Żaden z nich nie czuł wcześniej takiego przyciągania do drugiej osoby, co sprawiło, że obydwaj w pierwszej chwili zastanowili się, czy przypadkiem nie zostało rzucone na nich jakieś zaklęcie. W końcu widok Zwycięzcy, bratającego się ze swoim, jak dotąd największym szkolnym wrogiem, mógłby być całkiem zabawny. Po chwili każdy z nich, z wyraźnym zażenowaniem i zakłopotaniem, odwrócił głowę, a na zwykle bladej twarzy Malfoya, zakwitł dość pokaźny rumieniec.

   Bal zaczął się wkrótce później. Dyrektorka stanęła na podwyższeniu i zaczęła przemowę.

– Witam wszystkich – zaczęła bezbarwnym głosem – którzy z różnych przyczyn postanowili w tym roku zostać na święta w Hogwarcie. Muszę przyznać, że jestem wam z tego powodu wdzięczna, ponieważ dzięki temu możemy dzisiaj, tutaj, wszyscy razem, świętować w niezapomnianej, jak i niepowtarzalnej atmosferze świąt Bożego Narodzenia. Na dzisiejszy wieczór przygotowaliśmy wiele ciekawych zabaw, mających na celu umilić wam ten czas. Liczę, że do niektórych z nich podejdziecie z przymrużeniem oka, a na wspólnie spędzany czas, porzucicie wzajemną niechęć. Tak więc – podniosła głos. – Życzę wszystkim dobrej zabawy oraz trafnych prezentów. Dziękuję za uwagę i zapraszam do konsumowania przepysznych potraw, jak zwykle przygotowanych przez nasze niezastąpione skrzaty. – Po tych słowach ukłoniła się, a następnie zeszła z podwyższenia, wśród gromkich braw uczniów i nauczycieli.

   Wszyscy zasiedli do stołów. Wszędzie pobrzmiewał gwar rozmów, dźwięki przesuwanych krzeseł, a także charakterystyczne odgłosy uderzania sztućców o talerze. Profesor Flitwick z uśmiechem machnął różdżką, dzięki czemu instrumenty, takie jak pianino, wiolonczela, trójkąty i skrzypce, postawione w rogu sali, zaczęły grać skomponowane na tę okazję utwory.

   Po jakimś czasie, część osób wstała od stołu i poszła tańczyć, a reszta została, bo zamiast obiadu, na stołach pojawiły się już desery wraz z napojami procentowymi, po które mogli jednak sięgnąć tylko pełnoletni czarodzieje. Choć niektórzy, jak co roku, zapewne odpowiednio się wcześniej przygotowali na taką ewentualność. 


   Hermiona popijała sok pomarańczowy, zza szklanki wodząc wzrokiem po sali i zgromadzonych ludziach. Zastanawiała się, jak to jest, że oni wszyscy – a w tym roku obecność chyba biła rekordy – ot tak porzuciła myślenie o wojnie, jej ofiarach i długofalowych skutkach, które za sobą pociągnęła... Gdzie to wszystko teraz jest? Co jest z tymi ludźmi?

   Przebiegła wzrokiem po siedzących nieopodal uczniach, zatrzymując się na chwilę przy śmiejących się Gryfonach, wśród których wyłapała Neville'a. Zawzięcie coś opowiadał, gęsto przy tym gestykulując. Zrobił tylko przerwę na podanie dalej półmiska z kolorowymi babeczkami i szybkie podwinięcie rękawów po czym wypowiedział coś, co znów rozbawiło towarzystwo.

Czy była wyjątkiem, wciąż rozpamiętując poszczególne wydarzenia?

   Profesor McGonagall też nawet nic nie wspomniała na ten temat. Czuła się... dziwnie. Tęskniła za Ronem. Harry na pewno też musiał, chociaż publicznie tego nie okazywał. Za dużo spojrzeń było ciągle w niego wlepionych. Szczerze mu się nie dziwiła, że stał się takim introwertykiem. Sama, patrząc z perspektywy spędzonych przez nią lat w Hogwarcie, stopniowo również się taka stawała. Czasami było jej okropnie wstyd za to, jak zachowywała się na samym początku ich znajomości... Ale właśnie  gdzie on jest?

   Rozglądając się, w końcu wyhaczyła czarną czuprynę, której nie mogła pomylić z żadną inną. Siedział przy stoliku nieopodal wejścia. Rzuciło jej się w oczy, że zarówno Harry, jak i Draco – każdy z nich siedzący przy innym stole – upijali się ponczem. W ich przypadku nie można było tego łagodniej nazwać, ponieważ dosłownie pochłaniali jedną szklankę za drugą, nawet nie delektując się napojem. Zasępiona, pokręciła głową i celowo odwróciła wzrok w przeciwnym kierunku.

   Nauczyciele rozmawiali ze sobą przy lampce wina. Spojrzenie dziewczyny, mimowolnie powędrowało w stronę profesora Snape’a. Siedział na jednym z krańców długiego stołu, a napięcie, panujące wśród jego współbiesiadników, było wyczuwalne nawet mimo sporej odległości, która Hermionę od nich oddzielała. 

,,A jednak nie wszyscy zapomnieli o wojnie"  pomyślała gorzko.

   Wśród nauczycieli, najwyraźniej nadal panowały mieszane uczucia względem jego osoby. Nie wszystkie rany dało się załatać. Choć w opinii publicznej, wielokrotnie cicho nazywano go bohaterem, niesmak chociażby po okresie jego dyrektury w Hogwarcie pozostał. Powszechnie starano się zachowywać bezpieczny, niezobowiązujący dystans. 

   Machnięciem różdżki dolała sobie soku i znów zbliżyła szklankę do ust, by w ten sposób sprawiać wrażenie zajętej i sprytnie zniechęcić do siebie potencjalnych rozmówców, po czym ponownie przyjrzała się mężczyźnie. 

   Z kieliszkiem, wypełnionym krwistoczerwonym płynem, umieszczonym między jego bladymi, smukłymi palcami, wyglądał niesamowicie elegancko i dostojnie...

   Jej uwaga, mimo myku ze szklanką, szybko została odwrócona na skutek niezbyt delikatnego szturchnięcia ze strony siedzącego naprzeciwko niej i teraz pochylającego się w jej kierunku czarnowłosego Krukona, Michaela Cornera, z którym dzieliła część zajęć.

– Cześć, Hermiono. Może chciałabyś zatańczyć? – zapytał z rozbrajającym uśmiechem wymalowanym na twarzy.

   Spojrzała na niego, szczerze zaskoczona propozycją, ale zaraz uprzejmie odwzajemniła uśmiech, skinęła głową, po czym odstawiła na śnieżnobiały obrus nieskuteczny rekwizyt i podniosła się z krzesła. Chłopak bezzwłocznie do niej doskoczył, złapał za wyciągniętą doń dłoń i pociągnął do siebie, prowadząc na środek sali.

   Cicho rozmawiali między sobą, tańcząc. Było całkiem miło, jednak Hermiona nie mogła oprzeć się wspomnieniu z innego gwiazdkowego balu, parę lat temu, na którym Michael poznał Ginny i niedługo później stali się parą. Właściwie nigdy nie poznała prawdziwego powodu ich rozstania. W plotki na temat meczu Quidditcha nie do końca wierzyła. Drażniła ją niewiedza, jednak nie należała do osób, które z buciorami pakują się w cudze życie
  sercowe czy jakiekolwiek. Uznała po prostu, że chłopak okazał się tylko krótkim epizodem w bujnym życiu towarzyskim najmłodszej latorośli Weasleyów. Nieme potwierdzenie swojej tezy uzyskała, gdy w niedługim czasie, rudowłosa dziewczyna przeniosła swoje zainteresowanie na Deana. Ostatecznie związała się z Harrym, natomiast Michael wpadł w sidła Cho. Nad chłopakiem wyraźnie ciążyło jakieś fatum, przez które ciągle wpadał z deszczu pod rynnę. Słyszała także o jego ciężkim incydencie z Carrowami, do którego doszło za panowania Snape'a, kiedy reaktywowano Gwardię Dumbledore'a... Miała szczerą nadzieję, że może teraz, po wojnie, zacznie wychodzić na prostą. 

Właściwie... że OBAJ zaczną.

   W pewnym momencie ich tańca, Krukon zaśmiał się pod nosem z jej nieudanego obrótu, na co Hermiona zdzierżyła go nieprzyjemnym spojrzeniem i, nim zdążyła się zastanowić, złośliwie poczochrała jego pół-długie włosy.

   Nie zauważyła uważnego spojrzenia Severusa Snape’a, śledzącego każdy jej ruch, któremu bynajmniej nie umknęła i ta scena.


***
   W końcu, pozytywnie zmęczona, zeszła z parkietu. Zdyszana podeszła do stołu, opadła na pierwsze-lepsze wolne krzesło. Chwyciła herbatnika z jakąś masą i nalała sobie soku dyniowego. Był naprawdę zimny, więc pijąc go powoli, wróciła do obserwowania zgromadzonych na sali osób. Dyskretnie rzuciła okiem na swojego nauczyciela Eliksirów – miał nieobecny wyraz twarzy i spokojnie sączył kolejną lampkę wina. Już miała odwrócić wzrok, by poszukać Harry'ego i przekonać się, w jakim jest stanie, jednak kątem oka zdążyła zauważyć, jak mężczyzna sięga po swoją różdżkę, by przywołać do siebie talerz z jakąś potrawą. Zainteresował ją szczególnie moment, gdy podniósł ze stołu widelec. Zachichotała pod nosem, ryzykując zakrztuszenie się i oplucie sukienki, bo widok ten nasunął jej wspomnienie, jak w niewielkiej knajpie w Chinatown, uczyła jego młodszą wersję misternej sztuki jedzenia pałeczkami. Cóż, poniosła porażkę, ale zdecydowanie było warto.

   Mężczyzna na chwilę podniósł wzrok na parkiet, nie przywiązując jednak uwagi do żadnej z konkretnych par. Oczywiście był świadomy, że ktoś mu się przypatruje. Ba! Wiedział nawet z której strony oraz kto dokładnie, ale... Właściwie co? Czemu ma jej nie spłoszyć? Żaden normalny człowiek nie czuje się dobrze z czyimś spojrzeniem na sobie, podczas gdy on je.
Zirytowany, popatrzył tym razem bezpośrednio na Hermionę Granger, lecz ona już rozglądała się po uczniowskich stołach. Natomiast z jej twarzy wciąż łatwo dało się odczytać niewątpliwe oznako rozbawienia.

   Zdziwiła się, nie widząc przy stole Harry’ego. Wypatrzyła go, siedzącego koło Malfoy'a, z którym cicho rozmawiał. Uniosła brwi i uśmiechnęła się na ten widok, bo najwyraźniej – przynajmniej chwilowo – porzucili wzajemną wrogość i niechęć. Była bardzo ciekawa co z tego wyniknie w przyszłości.

– Uwaga uwaga! – usłyszała głos dyrektorki. Wszyscy przerwali to, co akurat robili i spojrzeli na nią z zainteresowaniem, a profesor Flitwick wyłączył muzykę. – Proszę siedzących o powstanie i zapraszam wszystkich na środek. Mam wątpliwości, czy aby na pewno każdemu ta zabawa przypadnie do gustu... – tu zerknęła wymownie w stronę, gdzie siedział czarnowłosy nauczyciel – dlatego nie zdradzę imienia jej pomysłodawcy, z obawy, przed utratą przez tę osobę zdrowia. Wracając do sedna sprawy. Gdy muzyka gra, każdy tańczy lub ten, który deklaruje, że tańczyć nie potrafi – potupuje, podryguje czy też kiwa się w miejscu. Cokolwiek. Ważne, by robić to samemu. Gdy muzyka przestanie grać, najpierw trzeba znaleźć sobie osobę do pary, a potem wolne krzesełko, na którym można czym prędzej usiąść. Mężczyzna lub chłopiec musi oczywiście usadzić osobnika płci żeńskiej na swoich kolanach. Ach, i zapomniałabym o dwóch najważniejszych rzeczach! Po pierwsze – czary w postaci transmutowania dodatkowych krzeseł są zakazane! Po drugie – w zabawie biorą udział wszyscy, włącznie z nauczycielami. Tak, obowiązkowo! Ten kto nie znajdzie pary czy też ta para, która nie znajdzie krzesła – niestety odpada i siada gdzieś przy stole. Poza tym, nie można być z tą samą osobą dwa razy pod rząd. Proszę wszystkich o przejście na środek sali. Po każdej rundzie będzie znikać kilka stołków, dlatego liczy się szybkość i zwinność. Ostatnia pozostała para wygrywa! – Różdżką przelewitowała część krzeseł na środek, ustawiając je w sporym okręgu, a resztę ustawiła wzdłuż stołów, tak, by przegrani mieli do nich łatwy dostęp. – Zaczynamy!

