Dla czternastoletniego Severusa to miał być nudny, wiosenny dzień, spędzony z Lily na Błoniach. Co sprawiło, że wylądował w sierocińcu? [Ewentualny chaos fabularny i nieregularność zwalamy na pisanie w plus-minus 5 autorek]

[008.] - Powrót do przyszłości

OdaŁtorsko: Liska
No więc hej, dawno mnie tu nie było. Z opkiem idzie dość opornie, ale wkraczamy nareszcie w moment, kiedy Sever i Hermiona mają się ku sobie (serio, pisanie tego wcześniej było udręką do tego stopnia, że zrezygnowałam). W sumie nie wiem, co napisać, więc prosto - indżojcie!


***
Hermiona Granger siedziała na jednym z prawdopodobnie wygodniejszych, choć i tak dających wiele do życzenia krzeseł, przy powiększonym stole w odbudowanej Norze. Jak zwykle każde było inne. W kominku cicho trzaskało palące się od kilku godzin drewno, które poza wydzielanym ciepłem, nadawało pomieszczeniu specyficznego, przyjemnego klimatu. Prawie jak za dawnych czasów. Ostatnio dość często zdarzało się jej oraz Harry'emu tam wpadać. Na co dzień mieszkali jednak w budynku, znajdującym się przy Grimmauld Place 12, przyznanym chłopakowi w spadku od ojca chrzestnego. Jej przyjaciel prędko i właściwie bez żadnych głosów sprzeciwu, został Strażnikiem Tajemnicy nałożonego na niego zaklęcia Fideliusa.

Rona z nimi nie był.


Rudowłosy chłopak zginął drugiego maja, podczas Bitwy o Hogwart, porażony śmiercionośnym zaklęciem Bellatrix Lestrange. Sama wiedźma zresztą nie pożyła później zbyt długo, gdyż przegrała pojedynek z jego zrozpaczoną matką.


Mimo wszystko, nieśmiało mogli między sobą szeptać, że los obszedł się z czarodziejskim światem dosyć łagodnie. Przynajmniej biorąc pod uwagę te ciemniejsze scenariusze, z góry rozpatrywane przez członków Zakonu Feniksa, wiele miesięcy wcześniej. Jedną z pierwszych, głośnych postaci, które poniosły śmierć podczas Drugiej Wojny Czarodziejów na niedługo przed właściwym pojedynkiem był Albus Dumbledore. Dyrektor Hogwartu. Wiele można by się o nim rozgadywać. Bez wątpienia, opis całej jego działalności, w szkole oraz poza nią, a także wkładu włożonego w wojnę, miał wkrótce zostać odnotowany na kartach przyszłych podręczników do Historii Magii. Co ważne, a wyszło na jaw bardzo późno, wiekowy mężczyzna został zabity na własne życzenie. Przez profesora Snape'a. Wiele, ale to naprawdę wiele kontrowersji budziła ta sprawa. Po Ostatecznej Bitwie, wielokrotnie rzucały się w oczy Hermionie nagłówki czarodziejskich artykułów, które wręcz przekrzykiwały się w podważaniu ogólnie przyjętej w tej kwestii, hogwarckiej tezy. Ze swojego punktu widzenia, dziewczyna cicho przeczuwała, że przed starszym człowiekiem i tak nie malowała się rozległa przyszłość, ponieważ, jak zaobserwowała, klątwa na jego dłoni postępowała oszałamiająco szybko.


Oprócz śmierci dyrektora oraz Rona, straty były tak widocznie niewielkie, w dużym stopniu ze względu na specjalną grupę, ukształtowaną i wyszkoloną przez Poppy Pomfrey, która w czasie potyczki między stronami, natychmiastowo udzielała pomocy rannym.


W końcowej fazie Bitwy, Złote Trio zastało Mistrza Eliksirów we Wrzeszczącej Chacie. Ze swojej kryjówki wyraźnie słyszeli jego rozmowę z Lordem Voldemortem, a gdy ten odszedł, na własne oczy ujrzeli znanego im członka Zakonu, w umierającym stanie. Ostatkiem sił chciał oddać im swoje wspomnienia, ale Hermiona wewnętrznie zaalarmowana tym, że mężczyzna jego pokroju musiał przecież przewidzieć, co wydarzy się tamtego dnia, pospiesznie przeszukała jego kieszenie, aż w końcu znaleziona, malutka fiolka z eliksirem na jad węża, potwierdziła jej przypuszczenia. Bez chwili zwłoki zaaplikowała nauczycielowi miksturę, po czym, gdy upewniła się, że już nic mu nie będzie, pobiegła wspomóc kolegów w walce.


Co prawda, wydawało jej się, że profesor od tego czasu stara się jej unikać, natomiast jeśli już się spotkali, to... cóż... nie był zbyt miły. Ale to w końcu Snape. On nie umie być miły. Mimo wszystko, w głębi ducha cieszyła się z uratowania mu życia, gdyż był człowiekiem, którego niezmiernie szanowała i podziwiała. Był szpiegiem Zakonu i to tak doskonałym, że Ten–Którego–Imienia–Nie–Wolno–Wymawiać, nigdy nie odkrył prawdy, a i oni poznali ją stosunkowo późno. Po Bitwie, przez wzgląd na to, że sporo czasu spędził w Świętym Mungu, nie był w stanie samodzielnie wyłapać pozostałych Śmierciożerców, ale doskonale wiedział co, kiedy i gdzie robią niektórzy z nich o określonych porach, więc dzięki takim informacjom, dla aurorów było to już niczym bułka z masłem.

Trzeba przyznać, że Hermiona ciężko zniosła stratę Rona oraz kilku innych znajomych ze szkoły. W związku z tym, po wojnie na parę miesięcy wróciła do świata mugoli i poddała się leczeniu u psychologa. Niestety, oczywiście niemagicznego, przez co musiała krążyć wokół tematu i ostatecznie zrezygnować
. Dokuczała jej tam jednak tak duża samotność, że jakimś stopniu przyczyniła się do podjęcia przez Hermionę decyzji o powrocie we wrześniu do szkoły na ostatni rok. Potem wybierała się na magiczny uniwersytet. Po ukończeniu nauki w czarodziejskim świecie, zastanawiała się również nad pójściem do mugolskiej szkoły dla dorosłych, by ewentualnie móc bez przeszkód podjąć naukę na tamtejszej uczelni. Nadal wahała się między obydwoma miejscami, dlatego potrzebowała czegoś, co by ją ostatecznie przekonało. Teraz jednak powinna skupić się na Owutemach.

Gdy skończyła jeść, wymówiła się przed resztą nauką, po czym wskoczyła do kominka, wyraźnie wołając:
– Grimmaud Place 12! 

Gdy znikała, żegnały ją delikatnie uśmiechnięte twarze Weasleyów, którzy zdążyli się pogodzić... Nie. Trochę przyzwyczaić do braku jednego z nich. Albo po prostu uprzejmością tuszowali swoje prawdziwe uczucia.


Bez problemu wyskoczyła z kominka, odruchowo otrzepała dżinsowe spodnie z sadzy i ruszyła schodami do swojego pokoju po niezbędne podręczniki. W Hogwarcie niedługo zaczynał się drugi semestr nauki. Już miała otwierać swoje drzwi, gdy otoczyło ją silne światło. Złapała się za głowę, próbując je powstrzymać. Oślepiona, zaczęła płakać i krzyczeć. Gdy światło zniknęło tak szybko, jak się pojawiło, dziewczyna zorientowała się, że w jej umyśle pojawiły się dwie wersje wspomnień – ze świata, którego już nie ma i tego teraźniejszego. Skonfundowana i mocno roztrzęsiona, weszła do pokoju, i ciężko rzuciła na łóżku, zapominając o planach jakiejkolwiek nauki. Wciąż nie rozumiejąc, o co chodzi, po kolei je przeglądała.