   Gdy wszyscy, z mniejszymi lub większymi oporami, przeszli do wyznaczonego miejsca, instrumenty zaczęły grać szybkie dźwięki. Po kilku pierwszych rundach odpadła większość młodszych uczniów, którzy najwyraźniej nie byli na tyle zwinni, by w odpowiednim czasie dobrać się w pary i znaleźć wolne miejsce. Odpadali głównie chłopcy, ponieważ było ich więcej niż dziewczyn. W końcu Hermiona nie była już w stanie zliczyć, który raz gra. Nie widziała sensu w tej całej zabawie, ale nie chciała robić niepotrzebnego problemu, dlatego niechętnie i z obojętnym wyrazem twarzy kiwała się wraz z resztą. Nie zależało jej i mogłaby odpaść choćby w pierwszej turze. Gdy muzyka po raz kolejny ucichła, okazało się, że zarówno Harry, jak i Michael, z którymi naprzemiennie dobierała się do pary, są już zajęci. Z przerażeniem odkryła, że jedyną wolną osobą w pobliżu był profesor Snape. Miała już kompletnie zrezygnować z tej maskarady, ale gdy napotkała
spojrzenie jego czarnych jak dwa węgle oczu, ten, ku jej zaskoczeniu, z grymasem przełamanym nutą zawziętości, ledwo widocznie skinął jej głową. Wyraźnie się zawahała, ale nie mogła sobie pozwolić na zwłokę. Liczył się czas. Podbiegła w jego kierunku, a on, z beznamiętnym wyrazem twarzy, usadowił ją na swoich kolanach. Odpadła Sophie Rouper. Chwilę potem muzyka znów zaczęła grać, a oni odsunęli się od siebie jak oparzeni. Do końca zabawy unikali jakiegokolwiek kontaktu wzrokowego. No, może poza tym, połączonym ze skinieniem głową, ponieważ już do końca gry wracali do siebie, gdy któreś z nich nie mogło znaleźć pary. Finalnie, okazało się, że na parkiecie zostali tylko oni.

   McGonagall znów podeszła do mównicy, po czym przemówiła.

– Oto nasi zwycięzcy! Panno Granger, profesorze Snape, proszę tutaj. – Otwartą dłonią wskazała miejsce obok siebie. – Pragnę wam złożyć serdeczne gratulacje oraz wręczyć nagrody. – Uścisnęła dłoń dziewczyny, a bezbłędnie odczytując męczeńską postawę swojego kolegi po fachu, oszczędziła mu upokorzenia i tylko lewitowała w jego kierunku torbę z upominkami. Cała scena z punktu widzenia postronnego obserwatora musiała wyglądać niezwykle komicznie, biorąc pod uwagę chociażby dystans, który dzielił owych zwycięzców. Starali się stać od siebie jak najdalej, w związku z czym, wyglądali, jakby byli kompletnie indywidualnymi zawodnikami. Policzki Hermiony były bardziej czerwone niż jej usta, a jej nauczyciel, były Śmierciożerca, oczywiście nie dał po sobie niczego poznać i stał przed resztą zgromadzonych emanując wręcz nonszalancką obojętnością. – Przypominam również wszystkim zgromadzonym, że to, co się tutaj dzieje, jest wyłącznie zabawą – zwróciła się z naganą do reszty uczestników, wśród których zapanował rozgardiasz. – Ogłaszam teraz chwilę przerwy na dalsze kosztowanie pyszności zgromadzonych na stołach. Potem czeka nas jeszcze jedna zabawa oraz otwieranie prezentów. – Zeszła z podwyższenia, kierując się do bocznej sali. Jej śladem podążyło kilkoro innych nauczycieli.

   Hermiona postanowiła skorzystać z chwili wolnego i wyjść poza salę, by odetchnąć od reszty ludzi. Nie była szczególnie głodna, a teraz wszyscy rzucili się na potrawy, co najmniej, jakby przez ostatnie pół roku żyli na samych sucharach. Gdy już znalazła się w holu, jej wzrok zatrzymał się na postaci profesora Snape’a, stojącego przy jednym z posągów. Niewiele myśląc, ostrożnie do niego podeszła.

– Czego chcesz, Granger? – Odwrócił się.
  Znowu… Ostatnio cały czas zawracasz mi głowę. 

,,Oho, ktoś tu jest nie w sosie" – pomyślała. Nie mogła mu się dać sprowokować. Przecież sama mu się na kolana nie wepchnęła, to jemu musiało zależeć na tej głupiej wygranej, skoro wyrażał zgodę. Mimo że czuła się NAPRAWDĘ okropnie zażenowana i najpewniej będzie jej to w przyszłości spędzać sen z oczu, nie miała sobie nic do zarzucenia. Jak powiedziała McGonagall – to była wyłącznie zabawa. I liczyła się szybkość. 


– Mam do pana pytanie. Cały wieczór zastanawia mnie, dlaczego w tym roku, w Hogwarcie, zostało tak wielu uczniów. Wielka Sala – machnęła ręką
  tym razem właściwie pęka w szwach. W poprzednich latach, na święta zostawała zaledwie garstka...

– Dlaczego mam ci tłumaczyć takie rzeczy? Sama powinnaś do tego dojść –przerwał jej opryskliwie.
  Trzeba mieć do czego wracać, nie sądzi pani?

W jej umyśle zapanował chaos.

– Dla mnie to nadal jest niejasne. Przecież podczas wojny nie zginęło aż tyle mugolskich rodzin.

– Kompletnie pomija pani inne powody – odparł beznamiętnie. – Chociażby odmienne poglądy, które dogłębnie poróżniły członków tych rodzin. Może panią zaskoczę, ale wojna to nie tylko zbiór pojedynków...


– Ależ bynajmniej to nie tylko bezpośrednie działania. – Tym razem to ona mu przerwała, co spowodowało, że czarne oczy mężczyzny nieznacznie się zwęziły. Niezrażona, zawzięcie kontynuowała. – Znaczna większość to te pośrednie czynności, podejmowane przez obie strony. Tworzenie taktyki, prowokacje, odpowiednia propaganda, działania dywersyjne... Szpiegostwo... Nie zapominajmy o wojnie psychologicznej, która osłabia myślenie przeciwnika o rzeczywistym zagrożeniu i podburza całą jego ideologię, stosując różnorodne formy zastraszania, manipulacji i bezpardonowego wpływania na ludzką moralność. Tom Riddle próbował ją na nas stosować, na nieszczęście dla niego, z marnym skutkiem. Może i udawało mu się tym sposobem zdobywać zwolenników, ale... – Zacisnęła wargi, orientując się, że znów wkracza na niepewny teren. – W każdym razie, nie samą siłą człowiek żyje – zakończyła krótko.

– W rzeczy samej – wymamrotał niechętnie i zmierzył ją nieodgadnionym wzrokiem. – Wydaje się pani interesować psychologią.

– Ja...

– To nie było pytanie.

Obrócił się i ruszył w kierunku lochów.

– Nie zostaje pan na drugą część, w tym rozdanie prezentów? – zawołała za nim.

– A ty nie idziesz porozmawiać z szanowną panią dyrektor o tym, w co wplątał nas ten stary głupiec? – doszedł do niej jego stłumiony głos.

   Zmieszana, wróciła na salę. Podwyższenie zostało odgrodzone wyczarowaną kurtyną, a krzesła transmutowano w wygodniejsze fotele i kanapy, po kolei ustawiane naprzeciwko niej. Przez chwilę poczuła się jak w teatrze, do którego chodziła z rodzicami, gdy miała jakieś 5-6 lat. Zaintrygowana ową dekoracją, zajęła jedno z wolnych miejsc na tyłach i cierpliwie oczekiwała na dalszy rozwój wydarzeń. W międzyczasie, usłyszała głos któregoś z nauczycieli, proszącego by uczniowie z młodszych roczników, zajęły miejsca w pierwszych rzędach.


   Po jakimś czasie, purpurowa kurtyna rozsunęła się. Na prowizorycznie stworzonej na tę okazję scenie, znajdowała się chata, a przed nią kobieta i mężczyzna. Jak to w świątecznych, angielskich pantomimach, rolę męską grała kobieta, w tym przypadku profesor Sprout, a żeńską – mężczyzna – profesor Obrony Przed Czarną Magią, Henry Lamb. Nauczycielka była tak specyficznie ucharakteryzowana, że na pierwszy rzut oka, ciężko było ją poznać. Wszystko głównie za sprawą niewielkiego zarostu, okalającego jej twarz, okularom z grubymi, czarnymi oprawkami w jakiś niezidentyfikowany wzór oraz zmienioną fryzurą, której jednak nie mogli w pełni obejrzeć, ze względu na zakrywający ją kapelusz. Musiała mieć do siebie spory dystans. Wyglądała niesamowicie komicznie.

– Żono – odezwała się, skutecznie przerywając rozmyślenia, na temat jej stanu wizualnego.
  Zerwij gałązki jemioły i niezwłocznie umieść je nad drzwiami, złożone na kształt krzyża. Zarygluj się w domu, ale okno od kuchni zostaw otwarte tak, bym mógł się przez nie wślizgnąć. Czy mnie rozumiesz?

– Tak, drogi mężu, ale niestety nie bardzo rozumiem, co masz zamiar uczynić – zabrzmiał cieniutki głos profesor Lamba, który w sekundę znakomicie przybrał przerażony wyraz twarzy.

– Potrzebuję kogoś, kto wybuduje mi moją rezydencję, a nie zamierzam tracić zbyt wiele pieniędzy. Zmuszę do tego Kelpię. – Ostatnie zdanie wygłoszone zostało prosto w kierunku publiczności.

   Profesor poszedł na tyły ubogiej chaty, natomiast nauczycielka zeszła ze sceny. Chwilę później, budynek zniknął we mgle, a sceneria kompletnie się zmieniła. Zaczęła przedstawiać las, łąkę i pasącego się na niej pięknego konia, rasy belgijskiej, ze skórzaną uzdą oraz odpowiadającym siodłem. Na scenie ponownie pojawił się ,,mężczyzna''. Przeciął koniowi uzdę, po czym ukradł ją. Hermiona w mig rozpoznała parafrazę słynnej, szkockiej baśni o dziedzicu na Morphie i Kelpii. Dziewczyna uwielbiała ten rodzaj świątecznej zabawy. Gdy była mała, rodzice wiele razy zabierali ją na różne tego typu przedstawienia. Żałowała, że teraz była już za duża, by uczestniczyć w nich tak, jak robią to dzieciaki. Zdziwiła się, że nauczyciele postanowili odegrać typowo mugolską baśń. Najwidoczniej musiał to być ukłon w stronę mugolaków, których w tym roku w Hogwarcie zostało naprawdę dużo.


,,Musieli się sporo napracować przy przygotowaniach" – pomyślała.

   Koń stanął dęba, młócąc kopytami w powietrzu. Hermiona przypuszczała, że musiała to być doskonale wykonana iluzja, a znała tylko jedną osobę, która potrafiłaby czegoś takiego dokonać – był nią profesor Flitwick. Jako Mistrz Zaklęć, miał na tyle udoskonalone przez lata umiejętności, że pewnie nawet nie sprawiało mu to trudności. To wyjaśniało, dlaczego nie widziała go na widowni
  najpewniej stał teraz za kurtyną i w najlepsze czarował.