*** 
W tym samym czasie, niczego nieświadomy Severus Snape, siedział na ulubionym fotelu w swoich komnatach, spokojnie wypalając papierosa i czytając książkę. Aktualnie nie miał na głowie żadnych zaległych wypracowań, które wymagały sprawdzenia, więc spokojnie mógł sobie pozwolić na tę chwilę rozrywki. Jak zwykle w tak melancholijnych momentach, zdarzało mu się odejść myślami do niektórych wydarzeń z jego przeszłości.

Od wojny minęło już trochę miesięcy, ale jedna rzecz wciąż nie dawała mu spokoju. Mianowicie, w czasie Bitwy we Wrzeszczącej Chacie, którą często, z oczywistych przyczyn starał się pomijać, w potoku zaciekle wymienianych zaklęć, kątem oka dostrzegł pewne znamię. Ku swojemu zaskoczeniu, w mig uświadomił sobie, że musiał już je kiedyś widzieć. Ale to przecież niemożliwe. Jego posiadaczką była Granger. A znamię znajdowało się w... cóż, miejscu niezbyt sprzyjającym publicznemu oglądaniu.


A jednak skądś je znał. Mało tego, widywał te plecy w niektórych swoich snach. Jednak cały absurd polegał na tym, że miał je jeszcze za swoich nastoletnich lat; przed jej urodzeniem. Co jakiś czas nachodziła go konsternacja ze względu na pozornie tak drobną sprawę, choć po latach niepowodzeniach, zaniechał dociekania prawdy, ponieważ zwyczajnie nie miało to już sensu. Uznał, że to tylko głupie przewidzenia i zawalił je na karb stresu oraz zdenerwowania, wynikających z długoletniej pracy szpiega.

***

Poppy Pomfrey, wbrew przekonaniom Albusa Dumbledore'a oraz reszty kadry profesorskiej, nie miała pierwszego kontaktu z magią w momencie ich spotkania, tuż przed jej jedenastymi urodzinami. Otóż pierwszy raz widziała magię o wiele wcześniej, nie licząc oczywiście jej własnych, dziecięcych a co za tym idzie niekontrolowanych wybuchów. Wiele nocy spędziła na zastanawianiu się, czego była kiedyś naocznym świadkiem. Po latach, wspomnienia podejrzanych przez nią scen zaczęły coraz bardziej blaknąć. Z nikim o nich nie rozmawiała. Jej głowę ciągle zajmowała nauka, a czasem i rozmaite przypadki praktycznie obserwowanych chorób, ran oraz ich skutkom ubocznym.


Dokładnie pierwszego września 1991 roku, zapomniane wspomnienia błyskawicznie wróciły. Był to bowiem dzień, w którym na Wielkiej Sali, podczas rozdzielania do poszczególnych domów, ponownie ujrzała osobę, której one dotyczyły. To musiała być ona. Wtedy sporo starsza, ale kobieta ani przez chwilę nie miała co do tego wątpliwości.


Severus Snape od samego początku był przez nią uznawany za osobą niezwykle wyjątkową, jednak pielęgniarce trudno było zdefiniować tę jego wyjątkowość. Był bowiem dzieckiem niezwykle skrytym. Nigdy do końca nie była w stanie do końca stwierdzić z czego to wynika. Podejrzewała, że prawdopodobnie był to efekt nie najlepszej sytuacji rodzinnej, lecz nie była tego pewna, gdyż w czarodziejskim świecie jako-tako nie było pojęcia "psychologa", więc nie udało jej się posiąść wiedzy z tej specjalizacji. Po skończeniu Uniwersytetu Magii i Czarodziejstwa oraz stażu w Klinice Magicznych Chorób i Urazów Świętego Munga, kobieta na stałe zamieszkała w Hogwarcie, obejmując stanowisko szkolnej pielęgniarki. Przez wiele lat czujnie obserwowała tego chłopca, ale poza jednym, wyjątkowym tygodniem, gdy był na czwartym roku nie dopatrzyła się niczego szczególnie nadzwyczajnego. Ale akurat tamten tydzień był bardzo dziwny dla niemal każdego.

Kobieta tak pogrążyła się we wspomnieniach, że przypadkiem strąciła fiolkę z jednym z magicznych płynów. Na szczęście Severus bardzo dbał o swoje wyroby i każda buteleczka miała na sobie Zaklęcie Nietłukące, dlatego po upadku nic się nie stało. Poppy przerwała rozmyślania, naprawiając szkodę i ustawiając eliksir na ból gardła z powrotem na półce. Skończywszy porządki, usiadła do biurka, po czym zajęła się mozolnym uzupełnieniem medycznych dzienników.

***

Hermiona podkurczyła nogi, tępo wpatrując się w ścianę przed sobą. Była w szoku. Jej mózg potrzebował chwili, by jeszcze raz, na spokojnie wszystko sobie przeanalizować. Po kilkunastu minutach, gdy zaczęła się już powoli otrząsać, definitywnie stwierdziła, że pierwsze, co musi zrobić, to odblokować wspomnienia Sev... profesora Snape'a. Z szeroko otwartymi oczyma oraz rozszerzonymi źrenicami, przejęta tym, co musi zrobić, wskoczyła do kominka, wołając:

– Hogwart, gabinet dyrektora! 

Wylądowała, ciężko uderzając kolanami o wzorzystym dywan, rozciągnięty na całe pomieszczenie. Naprzeciwko niej, za sporym biurkiem, siedziała obecna dyrektorkaMinerwa McGonagallktóra zdumiona jej widokiem, nieświadomie potrąciła kałamarz, w skutek czego leniwie wypływający płyn, powoli zalewał właśnie niewinny arkusz papieru, stojący mu na bliżej nieokreślonej drodze.

– Witam, panno Granger. – Nauczycielka mechanicznie podniosła się z siedzenia.Co panią do mnie sprowadza? Wszystko w porządku? – zarzuciła ją pytaniami, bez wysiłku wyłapując ślady łez na twarzy dobrze znajomej Gryfonki; równocześnie szczerze powątpiewała w logikę tego ostatniego.


– Dzień dobry, pani dyrektor. Przepraszam, że wpadam bez zapowiedzi, ale muszę natychmiast porozmawiać z profesorem Snape'em – odparła z cichym naciskiem roztrzęsiona Hermiona, myślami przebywając jednak gdzie indziej.


– Oczywiście wymamrotała kobieta. Gdyby coś panią trapiło, zawsze może tu pani przyjść. Wie pani o tym, prawda, panno Granger?


– Ach, tak tak, naturalnie. Dziękuję bardzo, żegnam! – wyrzuciła na jednym wydechu i wybiegła, nie czekając na odpowiedź.


– Żegnam – odrzekła skołowana McGonagall, do już dawno zatrzaśniętych drzwi. Westchnęła, po czym usiadła znów za wysoką stertą papierów. Śledząc wzrokiem szkody, które zdążył poczynić na jej biurku zdradziecki atrament, odnotowywała w pamięci, by w przyszłości znaleźć czas na chwilę rozmowy z byłą wychowanką.

***
Pędem przemierzała poszczególne partie schodów, kierując się prosto do lochów. Dopiero po pokonaniu ostatniego schodka, zatrzymała się, łapczywie łapiąc w płuca wyraźnie chłodniejsze powietrze, uświadamiając sobie, że nie ma pojęcia, gdzie dokładnie znajdują się prywatne komnaty nauczyciela Eliksirów. Rozejrzała się czujnie wokoło.

– Ej, ty! Tak ty, czekaj – zaczepiła jednego z młodszych Ślizgonów na korytarzu, podchodząc do niego bliżej, by się nie przekrzykiwać i zdusić w zarodku możliwe echo. 

Spojrzał na nią z rezerwą. Cóż, na pewno nie wyglądała teraz zbyt ciekawie. 

– Wiesz, gdzie są komnaty profesora Snape'a, prawda? – zapytała, z ledwie wyczuwalną nutą nadziei w głosie.


W odpowiedzi otrzymała skinienie głową. Po chwili wspólnie przemierzali ciemne korytarze. Gdy Ślizgon oznajmił, że znajdują się pod odpowiednimi wrotami, Hermiona poczuła, że żołądek jej się zaciska. Odkryła również, że mimowolnie zagryza wargę.


Nerwy.

Dopadł ją nieunikniony stres przed tym, co zaraz ma ją czekać.

,,Z jego perspektywy minęło tyle lat..." – pomyślała.

– Dziękuję – szepnęła do chłopca i bezzwłocznie zapukała do drzwi, zanim zmieniła zdanie. Tymczasem chłopak w popłochu się oddalił. No tak, pierwsze lata w szkole.

– Wejść.

Hermiona, starając się nie trząść nazbyt widocznie, powoli, ale stanowczo stawiała pierwsze kroki, mające je wprowadzić do środka. Nauczyciel aktualnie w kryształowej popielniczce gasił papierosa oraz odkładał książkę na biurko. 

– Tak, panno Granger? – Spojrzał na nią ze znużeniem, mającym ją na wstępie poinformować, że sam fakt przerwania jego, jakże drogocennego, wolnego czasu, nie działa na jej korzyść. W rzeczywistości, za tym spojrzeniem kryło się niemałe zdziwienie mężczyzny, na widok postaci, która przekroczyła próg jego komnat.


– Muszę z panem poważnie porozmawiać – wydyszała dziewczyna na temat pana czwartego roku w Hogwarcie. To naprawdę ważne.


– Do rzeczy, Granger. I byle szybko – mruknął, zza ledwo uchylonych warg, nie sprawiając wrażenia szczególnie zaintrygowanego poruszonym tematem.


Westchnęła. Nie ma co owijać w bawełnę.


– Czy... Nie ma pan przypadkiem luk w pamięci? Tygodnia, którego nie pamięta? Dziwnych snów? Przeczuć, że jakieś zdanie już pan kiedyś mówił, ale kompletnie nie wie pan kiedy? 


Mistrz Eliksirów zmierzył ją ciężkim spojrzeniem i ekspresowo przeanalizował sytuację. Nie wydawała się być w nastroju do głupich żartów. Właściwie czy kiedykolwiek była?

Patrząc tak na nią, stojącą teraz czy też raczej niebezpiecznie dygoczącą na środku jego gabinetu, jego myśli samowolnie potoczyły się w kierunku znamienia. Tego konkretnego znamienia, które pamiętał i które widział we Wrzeszczącej Chacie na plecach dziewczyny, poprzez rozerwaną w kilku miejscach koszulkę. Nie wiedział, skąd mógł je w ogóle kojarzyć. I te sny... Z kobietą z właśnie takim znamieniem. Ale to niemożliwe.


Kiedyś, podczas poszukiwania horkruksów, Dumbledore natknął się na księgę, dotyczącą Władców Czasu. Obydwaj byli świadomi, że ta Gryfonka mogłaby mieć predyspozycje, albo i nawet wrodzony talent do tego, by objąć tę posadę. Co prawda, już nigdy później nie użyli tego obszernego woluminu, ponieważ nie było takiej potrzeby... Ale co jeśli w innej rzeczywistości owszem? To mogłoby oznaczać, że dziewczyna może posiadać dwie wersje wspomnień.


,,Chyba, że to jednak głupi żart" – skwitował w myślach.

– Załóżmy, że tak. Czy jest mi pani w stanie to wytłumaczyć? – Mężczyzna z powątpiewaniem uniósł brwi. Składając ze sobą dłonie, pochylił się na swoim ulubionym fotelu i oparł łokcie na biurku, równocześnie przez ten cały czas, ani na moment nie odrywając od Gryfonki wzroku.

Hermiona usiadła w fotelu po drugiej stronie, wyczuwając ku temu nieme pozwolenie. 

– Chyba najlepiej będzie, jeśli sam pan to zobaczy. Słowa nie wszystko mogą odpowiednio ująć, a nie chciałabym, żeby ograniczyła je również kwestia obopólnego zaufania. Czy zgodzi się pan na Retidum Memoriam?

Nauczyciel zwęził oczy, słysząc nazwę zaklęcia, ale po szybkiej analizie ryzyka, ostrożnie kiwnął głową. Do Granger miał większe zaufanie, niż do dajmy na to Pottera, a gołym okiem widząc, w jakim jest stanie, uznał, że kto wie, czy nie byłaby nawet w stanie zaproponować Legilimens.

Dziewczyna szybko wyciągnęła różdżkę, jakby bojąc się, że zmieni on zdanie. Zawahała się jedynie, gdy już mierzyła w profesora różdżką. Jednak, otrzymując ponowne, ponaglające skinienie głową rzuciła zaklęcie.


Na mężczyznę w jednym momencie spadło mnóstwo wspomnień, których w zamierzeniu, jak dotąd miał nie pamiętać, między innymi: pojawienie się dziewczyny na błoniach, ich podróż w czasie, wydarzenia w sierocińcu, pobyt u centaurów oraz napływający wniosek, że w końcu go uśpiła oraz jedynie zablokowała tę część pamięci, nie chcąc usuwać całkowicie tamtych dni. Czuł się przytoczony własnymi, choć jednocześnie jakże obcymi mu wspomnieniami. Zaklęcie działało w mgnieniu oka, zapychając niewątpliwe i dotąd nawet nieświadome dziury, uderzając w niego z całą mocą, tym samym powodując ostry ból głowy i natychmiastowo wyjaśniając wszystko, czego nie wiedział skąd znał niektóre zaklęcia, dlaczego w pewnym momencie wciąż doświadczał uczucia deja vu, w tym nierzadko nawiedzającego go w obecności samego Czarnego Pana.

Voldemorta. – Poprawił się szybko i już dość automatycznie.

Hermiona spojrzała na niego, wyraźnie oczekując gwałtownej reakcji, jednak mężczyzna nawet jeśli był w szoku, po tylu latach ukrywania emocji, nie miał najmniejszego problemu ze zrobieniem tego jeszcze raz. Po minutach ciężkiej ciszy, która dziewczynie dłużyła się w nieskończoność, ponownie tylko lekko kiwnął głową, dając do zrozumienia, że jest świadomy tego, co zrobiła. Albo żeby podziękować – nie była pewna. Nie znała go na tyle dobrze.

– Przyszłam do pana z tym najszybciej, jak mogłam. Poza tym, w związku z tym... Z tą sytuacją, chciałabym pokazać panu coś jeszcze. Myślę, że to powinno bardziej rozjaśnić sytuację. 

Nawet na niego nie patrząc, ruszyła w stronę myślodsiewni, już w drodze wydobywając z głowy myśli. Gdy skończyła, założyła ręce i uśmiechnęła się zachęcająco. Dopiero po chwili mina jej zrzedła, kiedy zorientowała się, jakie to było idiotyczne – to przecież była JEGO naczynie i JEGO gabinet; nie musiała, a nawet nie miała prawa mu mówić, że może do niej zajrzeć.