– Oddaj mi moją magiczną uzdę. Proszę! Bez niej nie mogę wrócić z powrotem do lasu i strumienia w głębi, a męczy mnie pragnienie. Nie zrobiłem ci niczego złego – dziwnym głosem zajęczał rumak.

– Zrobiłbyś, gdybym postanowił usiąść na twoim grzbiecie! – publiczność zgodnie z planem zabuczała. 


– Twoja uzda pozostanie bezpieczna w mojej kieszeni – dopowiedziała Pomona Sprout z chytrym uśmiechem.

   Hermiona mimowolnie cicho zachichotała z absurdalności rozgrywającej się sceny.


– Jak śmiesz?! – zagrzmiał znów koń. – Potrafię być szybki niczym wiatr, zawładnę twoim domem i już nigdy nie przekroczysz jego progu! – Po wypowiedzeniu tych słów, wybiegł za kurtynę, a nauczycielka, pogwizdując, ponownie zeszła ze sceny.

   Sceneria po raz kolejny się zmieniła, wracając do poprzedniego wyglądu. Przed domostwem obecnie znajdował się ów źrebak, który zaciekle przemówił:

– Skoro ja nie mogę wejść do domu z powodu znaku krzyża z jemioły, to temu złodziejowi też nie pozwolę.

   W tym samym czasie, za plecami zwierzęcia, dziedzic wkradł się do domu, przez pozostawione przez żonę otwarte okno.

– Tu jestem! Przechytrzyłem cię!
 – zawołał, wychylając się przez okno. – ... Choć oczywiście możemy się dogadać. Ty potrzebujesz uzdy, a ja silnego konia, który zwiezie mi surowce do budowy nowej rezydencji, bo nie chcę dodatkowo płacić za dowóz.

   Koń, po przeanalizowaniu sytuacji i wyraźnym dojściu do wniosku, że nie ma innego wyboru, skinął łbem na zgodę. Obraz przesłoniła mgła. Gdy zniknęła, na scenie stał rumak, obładowany materiałami do tego stopnia, że jego barki krwawiły. Ciężko dysząc, ciągnął ogromny wóz. Ta sama sekwencja powtarzała się kilka razy. Nowy dom rósł w oczach, a biedne zwierzę cierpiało i marniało. Jego sierść zmatowiała, a on sam straszliwie schudł. Profesor Flitwick znów dawał niesamowity popis.

   W końcu, gdy ostatni transport został dowieziony na miejsce, a skrajnie wykończony koń ledwo trzymał się na kopytach, mężczyzna podszedł do niego, po czym oddał mu uzdę, mówiąc:

– Idź, skąd przybyłeś i nie wracaj.

   W następnej scenie, źrebak stał nad brzegiem jeziora. Odwrócił się w kierunku, gdzie przypuszczalnie znajdował się dom dziedzica, po czym zawołał:

– Zadałeś mi niewyobrażalne cierpienia, dlatego rzucam na ciebie klątwę i skazuję na niepowodzenia do ostatniego tchu! – Po wypowiedzeniu tych słów, wskoczył do wody i się rozpłynął.

   Profesor Sprout, w roli mężczyzny, stanęła na podwyższeniu.

– Od tamtej pory, dziedzica spotykały same nieszczęścia. W końcu doszczętnie stracił majątek, a cała linia jego rodu wygasła. Niech mugolskie przysłowie „nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe”, będzie dla was przestrogą przed złośliwym, egoistycznym zachowaniem.

   Kurtyna opadła. Gdy uniosła się ponownie, na scenie stali wszyscy, którzy mieli udział w tworzeniu przedstawienia, a profesor Obrony Przed Czarną Magią odchrząknął i zaczął wyliczać.

– Proszę o ogromne, ogromne brawa dla profesor Sprout – za odegranie postaci dziedzica. Dla profesora Flitwicka – za absolutnie fantastyczne czary związane z koniem, dla profesor McGonagall – za przygotowanie scenografii oraz dla pani Pince, która tak cudownie opracowała mugolską, szkocką baśni. – W sali zagrzmiało od ochoczych oklasków i okrzyków, a organizatorzy kilka razy się pokłonili. Następnie zeszli ze sceny, za wyjątkiem dyrektorki, która poprosiła o uwagę.

– Niedługo rozpocznie się rozdanie prezentów. Na razie jednak możecie wracać do zabawy. Uczniów ostatnich roczników proszę jednak o wcześniejsze ustawienie kanap i foteli wokół choinki, a także o przetransmutowanie kilku wygodnych dywanów do siedzenia.

   Hermiona, po wykonaniu prośby nauczycielki, wyszła na korytarz i spojrzała na zegar. Nie sądziła, że minęło aż tyle czasu. Było po 23:00. Czuła się... oszołomiona. Tym wszystkim. Nie sądziła, że w tym roku, grono pedagogiczne aż tak przyłoży się do organizacji tego wydarzenia. Być może decydujące znaczenie w tej kwestii miała zmiana dyrektora. Chociaż, będąc szczera, pomysłu z mugolską sztuką prędzej spodziewałaby się po Dumbledorze, niż McGonagall.


   W chłodnym holu, nie wiedzieć czemu, jej myśli bezwiednie podążyły ku profesorowi Snape’owi, który spędzał ten czas samotnie w lochach, i który może nawet nie był świadomy niecodziennej inscenizacji, która go ominęła. Potrząsnęła głową, by odgonić głupi pomysł, którą podsuwał jej umysł, po czym powoli wróciła do Wielkiej Sali. 

Musiała się napić czegoś mocniejszego.

I może zatańczyć, tym samym udając przed samą sobą, że to strojenie się nie poszło na marne.
***
   O wybiciu północy, poinformowało uczestników bożonarodzeniowego balu huczenie sów, które zaczęły się rozlatywać w różnych kierunkach tuż pod sufitem. Większość instrumentów ucichła, delikatnie pogrywały jeszcze tylko harfy i skrzypce. Wszystkie ściany Wielkiej Sali zostały wcześniej odpowiednio czasowo zaczarowane w taki sposób, że teraz rozrastały się po nich różnorodne, iglaste rośliny. W powietrzu, unosiły się dzięki temu cudownie odświeżające wonie. 

   Hermiona wzięła głęboki oddech, rozkoszując się tą przyjemną dla nozdrzy mieszaniną zapachów i rozejrzała się po pomieszczeniu. Kanapy wokół choinki wypełniały się w zastraszającym tempie, głównie przez pierwszo- i drugorocznych. Starsi uczniowie wolniej, ale z podobnymi uśmiechami podekscytowania na twarzach, kroczyli z parkietu oraz zza stołów, w stronę ogromnego drzewka.

   Gdy po kilku minutach już wszyscy zgromadzili się wokół niego, Minerwa McGonagall, ze swojego nauczycielskiego stanowiska, wycelowała różdżką w stronę gwiazdy na czubku choinki. Sekundę później zaczęło wystrzeliwywać z niej magiczne konfetti, które nie spadało, a swobodnie unosiło się w powietrzu, pomiędzy uczniami. Kobieta zawołała wyczekiwane ,,Wesołych Świąt! Można już rozpakowywać prezenty!" i na te słowa kilku szósto- oraz siódmorocznych rzuciło się między pakunki, a następnie zaczęli po kolei je rozdawać. 

   Po jakimś czasie, na dywanach zaroiło się od ozdobnego papieru. Harry'ego odrobinę przeraził ogrom podawanych mu paczek, wiele z nich było bowiem od obcych ludzi, którzy po prostu wciąż wyrażali wdzięczność po Wielkiej Bitwie. Jednak to i tak było mało, biorąc pod uwagę ilość prezentów, jaką otrzymał na urodziny. Czuł się okropnie niezręcznie, więc urządził kilka imprez w dormitorium Gryfonów, po których wszyscy przez parę dni nie mogli patrzeć na słodycze. Wiele książek przekazał pani Prince do szkolnej biblioteki, Hermiona miała zapewniony prawdopodobnie dożywotni zapas piór i pergaminu, natomiast Ginny bardzo ucieszyła się z najnowszego modelu Błyskawicy. Co ciekawe, dostał też wiele swoich rysunków, które umieścił w specjalnym albumie, schowanym pod materacem łóżka. Rozpakowując teraz kilogramową paczkę fasolek wszystkich smaków, kątem oka zauważył, że Draco od razu polecił skrzatowi odniesienie swoich prezentów do dormitorium Ślizgonów i aktualnie rozmawiał z Teodorem Nottem, który zrobił wcześniej to samo ze swoimi paczkami pozostawiając sobie jedynie tę, w której z pewnością była jakaś książka. Akurat trafił na moment, gdy oboje się zaśmiali, wpatrzeni w jakąś stronę ze środka.

   Uwagę Harry'ego odwrócił Neville, który przy otwieraniu sporego pudła, zamachnął się tak, że uderzył go łokciem w głowę. Typowe. Z kolei Luna, pomagająca pierwszorocznemu Thomasowi, poślizgnęła się na papierach i razem z jeszcze innym uczniem wpadła pomiędzy gałązki choinki. Oboje nabawili się kilku zadrapań na rękach i szyi, ale stojąca w pobliżu Hermiona, w mig się z nimi rozprawiła.

   Koło trzeciej nad ranem, po przejrzeniu i przeniesieniu do jej pokoju otrzymanych między innymi od Harry'ego oraz państwa Weasley książek i słodyczy, dziewczyna zajęła się przymierzaniem bordowego, rozpinanego, ciepłego sweterka, którego dostała od Ginny. Na ręce już miała inny podarunek – zegarek w klasycznym stylu – z cienkim, czarnym, skóro-podobnym paskiem oraz białą tarczą, na której widniały granatowe liczby i wskazówki. Niestety na opakowaniu nie znalazła żadnego liściku z informacją o nadawcy. Kolejny anonimowy pakunek zawierał zestaw kilku zapachowych świeczek w przepięknych osłonkach w renifery. Ciekawa reakcji przyjaciół na prezenty od niej, podniosła się z kanapy, by mieć lepszy widok i prawie od razu napotkała wzrok pani Pomfrey z drugiego końca sali. Wyraźnie potrzebowała się z nią skontaktować. Hermiona resztę paczek odesłała zaklęciem do swojego pokoju i starając się zręcznie przeskakiwać między ludźmi i różnorodnymi przedmiotami, przemieszczała się w stronę nauczycielskich stołów.

   Jednak gdy już tam dotarła, pielęgniarki za stołem nie było.


– Przepraszam, pani profesor, nie widziała pani może madame Pomfrey? Wydawało mi się, że mnie potrzebuje – zagadała profesor Sprout, która siedziała wcześniej prawdopodobnie najbliżej tamtej kobiety.


– Słucham? Ach, wydaje mi się, że poszła po jakieś eliksiry dla Grace i Laury z pierwszego roku. To tamte – w tym momencie wskazała na dwie dziewczyny siedzące na schodku przy bocznych drzwiach. – Mogłabyś im zanieść po szklance wody? Wydaje mi się, że słyszałam, że zrobiło im się trochę słabo.


– Oczywiście! Już lecę – odparła natychmiastowo Hermiona. Pomona Sprout tymczasem powróciła do otwierania jednego ze swoich podarunków.

   Wkrótce pielęgniarka wróciła do sali, a Gryfonka natychmiast skierowała się w jej kierunku.

– Wydawało mi się, że mnie pani szukała – wydyszała.

[008.] - Powrót do przyszłości

OdaŁtorsko: Liska
No więc hej, dawno mnie tu nie było. Z opkiem idzie dość opornie, ale wkraczamy nareszcie w moment, kiedy Sever i Hermiona mają się ku sobie (serio, pisanie tego wcześniej było udręką do tego stopnia, że zrezygnowałam). W sumie nie wiem, co napisać, więc prosto - indżojcie!