Mężczyzna jednak, pogrążony w rozmyśleniach, na jej szczęście, wydawał się nie wyłapać tego drobnego faux pas. Powoli ruszył w jej kierunku poprzez ciemne pomieszczenie. Z jego postawy dało się odczytać wyłącznie ostrożność i sceptycyzm. Żadne z nich się nie odzywało, jednak w tym momencie słowa nie były potrzebne. Oboje zdawali sobie sprawę, że tak jak mówiła, ich treścią można dowolnie i w prosty sposób manewrować w zależności od intencji. Natomiast z obrazem przynajmniej z jej punktu widzenia, bo w końcu dla Snape'a, jako szpiega, przez długie lata był to chleb powszedni sprawa przedstawiała się o wiele bardziej skomplikowanie. Wprawdzie Snape był świadomy tego, iż dziewczyna na swoim szóstym roku w Hogwarcie, poprzez Pottera, miała styczność z manipulacją wspomnieniami i spokojnie mógłby w tym momencie posłużyć się Veritaserum, aby mieć stuprocentową pewność co do jej wiarygodności, jednak coś sprawiło, że postanowił tego nie robić. Przecież nie musiał jej wierzyć. Sama sporo ryzykowała, przychodząc tu w TAKIM celu. On tymczasem teraz po prostu fizjologicznie pragnął zaspokoić ciekawość, co do tej szczeliny w swoim umyśle, która tkwiła w nim od lat, niczym jakaś drzazga w palcu, która nie daje spokoju. Eliksir mógłby ją zrazić, a musiał poznać całość tej historii. Poza tym, dziewczyna nie była już taką gówniarą i na litość boską wierzył, że potrafi zachowywać się racjonalnie. Szczególnie w tak ważnych sprawach. Pochylając twarz ku wnętrzu naczynia, zerknął jeszcze raz na wyraz jej twarzy, by przekonać się, czy na pewno nic nie kombinuje. Nie odnajdując niczego podejrzanego, pozwolił, aby pochłonęły go wspomnienia.


***
Zaczęło się niewinnie.
Zauważył, że na początku wszyscy udawali, że nic się nie dzieje w dodatku skutecznie dziewczyna nawet nie podejrzewała, że sytuacja jest na tyle poważna. Dlatego nie lubił oglądać cudzych wspomnień – wszystko wyglądało tak, jak widział to ktoś inny; zawsze miał to drażniące wrażenie, że patrzy na zafałszowany, inny świat.
Potem zobaczył jej szósty rok, skrzętnie wyselekcjonowane wszystkie momenty, kiedy dowiadywała się o kolejnych porwaniach czy zabójstwach, pobieranie tajemnych lekcji u Dumbledore'a, na które wybierała się, wymawiając przed przyjaciółmi biblioteką...
W końcu Ostatnia Bitwa. Nieprzewidziana komplikacja w postaci śmierć młodego Weasley'a...
Wydawało się, że potem wszystko wróciło do normy; trwały prace przy odbudowie zamku oraz zniszczonych budynków w Hogsmeade, mniej więcej wszystko tak, jak to pamiętał sprzed kilku miesięcy... Och, a jednak robiło się coraz gorzej. Porwanie, za porwaniem; porzucone, zakrwawione i bestialsko porozszarpywane ciało, za ciałem... Zakon, mimo to, wciąż nie wyrażał zgody na samodzielną misję dziewczyny.
A cóż to, ach tak... On sam zaczął dawać jej prywatne lekcje Eliksirów, by najprawdopodobniej odwrócić jej uwagę od tego pomysłu, choć tak naprawdę całkowicie go popierał. Dał jej nawet dziennik ze zwięzłymi, przydatnymi informacjami o Czarnym Panu i w końcu jawnie namawiał do wykonania zadania.

W końcu wydarzyło się coś, co go zupełnie zaskoczyło – jej reakcja na wieść o jego śmierci. Widocznie, mimo tego całego chamstwa wobec niej, musiała go naprawdę szanować – inaczej nic by ją to nie obeszło. Nieco wytrącony z równowagi, uznał, że nadszedł najwyższy czas na wyjście z myślodsiewni.

Hermiona w tym czasie niezręcznie stała obok komody, na której znajdowało się naczynie i nerwowo jeździła palcami po jej blacie, mechanicznie kreśląc bliżej nieokreślone wzory. Zaczęła się wahać, czy dobrze postąpiła, decydując się na pokazanie mu wydarzeń z tej drugiej przyszłości, ale czuła potrzebę usprawiedliwienia swojej decyzji o blokadzie. Co jak co, ale masowe porwania i wizja kolejnej sieci morderstw, to BYŁ spory argument. Poza tym, gorzko zdawała sobie sprawę z tego, że musiał spędzić przeszło połowę swojego życia, nie będąc świadomym niektórych wydarzeń, w których brał udział. Na jego miejscu, bez wątpienia, chciałaby wiedzieć, co się wówczas wydarzyło. Mimo to, denerwowała się, bo nie wiedziała, jak zareaguje. Chociaż... Po tylu latach znajomości, zdecydowanie powinna przygotować się na najgorsze.

,,Może powinnam wyjść? I dać mu ochłonąć, przemyśleć..." – zamyśliła się.

Ułamek sekundy później, twarz jej profesor wyłoniła się z otchłani misy. Zamarła i zapobiegawczo wciągnęła do płuc ciut więcej powietrza.

Czekała, jednak żaden wybuch nie nastąpił.

Snape jeszcze przez chwilę w milczeniu patrzył na leżące przed nim naczynie, a potem po prostu odwrócił się na pięcie i w mgnieniu oka znów znalazł się w miejscu, gdzie siedział uprzednio, patrząc na nią z coraz większym zniecierpliwieniem.

Zmarszczyła brwi. Nie otrzymując już więcej od nauczyciela żadnego znaku, w mig pojęła, że wymaga od niej, by wyszła. 

– Do widzenia, profesorze Snape. – Uprzejmie kiwnęła głową, starając się delikatnie unieść kąciki ust, po czym odeszła. Wychodząc, cicho zamknęła za sobą drzwi i, ułamek sekundy później, była już na korytarzu, mając całą sprawę za sobą. 


***
Mimowolnie, z jej oczu ciurkiem zaczęły płynąć łzy.

Łzy ulgi? Opuszczającego ją stresu...? Nieważne. Rękawami swetra, uparcie z nimi walczyła. Na litość Merlina, przynajmniej nie na szkolnym korytarzu; nie publicznie. Przecież nie mogła pozwolić, żeby ktokolwiek ją teraz zobaczył. Ją i jej brak kontroli nad głupimi emocjami. Byli po wojnie, musiała dbać o reputację. Chociaż fakt wojny można w tym kontekście skreślić, zostawić samą reputację.

Trzęsły jej się ramiona. Nie wiedzieć czemu, uświadomiła sobie, że cicho musiała liczyć na jakikolwiek odpowiednik wsparcia; słowa, że nie poszło jej aż tak źle... Nie wymagała jawnej pochwały nie była aż tak naiwna. Ale mimo wszystko, przeliczyła się. Wydawało jej się, że mężczyzna był rozdarty. Gdyby potrafiła zrozumieć, co kryje się w jego oczach albo gdyby, chociaż przez przypadek, ujawnił cokolwiek ze swojego wnętrza, może mogłaby go zrozumieć... Nie polegać tylko i wyłącznie na domysłach... Ale Severus Snape i przypadek? Severus Snape i otwartość na drugiego człowieka? Poznawszy jej wersję wydarzeń sprzed lat, twarz miał kompletnie obojętną, ale – do cholery(!) – KAŻDY ma jakieś emocje.


Zacisnęła zęby, niespiesznie przemieszczając się po schodach. Jej myśli krzyczały: "UGH, ten człowiek jest tak irytujący!". On, jego kontrola, oschłość, którą najwidoczniej miał wrodzoną; ciągły dystans i...

Stanęła na moment. Umysł nasunął jej pojęcie "beznamiętności', ale nie spodobała jej się druga cząstka. A może właśnie ten przedrostek...?