***
Hermiona Granger siedziała na jednym z prawdopodobnie wygodniejszych, choć i tak dających wiele do życzenia krzeseł, przy powiększonym stole w odbudowanej Norze. Jak zwykle każde było inne. W kominku cicho trzaskało palące się od kilku godzin drewno, które poza wydzielanym ciepłem, nadawało pomieszczeniu specyficznego, przyjemnego klimatu. Prawie jak za dawnych czasów. Ostatnio dość często zdarzało się jej oraz Harry'emu tam wpadać. Na co dzień mieszkali jednak w budynku, znajdującym się przy Grimmauld Place 12, przyznanym chłopakowi w spadku od ojca chrzestnego. Jej przyjaciel prędko i właściwie bez żadnych głosów sprzeciwu, został Strażnikiem Tajemnicy nałożonego na niego zaklęcia Fideliusa.

Rona z nimi nie był.


Rudowłosy chłopak zginął drugiego maja, podczas Bitwy o Hogwart, porażony śmiercionośnym zaklęciem Bellatrix Lestrange. Sama wiedźma zresztą nie pożyła później zbyt długo, gdyż przegrała pojedynek z jego zrozpaczoną matką.


Mimo wszystko, nieśmiało mogli między sobą szeptać, że los obszedł się z czarodziejskim światem dosyć łagodnie. Przynajmniej biorąc pod uwagę te ciemniejsze scenariusze, z góry rozpatrywane przez członków Zakonu Feniksa, wiele miesięcy wcześniej. Jedną z pierwszych, głośnych postaci, które poniosły śmierć podczas Drugiej Wojny Czarodziejów na niedługo przed właściwym pojedynkiem był Albus Dumbledore. Dyrektor Hogwartu. Wiele można by się o nim rozgadywać. Bez wątpienia, opis całej jego działalności, w szkole oraz poza nią, a także wkładu włożonego w wojnę, miał wkrótce zostać odnotowany na kartach przyszłych podręczników do Historii Magii. Co ważne, a wyszło na jaw bardzo późno, wiekowy mężczyzna został zabity na własne życzenie. Przez profesora Snape'a. Wiele, ale to naprawdę wiele kontrowersji budziła ta sprawa. Po Ostatecznej Bitwie, wielokrotnie rzucały się w oczy Hermionie nagłówki czarodziejskich artykułów, które wręcz przekrzykiwały się w podważaniu ogólnie przyjętej w tej kwestii, hogwarckiej tezy. Ze swojego punktu widzenia, dziewczyna cicho przeczuwała, że przed starszym człowiekiem i tak nie malowała się rozległa przyszłość, ponieważ, jak zaobserwowała, klątwa na jego dłoni postępowała oszałamiająco szybko.


Oprócz śmierci dyrektora oraz Rona, straty były tak widocznie niewielkie, w dużym stopniu ze względu na specjalną grupę, ukształtowaną i wyszkoloną przez Poppy Pomfrey, która w czasie potyczki między stronami, natychmiastowo udzielała pomocy rannym.


W końcowej fazie Bitwy, Złote Trio zastało Mistrza Eliksirów we Wrzeszczącej Chacie. Ze swojej kryjówki wyraźnie słyszeli jego rozmowę z Lordem Voldemortem, a gdy ten odszedł, na własne oczy ujrzeli znanego im członka Zakonu, w umierającym stanie. Ostatkiem sił chciał oddać im swoje wspomnienia, ale Hermiona wewnętrznie zaalarmowana tym, że mężczyzna jego pokroju musiał przecież przewidzieć, co wydarzy się tamtego dnia, pospiesznie przeszukała jego kieszenie, aż w końcu znaleziona, malutka fiolka z eliksirem na jad węża, potwierdziła jej przypuszczenia. Bez chwili zwłoki zaaplikowała nauczycielowi miksturę, po czym, gdy upewniła się, że już nic mu nie będzie, pobiegła wspomóc kolegów w walce.


Co prawda, wydawało jej się, że profesor od tego czasu stara się jej unikać, natomiast jeśli już się spotkali, to... cóż... nie był zbyt miły. Ale to w końcu Snape. On nie umie być miły. Mimo wszystko, w głębi ducha cieszyła się z uratowania mu życia, gdyż był człowiekiem, którego niezmiernie szanowała i podziwiała. Był szpiegiem Zakonu i to tak doskonałym, że Ten–Którego–Imienia–Nie–Wolno–Wymawiać, nigdy nie odkrył prawdy, a i oni poznali ją stosunkowo późno. Po Bitwie, przez wzgląd na to, że sporo czasu spędził w Świętym Mungu, nie był w stanie samodzielnie wyłapać pozostałych Śmierciożerców, ale doskonale wiedział co, kiedy i gdzie robią niektórzy z nich o określonych porach, więc dzięki takim informacjom, dla aurorów było to już niczym bułka z masłem.

Trzeba przyznać, że Hermiona ciężko zniosła stratę Rona oraz kilku innych znajomych ze szkoły. W związku z tym, po wojnie na parę miesięcy wróciła do świata mugoli i poddała się leczeniu u psychologa. Niestety, oczywiście niemagicznego, przez co musiała krążyć wokół tematu i ostatecznie zrezygnować
. Dokuczała jej tam jednak tak duża samotność, że jakimś stopniu przyczyniła się do podjęcia przez Hermionę decyzji o powrocie we wrześniu do szkoły na ostatni rok. Potem wybierała się na magiczny uniwersytet. Po ukończeniu nauki w czarodziejskim świecie, zastanawiała się również nad pójściem do mugolskiej szkoły dla dorosłych, by ewentualnie móc bez przeszkód podjąć naukę na tamtejszej uczelni. Nadal wahała się między obydwoma miejscami, dlatego potrzebowała czegoś, co by ją ostatecznie przekonało. Teraz jednak powinna skupić się na Owutemach.

Gdy skończyła jeść, wymówiła się przed resztą nauką, po czym wskoczyła do kominka, wyraźnie wołając:
– Grimmaud Place 12! 

Gdy znikała, żegnały ją delikatnie uśmiechnięte twarze Weasleyów, którzy zdążyli się pogodzić... Nie. Trochę przyzwyczaić do braku jednego z nich. Albo po prostu uprzejmością tuszowali swoje prawdziwe uczucia.


Bez problemu wyskoczyła z kominka, odruchowo otrzepała dżinsowe spodnie z sadzy i ruszyła schodami do swojego pokoju po niezbędne podręczniki. W Hogwarcie niedługo zaczynał się drugi semestr nauki. Już miała otwierać swoje drzwi, gdy otoczyło ją silne światło. Złapała się za głowę, próbując je powstrzymać. Oślepiona, zaczęła płakać i krzyczeć. Gdy światło zniknęło tak szybko, jak się pojawiło, dziewczyna zorientowała się, że w jej umyśle pojawiły się dwie wersje wspomnień – ze świata, którego już nie ma i tego teraźniejszego. Skonfundowana i mocno roztrzęsiona, weszła do pokoju, i ciężko rzuciła na łóżku, zapominając o planach jakiejkolwiek nauki. Wciąż nie rozumiejąc, o co chodzi, po kolei je przeglądała.

*** 
W tym samym czasie, niczego nieświadomy Severus Snape, siedział na ulubionym fotelu w swoich komnatach, spokojnie wypalając papierosa i czytając książkę. Aktualnie nie miał na głowie żadnych zaległych wypracowań, które wymagały sprawdzenia, więc spokojnie mógł sobie pozwolić na tę chwilę rozrywki. Jak zwykle w tak melancholijnych momentach, zdarzało mu się odejść myślami do niektórych wydarzeń z jego przeszłości.

Od wojny minęło już trochę miesięcy, ale jedna rzecz wciąż nie dawała mu spokoju. Mianowicie, w czasie Bitwy we Wrzeszczącej Chacie, którą często, z oczywistych przyczyn starał się pomijać, w potoku zaciekle wymienianych zaklęć, kątem oka dostrzegł pewne znamię. Ku swojemu zaskoczeniu, w mig uświadomił sobie, że musiał już je kiedyś widzieć. Ale to przecież niemożliwe. Jego posiadaczką była Granger. A znamię znajdowało się w... cóż, miejscu niezbyt sprzyjającym publicznemu oglądaniu.


A jednak skądś je znał. Mało tego, widywał te plecy w niektórych swoich snach. Jednak cały absurd polegał na tym, że miał je jeszcze za swoich nastoletnich lat; przed jej urodzeniem. Co jakiś czas nachodziła go konsternacja ze względu na pozornie tak drobną sprawę, choć po latach niepowodzeniach, zaniechał dociekania prawdy, ponieważ zwyczajnie nie miało to już sensu. Uznał, że to tylko głupie przewidzenia i zawalił je na karb stresu oraz zdenerwowania, wynikających z długoletniej pracy szpiega.

***

Poppy Pomfrey, wbrew przekonaniom Albusa Dumbledore'a oraz reszty kadry profesorskiej, nie miała pierwszego kontaktu z magią w momencie ich spotkania, tuż przed jej jedenastymi urodzinami. Otóż pierwszy raz widziała magię o wiele wcześniej, nie licząc oczywiście jej własnych, dziecięcych a co za tym idzie niekontrolowanych wybuchów. Wiele nocy spędziła na zastanawianiu się, czego była kiedyś naocznym świadkiem. Po latach, wspomnienia podejrzanych przez nią scen zaczęły coraz bardziej blaknąć. Z nikim o nich nie rozmawiała. Jej głowę ciągle zajmowała nauka, a czasem i rozmaite przypadki praktycznie obserwowanych chorób, ran oraz ich skutkom ubocznym.


Dokładnie pierwszego września 1991 roku, zapomniane wspomnienia błyskawicznie wróciły. Był to bowiem dzień, w którym na Wielkiej Sali, podczas rozdzielania do poszczególnych domów, ponownie ujrzała osobę, której one dotyczyły. To musiała być ona. Wtedy sporo starsza, ale kobieta ani przez chwilę nie miała co do tego wątpliwości.


Severus Snape od samego początku był przez nią uznawany za osobą niezwykle wyjątkową, jednak pielęgniarce trudno było zdefiniować tę jego wyjątkowość. Był bowiem dzieckiem niezwykle skrytym. Nigdy do końca nie była w stanie do końca stwierdzić z czego to wynika. Podejrzewała, że prawdopodobnie był to efekt nie najlepszej sytuacji rodzinnej, lecz nie była tego pewna, gdyż w czarodziejskim świecie jako-tako nie było pojęcia "psychologa", więc nie udało jej się posiąść wiedzy z tej specjalizacji. Po skończeniu Uniwersytetu Magii i Czarodziejstwa oraz stażu w Klinice Magicznych Chorób i Urazów Świętego Munga, kobieta na stałe zamieszkała w Hogwarcie, obejmując stanowisko szkolnej pielęgniarki. Przez wiele lat czujnie obserwowała tego chłopca, ale poza jednym, wyjątkowym tygodniem, gdy był na czwartym roku nie dopatrzyła się niczego szczególnie nadzwyczajnego. Ale akurat tamten tydzień był bardzo dziwny dla niemal każdego.

Kobieta tak pogrążyła się we wspomnieniach, że przypadkiem strąciła fiolkę z jednym z magicznych płynów. Na szczęście Severus bardzo dbał o swoje wyroby i każda buteleczka miała na sobie Zaklęcie Nietłukące, dlatego po upadku nic się nie stało. Poppy przerwała rozmyślania, naprawiając szkodę i ustawiając eliksir na ból gardła z powrotem na półce. Skończywszy porządki, usiadła do biurka, po czym zajęła się mozolnym uzupełnieniem medycznych dzienników.

***

Hermiona podkurczyła nogi, tępo wpatrując się w ścianę przed sobą. Była w szoku. Jej mózg potrzebował chwili, by jeszcze raz, na spokojnie wszystko sobie przeanalizować. Po kilkunastu minutach, gdy zaczęła się już powoli otrząsać, definitywnie stwierdziła, że pierwsze, co musi zrobić, to odblokować wspomnienia Sev... profesora Snape'a. Z szeroko otwartymi oczyma oraz rozszerzonymi źrenicami, przejęta tym, co musi zrobić, wskoczyła do kominka, wołając:

– Hogwart, gabinet dyrektora! 