Bezwzględność. Tak, to słowo dużo lepiej pasowało.


Ruszyła dalej.

Wciąż uparcie ścierała łzy, które jak na złość, uporczywie gromadziły się w jej oczach. Aby skupić myśli na czymś innym, postanowiła przypomnieć sobie ich definicję.

Łzy to substancje nawilżająco-oczyszczająco, zabezpieczająca powierzchnię rogówki oraz spojówki oka przed zarazkami. Składają się głównie z wody, niewielkiej ilości soli i białek, w tym roztworu bakteriobójczego. Przezroczysta ciecz łzowa produkowana jest przez gruczoły łzowe. Bardzo potężną, magiczną substancją są łzy feniksa. Leczą one wszystkie rany, niezależnie od stopnia ich zaawansowania, i to bez efektów ubocznych. Nawet człowiek na krawędzi życia i śmierci może zostać w ten sposób uleczony. Łzy feniksa przezwyciężają nawet jad bazyliszka. Mają podobne działanie do krwi jednorożca.

Na Eliksirach miała z nimi styczność podczas tworzenia takich mikstur jak na przykład Eliksir Dobrego Samopoczucia, Feliks Felicis, Eliksir Morfo-Ludka czy Eliksir Senności.

   Uśmiechnęła się lekko, na wspomnienie Eliksiru Łez Miłosnego Zawodu, wynalezionego i masowo sprzedawanego przez Freda i George'a w ich własnym sklepie.

,,On w maju prawie zginął. I to drugi raz."
 – Ta myśl, niczym włócznia, przeszyła na wskroś jej umysł. Próby odwrócenia uwagi, najwyraźniej na niewiele się zdały.

Czuła się psychicznie zmęczona i przytłoczona tym wszystkim. Szła powoli, a na dodatek zdecydowała się nadłożyć drogi, wybierając rzadziej odwiedzane przez uczniów korytarze. Choć właściwie i tak nie powinna się tam teraz na nikogo natknąć. W głębi duszy pragnęła się położyć, ale z drugiej strony uważała, że spacer po zamku może jej dobrze zrobić; pomóc ułożyć sobie dwie wersje wspomnień. Tak chyba powinna postąpić. Teraz oboje musieli sobie jakoś poradzić z tym chaosem.

,,Jakby mało mieli wrażeń po wojnie" – pomyślała. Czy postąpiła słusznie, zrzucając na niego jeszcze tę wizję alternatywnej rzeczywistości?

Mimochodem zorientowała się, że na wpół świadomie zawędrowała w okolice Skrzydła Szpitalnego. Powłócząc nogami, skierowała się w stronę zakręconej klatki schodowej, gdy usłyszała głośny hałas, towarzyszący otwieraniu ogromnych, drewnianych isądząc chociażby po tym odgłosie – wiekowych drzwi.


Z wnętrza, na korytarz wyszła Poppy Pomfrey, lewitując przed sobą dwie metalowe tace, po brzegi wypełnione pustymi fiolkami ponajprawdopodobniejleczniczych eliksirach. Kobieta, zanim zdążyła przymknąć za sobą ciężkie wrota, zatrzymała się w pół kroku i sokolim wzrokiem zmierzyła zdezorientowaną dziewczynę. Ta, błyskawicznie zdając sobie sprawę ze swojego niewyjściowego stanu, spuściła lekko głowę, pozwalając, by wciąż niesforne włosy opadły na jej twarz, choć trochę zakrywając mokre ślady. Miała naiwną nadzieję na bezproblemowe ominięcie pielęgniarki, opierające się wyłącznie na wymianie powitalnych zwrotów.

– Och, panno Granger... Wejdź wejdź, porozmawiamy. – Uszu dziewczyny doszły słowa, brzmiące w tym momencie niczym wyrok, wygłaszany przez kata. – Wykręceń nie uznaję.


***
Chwilę później, Madame Pomfrey kierowała ją do swojego gabinetu, jak się okazało, ściśle połączonego ze szkolnym, małym szpitalem. Pielęgniarka na sekundę ją przeprosiła i zniknęła za kolejnymi drzwiami. Hermiona w tym czasie usadowiła się na dwuosobowej, fioletowej kanapie, wyglądającej na bardzo wygodną. Zdążyła jeszcze tylko poprawić sznurowadła w swoich butach, uspokajając przy tym oddech, gdy usłyszała, że kobieta wraca. Niosła ze sobą tacę, tym razem inną, na której znajdował się kryształowy talerzyk z herbatnikami, kubek gorącego kakao oraz eliksir, zapewne uspokajający. Położyła ją na niewielkim stoliku przed kanapą, a sama rozsiadła się na krześle po jego drugiej stronie i założyła nogę na nogę.

– Panno Granger, proszę, zdradź mi, co cię trapi – odezwała się wprost, lecz łagodnym głosem, którego miała zwyczaj używać w rozmowach z pacjentami.


Szkolna pielęgniarka była znana i ceniona wśród uczniów w dużym stopniu za swój brak wścibskości. Nigdy namolnie nie wypytywała o przyczyny urazów czy dolegliwości; po prostu robiła tylko to, co do niej należało.


,,Jak to mówią: wyjątek potwierdza regułę'' – ironicznie skwitowała w myślach Hermiona.

– Nic takiego, naprawdę – odezwała się na głos.Dziękuję za troskę.


– Oj dziecko, daj spokój. Swoje lata mam, ale gołym okiem potrafię dostrzec, gdy coś jest nie w porządku – starsza kobieta nie dawała za wygraną.Możesz mi spokojnie powiedzieć. Od tego tu jestem. Żeby pomagać. Tobie, innym uczniom oraz, w razie potrzeby, także profesorom. Na tym polega mój zawód i w tym wypadku uwierz, że mnie również obowiązuje swoista dyskrecja.


Gryfonka, słysząc te słowa, dodatkowo czując na sobie czujne, permanentne spojrzenie starszej kobiety, zaczęła się nerwowo wiercić. W końcu westchnęła.


– Sądzę, że to raczej pani nie uwierzyłaby mi. Poza tym, nie jestem pewna, czy nawet gdybym chciała, mogła dzielić się z innymi tymi informacjami... Chyba nie powinnam ryzykować. Rozumie pani?


– Oczywiście. Tak, oczywiście. Ale wpadłam na taki pomysł... – pielęgniarka zrobiła przerwę i pomarszczonymi dłońmi wyrównała kawałek zgniecenia na swoim śnieżnobiałym, medycznym fartuchu.Może najpierw opowiem ci pewną historię, a dopiero potem stwierdzimy, czy uwierzę czy też nie. Co ty na to?


– Nie mam nic przeciwko. – Hermiona postarała się o odpowiednie uniesienie kącików ust.Tylko czy ja aby niepotrzebnie nie zajmuję pani czasu? Nie przeszkadzam?


– Ależ tym się absolutnie nie kłopocz! A więc tak... Jestem mugolaczką – zaczęła opowieść. – W wyniku trwających wojen, bardzo prędko stałam się sierotą. Właściwie nawet nie pamiętam rodziców. Ale nie w tym rzecz. Panno Granger, wiele lat swojego dzieciństwa spędziłam w londyńskim sierocińcu. Tam się wychowywałam. Co najgorsze, był to ten sam sierociniec, co Toma Riddle'aWool's, czy jak on się tam nazywał. Pewnego dnia, konkretnie to był osiemnasty września, wypadały moje jedenaste urodziny. Wydawać by się wówczas mogło, że poza oczywistymi urodzinami, w tym dniu nie było nic szczególnego, ale teraz, z punktu widzenia już dorosłych czarownic wiemy, jak znacząca to była data. Osobiście przybył do mnie profesor Dumbledore i wyjaśnił mi, czym jest magia. Zrozumiałam, że to, co działo się wokół mnie miało wytłumaczenie. Jednak mylił się co do jednej rzeczy. – Hermiona zbladła, domyślając się, w jakim kierunku idzie rozmowa. – Gdy miałam jakieś cztery czy pięć lat, do budynku, w którym przebywałam zgłosiło się pewne rodzeństwo. Dziewczyna z burzą brązowych loków oraz kilka lat młodszy chłopiec, z długimi, ciemnobrązowymi, prostymi włosami oraz identycznie zadartym nosem. Gdy przybyłaś do Hogwartu, możliwe, że na początku cię rozpoznałam. W końcu różnica wieku, okres dojrzewania musiał zrobić swoją robotę... Ale gdy ta jedenastoletnia, niepozorna i niewielka dziewczynka dorastała, stopniowo przybierając kształty oraz rysy tego pięknego kwiatu, który teraz przede mną siedzi – w końcu musiałam sobie uświadomić, że to byłaś ty. Mimo braku logiki w tym wszystkim, byłam pewna. Przeciwnie do ciebie samej. Lata mijały, a ty bynajmniej nie wykazywałaś żadnych oznak tego, że wiesz, co się wówczas wydarzyło. Muszę przyznać, trochę mi to zajęło, ale doszłam do wniosku, że musiałaś podróżować w czasie. Mam rację? To by oznaczało, że musisz być piekielnie uzdolnioną młodą damą, którą na dodatek nie oszczędziło przeznaczenie. Tylko tutaj rodzi się pytanie – kim był chłopiec, podający się za twojego brata? Na początku, jeszcze przed twoim urodzeniem, miałam pewne domysły, co jego tożsamości, ale z czasem je kompletnie porzuciłam, ponieważ uznałam to nadzwyczaj nieprawdopodobne. Cóż, tej zagadki nigdy nie zdołałam rozwiązać...


– Był młodym profesorem Snape'em – przyznała cicho Hermiona.

Pielęgniarka zaniemówiła z wrażenia, przez chwilę nie potrafiąc wydobyć z siebie żadnego dźwięku.

– Patrzcie państwo, kobieca intuicja jednak istnieje! Myślałam, że już kompletnie głupieję z tymi swoimi podejrzeniami. – Zaczęła się śmiać, skutecznie rozluźniając atmosferę. Po chwili odchrząknęła i kontynuowała konspiracyjnym szeptem. – Zapewne nie zdradzisz mi, w jaki sposób przekonałaś go do zmiany wyglądu?

– Och, to dość skomplikowane... Tak samo jak to, skąd w ogóle się tam wziął. – Dziewczyna wyraźnie spochmurniała. Sięgnęła po kakao, które pielęgniarka przesunęła po blacie w jej kierunku. Zdążyło już trochę ostygnąć, ale w smaku wciąż było znakomite. – Więc to pani była tą dziewczynką, na którą natknęłam się na korytarzu?


– Zgadza się. Na to wygląda, panno Granger. Choć podejrzewam, że nie powinnam mieć z tą sprawą nic wspólnego.


– Popełniłam tyle błędów... – Hermiona wypowiadając na głos swoje myśli, bezwiednie mąciła ciemny płyn łyżeczką. Na dodatek, zdecydowałam się na ucieczkę, zamiast usunąć pani pamięć. Przykro mi to mówić, ale spanikowałam. Przez przypadek namieszałam w pani przeszłości... No i oczywiście przyszłości.


– Ależ drogie dziecko, mną się nie przejmuj. Byłam wścibskim bachorem i wszędzie było mnie pełno. – Uśmiechnęła się pod nosem. – Myślę, że nawet dobrze się złożyło, że to byłam ja, a nie ktoś inny. – Zrobiła pauzę. Mogę cię przeprosić na chwilkę? Muszę tylko sprawdzić, czy nie przebudził się jeden z moich pacjentów.


– Właściwie, to powinnam się już zbierać, źle się czuję z tym, że zajmuję pani czas. – Odłożyła kubek na stół i zaczęła wstawać, jednak pani Pomfrey była szybsza i położyła dłonie na jej ramionach.


– To naprawdę zajmie mi tylko chwilę, a sądzę, że przydałaby ci się jeszcze rozmowa na temat tego, dlaczego zastałam cię w takim stanie. Jeżeli się nie mylę – zaczęła znaczącoto szłaś z lochów?


Próbowała złapać z Gryfonką kontakt wzrokowy, ale ta, uporczywie wpatrywała się w podłogę. Starała się unieść usta w lekkim uśmiechu, jednak bez wątpienia obie zgodziłyby się, że zupełnie jej to nie wychodziło.

Pielęgniarka ruszyła do sali chorych, a Hermiona nieśmiało pospieszyła za nią. Kobieta w drodze wyjaśniła jej, że ów pacjent, to czwartoroczny Puchon po zajęciach z Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami z Hagridem. Uczyli się o Hipogryfach. Na nieszczęście, myślał, że te chcą go ugryźć, w skutek czego potknął się i upadając, tak uderzył w głowę, że stracił przytomność. W efekcie, jak widać, wylądował w Skrzydle Szpitalnym.

Dziewczyna poczuła na sobie ciekawskie spojrzenie. Jak się okazało jasnowłosego, drobnego nastolatka, leżącego dwa łóżka dalej. Ignorując pytające spojrzenia, zręcznym ruchem zaciągnęła płachtę, po wojnie i wielu ubytkach w materiałach, świetnie sprawdzającą się jako parawan.

Z ciekawością przyglądała się pracy pielęgniarki. Kobieta widząc, że chłopak się przebudził, rzuciła wokół niego kilka mniej lub bardziejskomplikowanych zaklęć diagnozujących, a w międzyczasie zapytała go, jak się czuje. Po usłyszeniu skargi Azjaty na ból głowy, machnięciem różdżki przywołała eliksir przeciwbólowy z szafki na drugim końcu pomieszczenia. Przelała płyn do mniejszej fiolki, starannie odmierzając właściwą porcję i podała mu ją. Gdy uczeń przechylał ampułkę, Pomfrey przeglądała pierwsze wyniki badań, które magicznie pojawiły się na karcie, doczepionej do ramy na przodzie łóżka. Wyglądało na to, że wszystko jest w porządku, bo na twarzy kobiety zakwitł triumfalny uśmiech.

– Dobre wieści – rzekła bez owijania w bawełnę. – Prawdopodobnie ci się upiekło i obejdzie się bez wysłania do Munga. Ale ale! – cicho zawołała, widząc, że chłopiec błyskawicznie podniósł się z poduszek. – Panie Chang, zostanie pan na obserwacji do rana, żebyśmy mogli mieć stuprocentową pewność, że nie doszło do wstrząśnienia mózgu. Wtedy będę miała wyniki ostatnich zaklęć. – Ostatnie zdanie dodała ciszej, jakby do siebie samej. – Tymczasem odpoczywaj.

Przed odejściem, rozejrzała się jeszcze pobieżnie po sali. Jej uwadze nie uszedł dziwny ruch w stronę nocnej szafki, który wykonał Pan Ciekawski. Poppy Pomfrey w mig zauważyła fragment kolorowego pudełka, które zapobiegawczo przykryte było obszernym egzemplarzem Proroka Codziennego.


– Accio Fasolki Wszystkich Smaków. – Pielęgniarka obróciła się na pięcie. – Żadnych słodyczy, panie Dylan. Uprzedzałam. Z zatruciem pokarmowym nie ma żartów.