Wylądowała, ciężko uderzając kolanami o wzorzystym dywan, rozciągnięty na całe pomieszczenie. Naprzeciwko niej, za sporym biurkiem, siedziała obecna dyrektorkaMinerwa McGonagallktóra zdumiona jej widokiem, nieświadomie potrąciła kałamarz, w skutek czego leniwie wypływający płyn, powoli zalewał właśnie niewinny arkusz papieru, stojący mu na bliżej nieokreślonej drodze.

– Witam, panno Granger. – Nauczycielka mechanicznie podniosła się z siedzenia.Co panią do mnie sprowadza? Wszystko w porządku? – zarzuciła ją pytaniami, bez wysiłku wyłapując ślady łez na twarzy dobrze znajomej Gryfonki; równocześnie szczerze powątpiewała w logikę tego ostatniego.


– Dzień dobry, pani dyrektor. Przepraszam, że wpadam bez zapowiedzi, ale muszę natychmiast porozmawiać z profesorem Snape'em – odparła z cichym naciskiem roztrzęsiona Hermiona, myślami przebywając jednak gdzie indziej.


– Oczywiście wymamrotała kobieta. Gdyby coś panią trapiło, zawsze może tu pani przyjść. Wie pani o tym, prawda, panno Granger?


– Ach, tak tak, naturalnie. Dziękuję bardzo, żegnam! – wyrzuciła na jednym wydechu i wybiegła, nie czekając na odpowiedź.


– Żegnam – odrzekła skołowana McGonagall, do już dawno zatrzaśniętych drzwi. Westchnęła, po czym usiadła znów za wysoką stertą papierów. Śledząc wzrokiem szkody, które zdążył poczynić na jej biurku zdradziecki atrament, odnotowywała w pamięci, by w przyszłości znaleźć czas na chwilę rozmowy z byłą wychowanką.

***
Pędem przemierzała poszczególne partie schodów, kierując się prosto do lochów. Dopiero po pokonaniu ostatniego schodka, zatrzymała się, łapczywie łapiąc w płuca wyraźnie chłodniejsze powietrze, uświadamiając sobie, że nie ma pojęcia, gdzie dokładnie znajdują się prywatne komnaty nauczyciela Eliksirów. Rozejrzała się czujnie wokoło.

– Ej, ty! Tak ty, czekaj – zaczepiła jednego z młodszych Ślizgonów na korytarzu, podchodząc do niego bliżej, by się nie przekrzykiwać i zdusić w zarodku możliwe echo. 

Spojrzał na nią z rezerwą. Cóż, na pewno nie wyglądała teraz zbyt ciekawie. 

– Wiesz, gdzie są komnaty profesora Snape'a, prawda? – zapytała, z ledwie wyczuwalną nutą nadziei w głosie.


W odpowiedzi otrzymała skinienie głową. Po chwili wspólnie przemierzali ciemne korytarze. Gdy Ślizgon oznajmił, że znajdują się pod odpowiednimi wrotami, Hermiona poczuła, że żołądek jej się zaciska. Odkryła również, że mimowolnie zagryza wargę.


Nerwy.

Dopadł ją nieunikniony stres przed tym, co zaraz ma ją czekać.

,,Z jego perspektywy minęło tyle lat..." – pomyślała.

– Dziękuję – szepnęła do chłopca i bezzwłocznie zapukała do drzwi, zanim zmieniła zdanie. Tymczasem chłopak w popłochu się oddalił. No tak, pierwsze lata w szkole.

– Wejść.

Hermiona, starając się nie trząść nazbyt widocznie, powoli, ale stanowczo stawiała pierwsze kroki, mające je wprowadzić do środka. Nauczyciel aktualnie w kryształowej popielniczce gasił papierosa oraz odkładał książkę na biurko. 

– Tak, panno Granger? – Spojrzał na nią ze znużeniem, mającym ją na wstępie poinformować, że sam fakt przerwania jego, jakże drogocennego, wolnego czasu, nie działa na jej korzyść. W rzeczywistości, za tym spojrzeniem kryło się niemałe zdziwienie mężczyzny, na widok postaci, która przekroczyła próg jego komnat.


– Muszę z panem poważnie porozmawiać – wydyszała dziewczyna na temat pana czwartego roku w Hogwarcie. To naprawdę ważne.


– Do rzeczy, Granger. I byle szybko – mruknął, zza ledwo uchylonych warg, nie sprawiając wrażenia szczególnie zaintrygowanego poruszonym tematem.


Westchnęła. Nie ma co owijać w bawełnę.


– Czy... Nie ma pan przypadkiem luk w pamięci? Tygodnia, którego nie pamięta? Dziwnych snów? Przeczuć, że jakieś zdanie już pan kiedyś mówił, ale kompletnie nie wie pan kiedy? 


Mistrz Eliksirów zmierzył ją ciężkim spojrzeniem i ekspresowo przeanalizował sytuację. Nie wydawała się być w nastroju do głupich żartów. Właściwie czy kiedykolwiek była?

Patrząc tak na nią, stojącą teraz czy też raczej niebezpiecznie dygoczącą na środku jego gabinetu, jego myśli samowolnie potoczyły się w kierunku znamienia. Tego konkretnego znamienia, które pamiętał i które widział we Wrzeszczącej Chacie na plecach dziewczyny, poprzez rozerwaną w kilku miejscach koszulkę. Nie wiedział, skąd mógł je w ogóle kojarzyć. I te sny... Z kobietą z właśnie takim znamieniem. Ale to niemożliwe.


Kiedyś, podczas poszukiwania horkruksów, Dumbledore natknął się na księgę, dotyczącą Władców Czasu. Obydwaj byli świadomi, że ta Gryfonka mogłaby mieć predyspozycje, albo i nawet wrodzony talent do tego, by objąć tę posadę. Co prawda, już nigdy później nie użyli tego obszernego woluminu, ponieważ nie było takiej potrzeby... Ale co jeśli w innej rzeczywistości owszem? To mogłoby oznaczać, że dziewczyna może posiadać dwie wersje wspomnień.


,,Chyba, że to jednak głupi żart" – skwitował w myślach.

– Załóżmy, że tak. Czy jest mi pani w stanie to wytłumaczyć? – Mężczyzna z powątpiewaniem uniósł brwi. Składając ze sobą dłonie, pochylił się na swoim ulubionym fotelu i oparł łokcie na biurku, równocześnie przez ten cały czas, ani na moment nie odrywając od Gryfonki wzroku.

Hermiona usiadła w fotelu po drugiej stronie, wyczuwając ku temu nieme pozwolenie. 

– Chyba najlepiej będzie, jeśli sam pan to zobaczy. Słowa nie wszystko mogą odpowiednio ująć, a nie chciałabym, żeby ograniczyła je również kwestia obopólnego zaufania. Czy zgodzi się pan na Retidum Memoriam?

Nauczyciel zwęził oczy, słysząc nazwę zaklęcia, ale po szybkiej analizie ryzyka, ostrożnie kiwnął głową. Do Granger miał większe zaufanie, niż do dajmy na to Pottera, a gołym okiem widząc, w jakim jest stanie, uznał, że kto wie, czy nie byłaby nawet w stanie zaproponować Legilimens.

Dziewczyna szybko wyciągnęła różdżkę, jakby bojąc się, że zmieni on zdanie. Zawahała się jedynie, gdy już mierzyła w profesora różdżką. Jednak, otrzymując ponowne, ponaglające skinienie głową rzuciła zaklęcie.


Na mężczyznę w jednym momencie spadło mnóstwo wspomnień, których w zamierzeniu, jak dotąd miał nie pamiętać, między innymi: pojawienie się dziewczyny na błoniach, ich podróż w czasie, wydarzenia w sierocińcu, pobyt u centaurów oraz napływający wniosek, że w końcu go uśpiła oraz jedynie zablokowała tę część pamięci, nie chcąc usuwać całkowicie tamtych dni. Czuł się przytoczony własnymi, choć jednocześnie jakże obcymi mu wspomnieniami. Zaklęcie działało w mgnieniu oka, zapychając niewątpliwe i dotąd nawet nieświadome dziury, uderzając w niego z całą mocą, tym samym powodując ostry ból głowy i natychmiastowo wyjaśniając wszystko, czego nie wiedział skąd znał niektóre zaklęcia, dlaczego w pewnym momencie wciąż doświadczał uczucia deja vu, w tym nierzadko nawiedzającego go w obecności samego Czarnego Pana.

Voldemorta. – Poprawił się szybko i już dość automatycznie.

Hermiona spojrzała na niego, wyraźnie oczekując gwałtownej reakcji, jednak mężczyzna nawet jeśli był w szoku, po tylu latach ukrywania emocji, nie miał najmniejszego problemu ze zrobieniem tego jeszcze raz. Po minutach ciężkiej ciszy, która dziewczynie dłużyła się w nieskończoność, ponownie tylko lekko kiwnął głową, dając do zrozumienia, że jest świadomy tego, co zrobiła. Albo żeby podziękować – nie była pewna. Nie znała go na tyle dobrze.

– Przyszłam do pana z tym najszybciej, jak mogłam. Poza tym, w związku z tym... Z tą sytuacją, chciałabym pokazać panu coś jeszcze. Myślę, że to powinno bardziej rozjaśnić sytuację. 

Nawet na niego nie patrząc, ruszyła w stronę myślodsiewni, już w drodze wydobywając z głowy myśli. Gdy skończyła, założyła ręce i uśmiechnęła się zachęcająco. Dopiero po chwili mina jej zrzedła, kiedy zorientowała się, jakie to było idiotyczne – to przecież była JEGO naczynie i JEGO gabinet; nie musiała, a nawet nie miała prawa mu mówić, że może do niej zajrzeć.

Mężczyzna jednak, pogrążony w rozmyśleniach, na jej szczęście, wydawał się nie wyłapać tego drobnego faux pas. Powoli ruszył w jej kierunku poprzez ciemne pomieszczenie. Z jego postawy dało się odczytać wyłącznie ostrożność i sceptycyzm. Żadne z nich się nie odzywało, jednak w tym momencie słowa nie były potrzebne. Oboje zdawali sobie sprawę, że tak jak mówiła, ich treścią można dowolnie i w prosty sposób manewrować w zależności od intencji. Natomiast z obrazem przynajmniej z jej punktu widzenia, bo w końcu dla Snape'a, jako szpiega, przez długie lata był to chleb powszedni sprawa przedstawiała się o wiele bardziej skomplikowanie. Wprawdzie Snape był świadomy tego, iż dziewczyna na swoim szóstym roku w Hogwarcie, poprzez Pottera, miała styczność z manipulacją wspomnieniami i spokojnie mógłby w tym momencie posłużyć się Veritaserum, aby mieć stuprocentową pewność co do jej wiarygodności, jednak coś sprawiło, że postanowił tego nie robić. Przecież nie musiał jej wierzyć. Sama sporo ryzykowała, przychodząc tu w TAKIM celu. On tymczasem teraz po prostu fizjologicznie pragnął zaspokoić ciekawość, co do tej szczeliny w swoim umyśle, która tkwiła w nim od lat, niczym jakaś drzazga w palcu, która nie daje spokoju. Eliksir mógłby ją zrazić, a musiał poznać całość tej historii. Poza tym, dziewczyna nie była już taką gówniarą i na litość boską wierzył, że potrafi zachowywać się racjonalnie. Szczególnie w tak ważnych sprawach. Pochylając twarz ku wnętrzu naczynia, zerknął jeszcze raz na wyraz jej twarzy, by przekonać się, czy na pewno nic nie kombinuje. Nie odnajdując niczego podejrzanego, pozwolił, aby pochłonęły go wspomnienia.