,,Hmm... Właściwie chciałabym robić coś takiego w przyszłości" – zastanawiała się w myślach Hermiona, podążając za pielęgniarką. – ,,Ale zdecydowanie najpierw psychologia na mugolskim uniwersytecie. Wielu czarodziejów naprawdę potrzebowałoby takiej specjalistycznej pomocy – nawet jeśli nie zdają sobie z tego sprawy. Zwłaszcza ci, którzy stracili bliskich na wojnie."

Usiadły, zajmując poprzednie miejsca przy stoliku. Dziewczyna, odwlekając udzielenie odpowiedzi na zadane wcześniej pytanie, zaczęła rozglądać się po komnacie.

Jedyne okno, które się tam znajdowało, jak każde w zamku, było bardzo wąskie, ale za to wysokie i ze strzelistym zakończeniem. Okrywała je niesamowicie delikatna, biała firanka, na tyle długa, że jej koniec sięgał podłogi. Ściany podzielały jej kolor, w ten sposób optycznie odrobinę powiększając niewielkie pomieszczenie oraz je rozjaśniając, ponieważ znajdowało się w północnej części zamku. Oprócz fioletowych mebli, na których kobiety siedziały oraz okrągłego stolika do kawy z jasnego drewna, dużą część gabinetu zajmowało masywne biurko, sprawiające surowe wrażenie, na którym poza piętrzącymi się książkami, sterczała kulista lampka nocna. Za nim, w głębi komnaty, stało także wiele wąskich szafek i oszklonych gablotekprawdopodobnie zabezpieczonych odpowiednimi zaklęciamiz dokumentami, pomniejszonymi eliksirami oraz medycznymi przyrządami. Pod ich stopami leżał sporych rozmiarów, fioletowy, miękki dywan, nadający przytulny klimat temu miejscu. Na przeciwko drzwi do sali chorych, znajdowały się jeszcze jedne drzwi, prawdopodobnie do prywatnych komnat pani Pomfrey.

– Hermiono – pielęgniarka delikatnie przypomniała o swojej obecności, tym samym informując, iż nie zapomniała o zadanym wcześniej pytaniu.

  Dziewczyna przełknęła ślinę i zebrała się w sobie.


– Tak, byłam u profesora Snape’a – przyznała, decydując się na bycie szczerą.Wtedy, w przeszłości, na jego czwartym roku, miałam zamiar usunąć mu wspomnienia ze mną, aby przypadkowo nie doprowadzić do jakiś dziwnych zmian czasowych. W ostatniej chwili wybrałam jednak tymczasową blokadę, ponieważ... Po prostu nie byłam w stanie tego zrobić... Nie potrafiłabym dziś na niego patrzeć, bez wyrzutów sumienia, że pozbawiłam go tygodnia życia przez mój błąd i przeliczenie swoich możliwości. – Nerwowo bawiła się dłońmi.Byłam u niego i odblokowałam mu te wspomnienia. Oprócz tego, pokazałam profesorowi to, co udało nam się wspólnie, i prawdopodobnie całkiem przypadkowo zmienić.

– ... Ale dlaczego dopiero dzisiaj? – spytała zdziwiona Pomfrey.

– Cóż. Dzień toczył się normalnie. Byłam z Harrym w Norze na obiedzie, potem wróciłam na Grimmaud Place... I tu właśnie pojawił się punkt wspólny. Nastąpił powrót do przyszłości. W praktyce wyglądało to tak, że nagle do mojej głowy napłynęły dodatkowe wspomnienia z tej ,,starej” teraźniejszości oraz przygody z czasem. Byłam w szoku. Stwierdziłam, że pierwsze, co powinnam zrobić, to zapoznanie z prawdą profesora Snape’a; więc tak też zrobiłam. Sama nie wiem, czego od niego oczekiwałam. Jak tak teraz o tym myślę, to wydaje mi się cudem, że pozwolił mi rzucić na siebie jakiekolwiek zaklęcie. Nie powinnam była myśleć o rozmowie podnoszącej na duchu, ale faktycznie chyba na to liczyłam. Chyba po prostu czasy, które na szczęście się nie wydarzyły, były zbyt straszne, by mówić cokolwiek po ich obejrzeniu – westchnęła, gdy wydusiła z siebie to wszystko.

Tym razem to starsza kobieta skupiła uwagę na bladych deskach podłogowych, swoją drogą już od dawna niezamiatanych. Ewidentnie zbierała myśli po usłyszanej historii. Hermiona postanowiła nie naciskać i rozluźniona po zwierzeniu, zmieniła pozycję na kanapie, na o wiele wygodniejszą. Chciała jeszcze tylko podciągnąć nogi, ale uznała, że takie zachowanie mogłoby jej nie wypadać. Tymczasem Madame Pomfrey zacisnęła na moment powieki, a po ich ponownym otworzeniu cicho westchnęła. Uniosła wzrok na siedzącą przed sobą dziewczynę i zaczęła powoli mówić.

– Panno Granger. Hermiono. Myślę, że zaczynam już rozumieć twoją reakcję – oznajmiła. – W przeszłości miałaś do czynienia z profesorem Snape'em jako... czternastolatkiem. Zgadza się? – Widząc szybkie kiwanie głową swojej rozmówczyni, kontynuowała, tym razem z zawadiackim uśmiechem. – Zapewne był wtedy choć ociupinę rozmowniejszy, a jego mimika i reakcje nie były jeszcze skażone tą szpiegowską ostrożnością... Przyznam szczerze, że trochę zazdroszczę ci poznania tej jego wersji. Ale wracając do tematu – zaczęła szybko, po zobaczeniu otwierających się ust dziewczyny – ludzki mózg to niesamowicie skomplikowany narząd. Pozwala na odbieranie, przetwarzanie i generowanie bodźców. Z pewnością wiesz, że jest czymś w rodzaju magazynu naszej tożsamości, naszych myśli, pragnień, ocen i wyobrażeń. Nagły przypływ nieznanych ci dotąd wspomnień z przeszłości sprawił, że lewa półkula twojego mózgu, odpowiadająca między innymi za logikę i analityczne myślenie, gdy udawałaś się do lochów, mogła wciąż być zdezorientowana dwoma, poznanymi przez ciebie, obrazami Severusa Snape'a. Jak sama stwierdziłaś – byłaś w szoku. Moim zdaniem, wybranie się do niego w takim stanie niestety nie było zbyt dobrym pomysłem, ale cóż – stało się. Jestem pewna, że mózg profesora Snape'a, po poznaniu brakujących wspomnień, poprzez zdjęcie blokady, zareagował podobnie i potrzebował czasu na zsynchronizowanie wydarzeń z życia naszego wspólnego znajomego. – Uśmiechnęła się ciepło do dziewczyny. –  Nie martw się, ludzki mózg potrafi doskonale sobie radzić z przeładowaniem bodźcami. Ale podsumowując: twój stan emocjonalny był całkowicie uzasadniony. A znając Severusa, jego nawet bardziej – dodała, co sprawiło, że obie prychnęły i zaraz się roześmiały.


– Ogromnie pani dziękuję za te wyjaśnienia – zabrała w końcu głos Hermiona. Celowo położyła nacisk na pierwsze słowo. Pielęgniarka naprawdę wiele jej wyjaśniła, a także zaspokoiła część odwiecznej potrzeby wiedzy, o której kobieta bez wątpienia wiedziała.

Madame Pomfrey widząc, że dziewczyna zaczyna się zbierać, także wstała i po chwili wahania postanowiła jeszcze raz zabrać głos.

– Jednak, Hermiono, muszę przyznać, że już tak łatwo nie znalazłabym wyjaśnienia na zezwolenie przez profesora Snape'a na rzucenie na siebie zaklęcia. Żadnego zaklęcia. Nie po tylu latach szpiegostwa. On nawet świadomie nigdy nie zgadzał się na te lecznicze.


– Dlaczego? – spytała szczerze zaskoczona Gryfonka.

– Podejrzewam głęboki uraz psychiczny z dzieciństwa oraz winę stresu, któremu był poddawany przez ostatnie naście lat. Pamiętaj, on już nie jest skrytym czwartorocznym uczniem – to uprzedzony, ciężko doświadczony przez los dorosły mężczyzna, który do dziś płaci za młodzieńcze błędy. Ja nie jestem w stanie wydobyć z niego nic więcej, a tym bardziej mu pomóc, ale dzisiejsze zdarzenie pokazuje, że tobie może się to udać... – Zwęziła brązowe oczy i gdy ponownie się odezwała, jej głos był łagodniejszy. Spróbuj go rozszyfrować, a potem w jakiś sposób... uleczyć... na duchu. O ile oczywiście czujesz się na siłach. To będzie naprawdę ciężka praca, która w prosty sposób może zakończyć się fiaskiem,ale ufam, że równie łatwo się nie poddasz. W razie czego służę ci pomocą i radą, ponieważ zależy mi na jego dobrze, tak samo jak na dobrze każdego innego człowieka. Ostrzegam jedynie, że nie zdradzę ci nic, czego sam on nie chciałby komukolwiek zdradzić. – Podeszła do drzwi. Spokojnie, do niczego się od razu nie zobowiązuj. Po prostu w wolnej chwili to przemyśl.

Hermiona wyszła – czy też prawie została wypchnięta na szkolny korytarz, pocieszona i odrobinę podniesiona na duchu, z racji tego, że się wygadała, ale i otumaniona ze względu na nową ,,misję''. Jak to było? Ma ,,uleczyć na duchu" profesora Snape'a? Dobre sobie. Gdyby Ron to usłyszał...

Mimochodem przypomniała sobie, że zapomniała spytać pielęgniarkę o chłopca, leżącego w Skrzydle. A raczej pragnęła dyskretnie sprowadzić rozmowę na temat jego siostry. Mimo że nigdy jakoś szczególnie za sobą wzajemnie nie przepadały, to dziewczyna wielokrotnie zastanawiała się, jak trzyma się Azjatka, po nieszczęsnych, majowych wydarzeniach. Śmierć Rona, wedle tego, co zdążyła zaobserwować, w Norze nadal była traktowana jako swoiste tabu i za każdym razem, gdy któremuś z mieszkańców wymsknęło się cokolwiek na temat rudzielca, ktoś inny natychmiast zaczynał mówić o czymś innym. To było jak jakaś gra. A co jak co, ale Ron na pewno wiedziałby, JAKA gra.


Skorzystała z wiaduktu, by przyśpieszyć znalezienie się na schodach, prowadzących do frontowych wrót zamku. Słońce już powoli zachodziło. Ponowne spotkanie z McGonagall jej się nie do końca uśmiechało – była pewna, że kobieta tym razem nie puściłaby jej bez uciążliwych wyjaśnień – dlatego czekała ją wędrówka do najbliższego miejsca, z którego mogłaby się aportować. Wybrała ścieżkę równoległą do stadionu Quidditcha. Po finalnym przekroczeniu bramy wejściowej i wkroczeniu na kawałek polany, wyciągnęła różdżkę, intensywnie skupiła swoje myśli na chodniku przy Grimmauld Place, bez trudu natężyła wolę identycznie z tym, jak zawsze ją uczono i obróciwszy się na pięcie – z charakterystycznym trzaskiem zniknęła.


***
Już w holu, została zarzucona pytaniami przez – najwidoczniej oczekującego ją Harry’ego. 

– Hermiono, jesteś! Dlaczego tak szybko wyszłaś z Nory? I czemu tak długo cię nie było? Martwiłem się, gdy wróciłem i zauważyłem, że cię nie ma...


  Dziewczyna wydawała się być zaskoczona taką wylewnością ze strony przyjaciela. Przez chwilę nic nie powiedziała. Wszystko przez to, że po wojnie chłopak stał się dość zamknięty w sobie. Rozgoryczony w dużym stopniu po stracie najbliższego kumpla, w skrajnych momentach dopuszczał do siebie tylko Ginny. Zbliżyli się do siebie, podczas gdy Hermiona przebywała w mugolskim Londynie. Właściwie, przez te prawie trzy miesiące pomijając część pogrzebową, nie mieli ze sobą kontaktu. Dopiero po jej powrocie i pierwszym spotkaniu w Norze, wspólnie postanowili zadbać o odbudowę łączącej ich relacji. Rożnie z tym było, ale doceniała, że Harry wtedy widocznie się przemógł i wyszedł z inicjatywą dzielenia miejsca zamieszkania. Dobrze podejrzewał, że do powrotu do szkoły – oraz w międzyczasie – nie miała się gdzie zatrzymać. Mimo, że nic na ten temat nie mówił, musiał doskonale rozumieć, dlaczego nie chciałaby zwalać się na głowę Weasleyom.

,,Dorósł" – niechętnie przyznała w myślach.

– Byłam w Hogwarcie. Miałam sprawy do załatwienia, związane z drugim semestrem – powiedziała gładko. Przy okazji zagadałam się z Madame Pomfrey.


 Och. Rozumiem. Miałabyś ochotę na obejrzenie jakiegoś filmu?

– Jasne! Naprawdę potrzebuję się zrelaksować. Ale ty przygotowujesz popcorn! – zawołała, wspinając się już po schodach.


***
Rozlegiwali się na kanapie, stykając kolanami i zajadając już resztki karmelowego popcornu. Komedia, którą oglądali, nie była zbyt ambitna, ale chłopak wydawał się być usatysfakcjonowany; zdarzało mu się nawet parę razy zachichotać pod nosem. Hermionie właściwie również, chociaż co jakiś czas ciężko wzdychała, gdy dręczące ją myśli nie dawały za wygraną.

– Coś nie tak? – rzucił w końcu przyjaciel. Dziś byłaś jakaś inna, sam nie wiem... Czy ostatnio wydarzyło się coś szczególnego?


– Nie tylko dzisiaj, Harry. Po prostu martwi mnie przyszłość. Do tej pory wiązałam ją z Ministerstwem, ale teraz nie jestem tego taka pewna. Rozważam różne opcje. Widziałam panią Pomfrey przy pracy, zainteresowało mnie to.


– Hermiono! Byłabyś świetną Magomedyczką! – zawołał cicho, pełen podekscytowania tą perspektywą. Nie masz się co zastanawiać.


Tylko jego przyjaciółka potrafiła tyle roztrząsać kwestię czegoś, co miało się wydarzyć najwcześniej za pół roku. Mimo tylu lat, wciąż go to zaskakiwało.


– Wiesz, chyba pójdę się już położyć, jestem zmęczona – zabrała znów głos dziewczyna. Na filmie akurat zaczęły pojawiać się napisy końcowe. – Dobranoc, Harry. Miłej nocy.


– Dobranoc.


Będąc już w łóżku, znowu zaczęła roztrząsać swoje plany. Owutemy były tylko formalnością, materiał miała już dawno przerobiony. Gdyby porozmawiała z dyrektorką, może mogłaby zdać je wcześniej eksternistycznie i w ciągu roku szkolnego chodzić tylko na wybrane lekcje, skupiając się na magomedycynie oraz mugolskiej psychologii. Pani Pomfrey z pewnością chętnie wzięłaby ją pod swoje skrzydła, a to z kolei mogłoby pomóc w analizie profesora Snape'a, której postanowiła się podjąć. Jeśli tylko udałoby jej się go bliżej poznać...
Zasnęła z delikatnym uśmiechem na twarzy oraz nowym planem na życie.

© Agata dla WioskaSzablonów | Technologia blogger. | Freepik FlatIcon