***
Zaczęło się niewinnie.
Zauważył, że na początku wszyscy udawali, że nic się nie dzieje w dodatku skutecznie dziewczyna nawet nie podejrzewała, że sytuacja jest na tyle poważna. Dlatego nie lubił oglądać cudzych wspomnień – wszystko wyglądało tak, jak widział to ktoś inny; zawsze miał to drażniące wrażenie, że patrzy na zafałszowany, inny świat.
Potem zobaczył jej szósty rok, skrzętnie wyselekcjonowane wszystkie momenty, kiedy dowiadywała się o kolejnych porwaniach czy zabójstwach, pobieranie tajemnych lekcji u Dumbledore'a, na które wybierała się, wymawiając przed przyjaciółmi biblioteką...
W końcu Ostatnia Bitwa. Nieprzewidziana komplikacja w postaci śmierć młodego Weasley'a...
Wydawało się, że potem wszystko wróciło do normy; trwały prace przy odbudowie zamku oraz zniszczonych budynków w Hogsmeade, mniej więcej wszystko tak, jak to pamiętał sprzed kilku miesięcy... Och, a jednak robiło się coraz gorzej. Porwanie, za porwaniem; porzucone, zakrwawione i bestialsko porozszarpywane ciało, za ciałem... Zakon, mimo to, wciąż nie wyrażał zgody na samodzielną misję dziewczyny.
A cóż to, ach tak... On sam zaczął dawać jej prywatne lekcje Eliksirów, by najprawdopodobniej odwrócić jej uwagę od tego pomysłu, choć tak naprawdę całkowicie go popierał. Dał jej nawet dziennik ze zwięzłymi, przydatnymi informacjami o Czarnym Panu i w końcu jawnie namawiał do wykonania zadania.

W końcu wydarzyło się coś, co go zupełnie zaskoczyło – jej reakcja na wieść o jego śmierci. Widocznie, mimo tego całego chamstwa wobec niej, musiała go naprawdę szanować – inaczej nic by ją to nie obeszło. Nieco wytrącony z równowagi, uznał, że nadszedł najwyższy czas na wyjście z myślodsiewni.

Hermiona w tym czasie niezręcznie stała obok komody, na której znajdowało się naczynie i nerwowo jeździła palcami po jej blacie, mechanicznie kreśląc bliżej nieokreślone wzory. Zaczęła się wahać, czy dobrze postąpiła, decydując się na pokazanie mu wydarzeń z tej drugiej przyszłości, ale czuła potrzebę usprawiedliwienia swojej decyzji o blokadzie. Co jak co, ale masowe porwania i wizja kolejnej sieci morderstw, to BYŁ spory argument. Poza tym, gorzko zdawała sobie sprawę z tego, że musiał spędzić przeszło połowę swojego życia, nie będąc świadomym niektórych wydarzeń, w których brał udział. Na jego miejscu, bez wątpienia, chciałaby wiedzieć, co się wówczas wydarzyło. Mimo to, denerwowała się, bo nie wiedziała, jak zareaguje. Chociaż... Po tylu latach znajomości, zdecydowanie powinna przygotować się na najgorsze.

,,Może powinnam wyjść? I dać mu ochłonąć, przemyśleć..." – zamyśliła się.

Ułamek sekundy później, twarz jej profesor wyłoniła się z otchłani misy. Zamarła i zapobiegawczo wciągnęła do płuc ciut więcej powietrza.

Czekała, jednak żaden wybuch nie nastąpił.

Snape jeszcze przez chwilę w milczeniu patrzył na leżące przed nim naczynie, a potem po prostu odwrócił się na pięcie i w mgnieniu oka znów znalazł się w miejscu, gdzie siedział uprzednio, patrząc na nią z coraz większym zniecierpliwieniem.

Zmarszczyła brwi. Nie otrzymując już więcej od nauczyciela żadnego znaku, w mig pojęła, że wymaga od niej, by wyszła. 

– Do widzenia, profesorze Snape. – Uprzejmie kiwnęła głową, starając się delikatnie unieść kąciki ust, po czym odeszła. Wychodząc, cicho zamknęła za sobą drzwi i, ułamek sekundy później, była już na korytarzu, mając całą sprawę za sobą. 


***
Mimowolnie, z jej oczu ciurkiem zaczęły płynąć łzy.

Łzy ulgi? Opuszczającego ją stresu...? Nieważne. Rękawami swetra, uparcie z nimi walczyła. Na litość Merlina, przynajmniej nie na szkolnym korytarzu; nie publicznie. Przecież nie mogła pozwolić, żeby ktokolwiek ją teraz zobaczył. Ją i jej brak kontroli nad głupimi emocjami. Byli po wojnie, musiała dbać o reputację. Chociaż fakt wojny można w tym kontekście skreślić, zostawić samą reputację.

Trzęsły jej się ramiona. Nie wiedzieć czemu, uświadomiła sobie, że cicho musiała liczyć na jakikolwiek odpowiednik wsparcia; słowa, że nie poszło jej aż tak źle... Nie wymagała jawnej pochwały nie była aż tak naiwna. Ale mimo wszystko, przeliczyła się. Wydawało jej się, że mężczyzna był rozdarty. Gdyby potrafiła zrozumieć, co kryje się w jego oczach albo gdyby, chociaż przez przypadek, ujawnił cokolwiek ze swojego wnętrza, może mogłaby go zrozumieć... Nie polegać tylko i wyłącznie na domysłach... Ale Severus Snape i przypadek? Severus Snape i otwartość na drugiego człowieka? Poznawszy jej wersję wydarzeń sprzed lat, twarz miał kompletnie obojętną, ale – do cholery(!) – KAŻDY ma jakieś emocje.


Zacisnęła zęby, niespiesznie przemieszczając się po schodach. Jej myśli krzyczały: "UGH, ten człowiek jest tak irytujący!". On, jego kontrola, oschłość, którą najwidoczniej miał wrodzoną; ciągły dystans i...

Stanęła na moment. Umysł nasunął jej pojęcie "beznamiętności', ale nie spodobała jej się druga cząstka. A może właśnie ten przedrostek...?

Bezwzględność. Tak, to słowo dużo lepiej pasowało.


Ruszyła dalej.

Wciąż uparcie ścierała łzy, które jak na złość, uporczywie gromadziły się w jej oczach. Aby skupić myśli na czymś innym, postanowiła przypomnieć sobie ich definicję.

Łzy to substancje nawilżająco-oczyszczająco, zabezpieczająca powierzchnię rogówki oraz spojówki oka przed zarazkami. Składają się głównie z wody, niewielkiej ilości soli i białek, w tym roztworu bakteriobójczego. Przezroczysta ciecz łzowa produkowana jest przez gruczoły łzowe. Bardzo potężną, magiczną substancją są łzy feniksa. Leczą one wszystkie rany, niezależnie od stopnia ich zaawansowania, i to bez efektów ubocznych. Nawet człowiek na krawędzi życia i śmierci może zostać w ten sposób uleczony. Łzy feniksa przezwyciężają nawet jad bazyliszka. Mają podobne działanie do krwi jednorożca.

Na Eliksirach miała z nimi styczność podczas tworzenia takich mikstur jak na przykład Eliksir Dobrego Samopoczucia, Feliks Felicis, Eliksir Morfo-Ludka czy Eliksir Senności.

   Uśmiechnęła się lekko, na wspomnienie Eliksiru Łez Miłosnego Zawodu, wynalezionego i masowo sprzedawanego przez Freda i George'a w ich własnym sklepie.

,,On w maju prawie zginął. I to drugi raz."
 – Ta myśl, niczym włócznia, przeszyła na wskroś jej umysł. Próby odwrócenia uwagi, najwyraźniej na niewiele się zdały.

Czuła się psychicznie zmęczona i przytłoczona tym wszystkim. Szła powoli, a na dodatek zdecydowała się nadłożyć drogi, wybierając rzadziej odwiedzane przez uczniów korytarze. Choć właściwie i tak nie powinna się tam teraz na nikogo natknąć. W głębi duszy pragnęła się położyć, ale z drugiej strony uważała, że spacer po zamku może jej dobrze zrobić; pomóc ułożyć sobie dwie wersje wspomnień. Tak chyba powinna postąpić. Teraz oboje musieli sobie jakoś poradzić z tym chaosem.

,,Jakby mało mieli wrażeń po wojnie" – pomyślała. Czy postąpiła słusznie, zrzucając na niego jeszcze tę wizję alternatywnej rzeczywistości?

Mimochodem zorientowała się, że na wpół świadomie zawędrowała w okolice Skrzydła Szpitalnego. Powłócząc nogami, skierowała się w stronę zakręconej klatki schodowej, gdy usłyszała głośny hałas, towarzyszący otwieraniu ogromnych, drewnianych isądząc chociażby po tym odgłosie – wiekowych drzwi.


Z wnętrza, na korytarz wyszła Poppy Pomfrey, lewitując przed sobą dwie metalowe tace, po brzegi wypełnione pustymi fiolkami ponajprawdopodobniejleczniczych eliksirach. Kobieta, zanim zdążyła przymknąć za sobą ciężkie wrota, zatrzymała się w pół kroku i sokolim wzrokiem zmierzyła zdezorientowaną dziewczynę. Ta, błyskawicznie zdając sobie sprawę ze swojego niewyjściowego stanu, spuściła lekko głowę, pozwalając, by wciąż niesforne włosy opadły na jej twarz, choć trochę zakrywając mokre ślady. Miała naiwną nadzieję na bezproblemowe ominięcie pielęgniarki, opierające się wyłącznie na wymianie powitalnych zwrotów.

– Och, panno Granger... Wejdź wejdź, porozmawiamy. – Uszu dziewczyny doszły słowa, brzmiące w tym momencie niczym wyrok, wygłaszany przez kata. – Wykręceń nie uznaję.


***
Chwilę później, Madame Pomfrey kierowała ją do swojego gabinetu, jak się okazało, ściśle połączonego ze szkolnym, małym szpitalem. Pielęgniarka na sekundę ją przeprosiła i zniknęła za kolejnymi drzwiami. Hermiona w tym czasie usadowiła się na dwuosobowej, fioletowej kanapie, wyglądającej na bardzo wygodną. Zdążyła jeszcze tylko poprawić sznurowadła w swoich butach, uspokajając przy tym oddech, gdy usłyszała, że kobieta wraca. Niosła ze sobą tacę, tym razem inną, na której znajdował się kryształowy talerzyk z herbatnikami, kubek gorącego kakao oraz eliksir, zapewne uspokajający. Położyła ją na niewielkim stoliku przed kanapą, a sama rozsiadła się na krześle po jego drugiej stronie i założyła nogę na nogę.

– Panno Granger, proszę, zdradź mi, co cię trapi – odezwała się wprost, lecz łagodnym głosem, którego miała zwyczaj używać w rozmowach z pacjentami.


Szkolna pielęgniarka była znana i ceniona wśród uczniów w dużym stopniu za swój brak wścibskości. Nigdy namolnie nie wypytywała o przyczyny urazów czy dolegliwości; po prostu robiła tylko to, co do niej należało.


,,Jak to mówią: wyjątek potwierdza regułę'' – ironicznie skwitowała w myślach Hermiona.

– Nic takiego, naprawdę – odezwała się na głos.Dziękuję za troskę.


– Oj dziecko, daj spokój. Swoje lata mam, ale gołym okiem potrafię dostrzec, gdy coś jest nie w porządku – starsza kobieta nie dawała za wygraną.Możesz mi spokojnie powiedzieć. Od tego tu jestem. Żeby pomagać. Tobie, innym uczniom oraz, w razie potrzeby, także profesorom. Na tym polega mój zawód i w tym wypadku uwierz, że mnie również obowiązuje swoista dyskrecja.


Gryfonka, słysząc te słowa, dodatkowo czując na sobie czujne, permanentne spojrzenie starszej kobiety, zaczęła się nerwowo wiercić. W końcu westchnęła.


– Sądzę, że to raczej pani nie uwierzyłaby mi. Poza tym, nie jestem pewna, czy nawet gdybym chciała, mogła dzielić się z innymi tymi informacjami... Chyba nie powinnam ryzykować. Rozumie pani?


– Oczywiście. Tak, oczywiście. Ale wpadłam na taki pomysł... – pielęgniarka zrobiła przerwę i pomarszczonymi dłońmi wyrównała kawałek zgniecenia na swoim śnieżnobiałym, medycznym fartuchu.Może najpierw opowiem ci pewną historię, a dopiero potem stwierdzimy, czy uwierzę czy też nie. Co ty na to?


– Nie mam nic przeciwko. – Hermiona postarała się o odpowiednie uniesienie kącików ust.Tylko czy ja aby niepotrzebnie nie zajmuję pani czasu? Nie przeszkadzam?


– Ależ tym się absolutnie nie kłopocz! A więc tak... Jestem mugolaczką – zaczęła opowieść. – W wyniku trwających wojen, bardzo prędko stałam się sierotą. Właściwie nawet nie pamiętam rodziców. Ale nie w tym rzecz. Panno Granger, wiele lat swojego dzieciństwa spędziłam w londyńskim sierocińcu. Tam się wychowywałam. Co najgorsze, był to ten sam sierociniec, co Toma Riddle'aWool's, czy jak on się tam nazywał. Pewnego dnia, konkretnie to był osiemnasty września, wypadały moje jedenaste urodziny. Wydawać by się wówczas mogło, że poza oczywistymi urodzinami, w tym dniu nie było nic szczególnego, ale teraz, z punktu widzenia już dorosłych czarownic wiemy, jak znacząca to była data. Osobiście przybył do mnie profesor Dumbledore i wyjaśnił mi, czym jest magia. Zrozumiałam, że to, co działo się wokół mnie miało wytłumaczenie. Jednak mylił się co do jednej rzeczy. – Hermiona zbladła, domyślając się, w jakim kierunku idzie rozmowa. – Gdy miałam jakieś cztery czy pięć lat, do budynku, w którym przebywałam zgłosiło się pewne rodzeństwo. Dziewczyna z burzą brązowych loków oraz kilka lat młodszy chłopiec, z długimi, ciemnobrązowymi, prostymi włosami oraz identycznie zadartym nosem. Gdy przybyłaś do Hogwartu, możliwe, że na początku cię rozpoznałam. W końcu różnica wieku, okres dojrzewania musiał zrobić swoją robotę... Ale gdy ta jedenastoletnia, niepozorna i niewielka dziewczynka dorastała, stopniowo przybierając kształty oraz rysy tego pięknego kwiatu, który teraz przede mną siedzi – w końcu musiałam sobie uświadomić, że to byłaś ty. Mimo braku logiki w tym wszystkim, byłam pewna. Przeciwnie do ciebie samej. Lata mijały, a ty bynajmniej nie wykazywałaś żadnych oznak tego, że wiesz, co się wówczas wydarzyło. Muszę przyznać, trochę mi to zajęło, ale doszłam do wniosku, że musiałaś podróżować w czasie. Mam rację? To by oznaczało, że musisz być piekielnie uzdolnioną młodą damą, którą na dodatek nie oszczędziło przeznaczenie. Tylko tutaj rodzi się pytanie – kim był chłopiec, podający się za twojego brata? Na początku, jeszcze przed twoim urodzeniem, miałam pewne domysły, co jego tożsamości, ale z czasem je kompletnie porzuciłam, ponieważ uznałam to nadzwyczaj nieprawdopodobne. Cóż, tej zagadki nigdy nie zdołałam rozwiązać...


– Był młodym profesorem Snape'em – przyznała cicho Hermiona.

Pielęgniarka zaniemówiła z wrażenia, przez chwilę nie potrafiąc wydobyć z siebie żadnego dźwięku.

– Patrzcie państwo, kobieca intuicja jednak istnieje! Myślałam, że już kompletnie głupieję z tymi swoimi podejrzeniami. – Zaczęła się śmiać, skutecznie rozluźniając atmosferę. Po chwili odchrząknęła i kontynuowała konspiracyjnym szeptem. – Zapewne nie zdradzisz mi, w jaki sposób przekonałaś go do zmiany wyglądu?

– Och, to dość skomplikowane... Tak samo jak to, skąd w ogóle się tam wziął. – Dziewczyna wyraźnie spochmurniała. Sięgnęła po kakao, które pielęgniarka przesunęła po blacie w jej kierunku. Zdążyło już trochę ostygnąć, ale w smaku wciąż było znakomite. – Więc to pani była tą dziewczynką, na którą natknęłam się na korytarzu?


– Zgadza się. Na to wygląda, panno Granger. Choć podejrzewam, że nie powinnam mieć z tą sprawą nic wspólnego.


– Popełniłam tyle błędów... – Hermiona wypowiadając na głos swoje myśli, bezwiednie mąciła ciemny płyn łyżeczką. Na dodatek, zdecydowałam się na ucieczkę, zamiast usunąć pani pamięć. Przykro mi to mówić, ale spanikowałam. Przez przypadek namieszałam w pani przeszłości... No i oczywiście przyszłości.


– Ależ drogie dziecko, mną się nie przejmuj. Byłam wścibskim bachorem i wszędzie było mnie pełno. – Uśmiechnęła się pod nosem. – Myślę, że nawet dobrze się złożyło, że to byłam ja, a nie ktoś inny. – Zrobiła pauzę. Mogę cię przeprosić na chwilkę? Muszę tylko sprawdzić, czy nie przebudził się jeden z moich pacjentów.


– Właściwie, to powinnam się już zbierać, źle się czuję z tym, że zajmuję pani czas. – Odłożyła kubek na stół i zaczęła wstawać, jednak pani Pomfrey była szybsza i położyła dłonie na jej ramionach.


– To naprawdę zajmie mi tylko chwilę, a sądzę, że przydałaby ci się jeszcze rozmowa na temat tego, dlaczego zastałam cię w takim stanie. Jeżeli się nie mylę – zaczęła znaczącoto szłaś z lochów?


Próbowała złapać z Gryfonką kontakt wzrokowy, ale ta, uporczywie wpatrywała się w podłogę. Starała się unieść usta w lekkim uśmiechu, jednak bez wątpienia obie zgodziłyby się, że zupełnie jej to nie wychodziło.

Pielęgniarka ruszyła do sali chorych, a Hermiona nieśmiało pospieszyła za nią. Kobieta w drodze wyjaśniła jej, że ów pacjent, to czwartoroczny Puchon po zajęciach z Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami z Hagridem. Uczyli się o Hipogryfach. Na nieszczęście, myślał, że te chcą go ugryźć, w skutek czego potknął się i upadając, tak uderzył w głowę, że stracił przytomność. W efekcie, jak widać, wylądował w Skrzydle Szpitalnym.

Dziewczyna poczuła na sobie ciekawskie spojrzenie. Jak się okazało jasnowłosego, drobnego nastolatka, leżącego dwa łóżka dalej. Ignorując pytające spojrzenia, zręcznym ruchem zaciągnęła płachtę, po wojnie i wielu ubytkach w materiałach, świetnie sprawdzającą się jako parawan.

Z ciekawością przyglądała się pracy pielęgniarki. Kobieta widząc, że chłopak się przebudził, rzuciła wokół niego kilka mniej lub bardziejskomplikowanych zaklęć diagnozujących, a w międzyczasie zapytała go, jak się czuje. Po usłyszeniu skargi Azjaty na ból głowy, machnięciem różdżki przywołała eliksir przeciwbólowy z szafki na drugim końcu pomieszczenia. Przelała płyn do mniejszej fiolki, starannie odmierzając właściwą porcję i podała mu ją. Gdy uczeń przechylał ampułkę, Pomfrey przeglądała pierwsze wyniki badań, które magicznie pojawiły się na karcie, doczepionej do ramy na przodzie łóżka. Wyglądało na to, że wszystko jest w porządku, bo na twarzy kobiety zakwitł triumfalny uśmiech.

– Dobre wieści – rzekła bez owijania w bawełnę. – Prawdopodobnie ci się upiekło i obejdzie się bez wysłania do Munga. Ale ale! – cicho zawołała, widząc, że chłopiec błyskawicznie podniósł się z poduszek. – Panie Chang, zostanie pan na obserwacji do rana, żebyśmy mogli mieć stuprocentową pewność, że nie doszło do wstrząśnienia mózgu. Wtedy będę miała wyniki ostatnich zaklęć. – Ostatnie zdanie dodała ciszej, jakby do siebie samej. – Tymczasem odpoczywaj.

Przed odejściem, rozejrzała się jeszcze pobieżnie po sali. Jej uwadze nie uszedł dziwny ruch w stronę nocnej szafki, który wykonał Pan Ciekawski. Poppy Pomfrey w mig zauważyła fragment kolorowego pudełka, które zapobiegawczo przykryte było obszernym egzemplarzem Proroka Codziennego.


– Accio Fasolki Wszystkich Smaków. – Pielęgniarka obróciła się na pięcie. – Żadnych słodyczy, panie Dylan. Uprzedzałam. Z zatruciem pokarmowym nie ma żartów.


,,Hmm... Właściwie chciałabym robić coś takiego w przyszłości" – zastanawiała się w myślach Hermiona, podążając za pielęgniarką. – ,,Ale zdecydowanie najpierw psychologia na mugolskim uniwersytecie. Wielu czarodziejów naprawdę potrzebowałoby takiej specjalistycznej pomocy – nawet jeśli nie zdają sobie z tego sprawy. Zwłaszcza ci, którzy stracili bliskich na wojnie."

Usiadły, zajmując poprzednie miejsca przy stoliku. Dziewczyna, odwlekając udzielenie odpowiedzi na zadane wcześniej pytanie, zaczęła rozglądać się po komnacie.

Jedyne okno, które się tam znajdowało, jak każde w zamku, było bardzo wąskie, ale za to wysokie i ze strzelistym zakończeniem. Okrywała je niesamowicie delikatna, biała firanka, na tyle długa, że jej koniec sięgał podłogi. Ściany podzielały jej kolor, w ten sposób optycznie odrobinę powiększając niewielkie pomieszczenie oraz je rozjaśniając, ponieważ znajdowało się w północnej części zamku. Oprócz fioletowych mebli, na których kobiety siedziały oraz okrągłego stolika do kawy z jasnego drewna, dużą część gabinetu zajmowało masywne biurko, sprawiające surowe wrażenie, na którym poza piętrzącymi się książkami, sterczała kulista lampka nocna. Za nim, w głębi komnaty, stało także wiele wąskich szafek i oszklonych gablotekprawdopodobnie zabezpieczonych odpowiednimi zaklęciamiz dokumentami, pomniejszonymi eliksirami oraz medycznymi przyrządami. Pod ich stopami leżał sporych rozmiarów, fioletowy, miękki dywan, nadający przytulny klimat temu miejscu. Na przeciwko drzwi do sali chorych, znajdowały się jeszcze jedne drzwi, prawdopodobnie do prywatnych komnat pani Pomfrey.

– Hermiono – pielęgniarka delikatnie przypomniała o swojej obecności, tym samym informując, iż nie zapomniała o zadanym wcześniej pytaniu.

  Dziewczyna przełknęła ślinę i zebrała się w sobie.


– Tak, byłam u profesora Snape’a – przyznała, decydując się na bycie szczerą.Wtedy, w przeszłości, na jego czwartym roku, miałam zamiar usunąć mu wspomnienia ze mną, aby przypadkowo nie doprowadzić do jakiś dziwnych zmian czasowych. W ostatniej chwili wybrałam jednak tymczasową blokadę, ponieważ... Po prostu nie byłam w stanie tego zrobić... Nie potrafiłabym dziś na niego patrzeć, bez wyrzutów sumienia, że pozbawiłam go tygodnia życia przez mój błąd i przeliczenie swoich możliwości. – Nerwowo bawiła się dłońmi.Byłam u niego i odblokowałam mu te wspomnienia. Oprócz tego, pokazałam profesorowi to, co udało nam się wspólnie, i prawdopodobnie całkiem przypadkowo zmienić.

– ... Ale dlaczego dopiero dzisiaj? – spytała zdziwiona Pomfrey.

– Cóż. Dzień toczył się normalnie. Byłam z Harrym w Norze na obiedzie, potem wróciłam na Grimmaud Place... I tu właśnie pojawił się punkt wspólny. Nastąpił powrót do przyszłości. W praktyce wyglądało to tak, że nagle do mojej głowy napłynęły dodatkowe wspomnienia z tej ,,starej” teraźniejszości oraz przygody z czasem. Byłam w szoku. Stwierdziłam, że pierwsze, co powinnam zrobić, to zapoznanie z prawdą profesora Snape’a; więc tak też zrobiłam. Sama nie wiem, czego od niego oczekiwałam. Jak tak teraz o tym myślę, to wydaje mi się cudem, że pozwolił mi rzucić na siebie jakiekolwiek zaklęcie. Nie powinnam była myśleć o rozmowie podnoszącej na duchu, ale faktycznie chyba na to liczyłam. Chyba po prostu czasy, które na szczęście się nie wydarzyły, były zbyt straszne, by mówić cokolwiek po ich obejrzeniu – westchnęła, gdy wydusiła z siebie to wszystko.

Tym razem to starsza kobieta skupiła uwagę na bladych deskach podłogowych, swoją drogą już od dawna niezamiatanych. Ewidentnie zbierała myśli po usłyszanej historii. Hermiona postanowiła nie naciskać i rozluźniona po zwierzeniu, zmieniła pozycję na kanapie, na o wiele wygodniejszą. Chciała jeszcze tylko podciągnąć nogi, ale uznała, że takie zachowanie mogłoby jej nie wypadać. Tymczasem Madame Pomfrey zacisnęła na moment powieki, a po ich ponownym otworzeniu cicho westchnęła. Uniosła wzrok na siedzącą przed sobą dziewczynę i zaczęła powoli mówić.

– Panno Granger. Hermiono. Myślę, że zaczynam już rozumieć twoją reakcję – oznajmiła. – W przeszłości miałaś do czynienia z profesorem Snape'em jako... czternastolatkiem. Zgadza się? – Widząc szybkie kiwanie głową swojej rozmówczyni, kontynuowała, tym razem z zawadiackim uśmiechem. – Zapewne był wtedy choć ociupinę rozmowniejszy, a jego mimika i reakcje nie były jeszcze skażone tą szpiegowską ostrożnością... Przyznam szczerze, że trochę zazdroszczę ci poznania tej jego wersji. Ale wracając do tematu – zaczęła szybko, po zobaczeniu otwierających się ust dziewczyny – ludzki mózg to niesamowicie skomplikowany narząd. Pozwala na odbieranie, przetwarzanie i generowanie bodźców. Z pewnością wiesz, że jest czymś w rodzaju magazynu naszej tożsamości, naszych myśli, pragnień, ocen i wyobrażeń. Nagły przypływ nieznanych ci dotąd wspomnień z przeszłości sprawił, że lewa półkula twojego mózgu, odpowiadająca między innymi za logikę i analityczne myślenie, gdy udawałaś się do lochów, mogła wciąż być zdezorientowana dwoma, poznanymi przez ciebie, obrazami Severusa Snape'a. Jak sama stwierdziłaś – byłaś w szoku. Moim zdaniem, wybranie się do niego w takim stanie niestety nie było zbyt dobrym pomysłem, ale cóż – stało się. Jestem pewna, że mózg profesora Snape'a, po poznaniu brakujących wspomnień, poprzez zdjęcie blokady, zareagował podobnie i potrzebował czasu na zsynchronizowanie wydarzeń z życia naszego wspólnego znajomego. – Uśmiechnęła się ciepło do dziewczyny. –  Nie martw się, ludzki mózg potrafi doskonale sobie radzić z przeładowaniem bodźcami. Ale podsumowując: twój stan emocjonalny był całkowicie uzasadniony. A znając Severusa, jego nawet bardziej – dodała, co sprawiło, że obie prychnęły i zaraz się roześmiały.


– Ogromnie pani dziękuję za te wyjaśnienia – zabrała w końcu głos Hermiona. Celowo położyła nacisk na pierwsze słowo. Pielęgniarka naprawdę wiele jej wyjaśniła, a także zaspokoiła część odwiecznej potrzeby wiedzy, o której kobieta bez wątpienia wiedziała.

Madame Pomfrey widząc, że dziewczyna zaczyna się zbierać, także wstała i po chwili wahania postanowiła jeszcze raz zabrać głos.

– Jednak, Hermiono, muszę przyznać, że już tak łatwo nie znalazłabym wyjaśnienia na zezwolenie przez profesora Snape'a na rzucenie na siebie zaklęcia. Żadnego zaklęcia. Nie po tylu latach szpiegostwa. On nawet świadomie nigdy nie zgadzał się na te lecznicze.


– Dlaczego? – spytała szczerze zaskoczona Gryfonka.

– Podejrzewam głęboki uraz psychiczny z dzieciństwa oraz winę stresu, któremu był poddawany przez ostatnie naście lat. Pamiętaj, on już nie jest skrytym czwartorocznym uczniem – to uprzedzony, ciężko doświadczony przez los dorosły mężczyzna, który do dziś płaci za młodzieńcze błędy. Ja nie jestem w stanie wydobyć z niego nic więcej, a tym bardziej mu pomóc, ale dzisiejsze zdarzenie pokazuje, że tobie może się to udać... – Zwęziła brązowe oczy i gdy ponownie się odezwała, jej głos był łagodniejszy. Spróbuj go rozszyfrować, a potem w jakiś sposób... uleczyć... na duchu. O ile oczywiście czujesz się na siłach. To będzie naprawdę ciężka praca, która w prosty sposób może zakończyć się fiaskiem,ale ufam, że równie łatwo się nie poddasz. W razie czego służę ci pomocą i radą, ponieważ zależy mi na jego dobrze, tak samo jak na dobrze każdego innego człowieka. Ostrzegam jedynie, że nie zdradzę ci nic, czego sam on nie chciałby komukolwiek zdradzić. – Podeszła do drzwi. Spokojnie, do niczego się od razu nie zobowiązuj. Po prostu w wolnej chwili to przemyśl.

Hermiona wyszła – czy też prawie została wypchnięta na szkolny korytarz, pocieszona i odrobinę podniesiona na duchu, z racji tego, że się wygadała, ale i otumaniona ze względu na nową ,,misję''. Jak to było? Ma ,,uleczyć na duchu" profesora Snape'a? Dobre sobie. Gdyby Ron to usłyszał...

Mimochodem przypomniała sobie, że zapomniała spytać pielęgniarkę o chłopca, leżącego w Skrzydle. A raczej pragnęła dyskretnie sprowadzić rozmowę na temat jego siostry. Mimo że nigdy jakoś szczególnie za sobą wzajemnie nie przepadały, to dziewczyna wielokrotnie zastanawiała się, jak trzyma się Azjatka, po nieszczęsnych, majowych wydarzeniach. Śmierć Rona, wedle tego, co zdążyła zaobserwować, w Norze nadal była traktowana jako swoiste tabu i za każdym razem, gdy któremuś z mieszkańców wymsknęło się cokolwiek na temat rudzielca, ktoś inny natychmiast zaczynał mówić o czymś innym. To było jak jakaś gra. A co jak co, ale Ron na pewno wiedziałby, JAKA gra.


Skorzystała z wiaduktu, by przyśpieszyć znalezienie się na schodach, prowadzących do frontowych wrót zamku. Słońce już powoli zachodziło. Ponowne spotkanie z McGonagall jej się nie do końca uśmiechało – była pewna, że kobieta tym razem nie puściłaby jej bez uciążliwych wyjaśnień – dlatego czekała ją wędrówka do najbliższego miejsca, z którego mogłaby się aportować. Wybrała ścieżkę równoległą do stadionu Quidditcha. Po finalnym przekroczeniu bramy wejściowej i wkroczeniu na kawałek polany, wyciągnęła różdżkę, intensywnie skupiła swoje myśli na chodniku przy Grimmauld Place, bez trudu natężyła wolę identycznie z tym, jak zawsze ją uczono i obróciwszy się na pięcie – z charakterystycznym trzaskiem zniknęła.


***
Już w holu, została zarzucona pytaniami przez – najwidoczniej oczekującego ją Harry’ego. 

– Hermiono, jesteś! Dlaczego tak szybko wyszłaś z Nory? I czemu tak długo cię nie było? Martwiłem się, gdy wróciłem i zauważyłem, że cię nie ma...


  Dziewczyna wydawała się być zaskoczona taką wylewnością ze strony przyjaciela. Przez chwilę nic nie powiedziała. Wszystko przez to, że po wojnie chłopak stał się dość zamknięty w sobie. Rozgoryczony w dużym stopniu po stracie najbliższego kumpla, w skrajnych momentach dopuszczał do siebie tylko Ginny. Zbliżyli się do siebie, podczas gdy Hermiona przebywała w mugolskim Londynie. Właściwie, przez te prawie trzy miesiące pomijając część pogrzebową, nie mieli ze sobą kontaktu. Dopiero po jej powrocie i pierwszym spotkaniu w Norze, wspólnie postanowili zadbać o odbudowę łączącej ich relacji. Rożnie z tym było, ale doceniała, że Harry wtedy widocznie się przemógł i wyszedł z inicjatywą dzielenia miejsca zamieszkania. Dobrze podejrzewał, że do powrotu do szkoły – oraz w międzyczasie – nie miała się gdzie zatrzymać. Mimo, że nic na ten temat nie mówił, musiał doskonale rozumieć, dlaczego nie chciałaby zwalać się na głowę Weasleyom.

,,Dorósł" – niechętnie przyznała w myślach.

– Byłam w Hogwarcie. Miałam sprawy do załatwienia, związane z drugim semestrem – powiedziała gładko. Przy okazji zagadałam się z Madame Pomfrey.


 Och. Rozumiem. Miałabyś ochotę na obejrzenie jakiegoś filmu?

– Jasne! Naprawdę potrzebuję się zrelaksować. Ale ty przygotowujesz popcorn! – zawołała, wspinając się już po schodach.


***
Rozlegiwali się na kanapie, stykając kolanami i zajadając już resztki karmelowego popcornu. Komedia, którą oglądali, nie była zbyt ambitna, ale chłopak wydawał się być usatysfakcjonowany; zdarzało mu się nawet parę razy zachichotać pod nosem. Hermionie właściwie również, chociaż co jakiś czas ciężko wzdychała, gdy dręczące ją myśli nie dawały za wygraną.

– Coś nie tak? – rzucił w końcu przyjaciel. Dziś byłaś jakaś inna, sam nie wiem... Czy ostatnio wydarzyło się coś szczególnego?


– Nie tylko dzisiaj, Harry. Po prostu martwi mnie przyszłość. Do tej pory wiązałam ją z Ministerstwem, ale teraz nie jestem tego taka pewna. Rozważam różne opcje. Widziałam panią Pomfrey przy pracy, zainteresowało mnie to.


– Hermiono! Byłabyś świetną Magomedyczką! – zawołał cicho, pełen podekscytowania tą perspektywą. Nie masz się co zastanawiać.


Tylko jego przyjaciółka potrafiła tyle roztrząsać kwestię czegoś, co miało się wydarzyć najwcześniej za pół roku. Mimo tylu lat, wciąż go to zaskakiwało.


– Wiesz, chyba pójdę się już położyć, jestem zmęczona – zabrała znów głos dziewczyna. Na filmie akurat zaczęły pojawiać się napisy końcowe. – Dobranoc, Harry. Miłej nocy.


– Dobranoc.


Będąc już w łóżku, znowu zaczęła roztrząsać swoje plany. Owutemy były tylko formalnością, materiał miała już dawno przerobiony. Gdyby porozmawiała z dyrektorką, może mogłaby zdać je wcześniej eksternistycznie i w ciągu roku szkolnego chodzić tylko na wybrane lekcje, skupiając się na magomedycynie oraz mugolskiej psychologii. Pani Pomfrey z pewnością chętnie wzięłaby ją pod swoje skrzydła, a to z kolei mogłoby pomóc w analizie profesora Snape'a, której postanowiła się podjąć. Jeśli tylko udałoby jej się go bliżej poznać...
Zasnęła z delikatnym uśmiechem na twarzy oraz nowym planem na życie.

© Agata dla WioskaSzablonów | Technologia blogger. | Freepik FlatIcon