Dla czternastoletniego Severusa to miał być nudny, wiosenny dzień, spędzony z Lily na Błoniach. Co sprawiło, że wylądował w sierocińcu? [Ewentualny chaos fabularny i nieregularność zwalamy na pisanie w plus-minus 5 autorek]

[009.] – Czego oczekujesz?





OdaŁtorsko: Magda

Przede wszystkim chyba powinnam Was przeprosić, bo obiecałam sobie, że rozdziały będą regularne, a tu nic. W takim razie naprawdę baaardzo przepraszam, ale zbliżają się święta, więc postaramy się wspólnie z dziewczynami nadgonić. Ja już nie przedłużam, zapraszam do czytania i komentowania! Enjoy!


***

   Kolejne tygodnie mijały Hermionie na załatwianiu podręczników. Lecz nie, nie tych do Owutemów. Do nich już od wielu lat gromadziła całe sterty notatek oraz potajemnie skopiowanych woluminów ze szkolnej biblioteki. Również tych z Działu Ksiąg Zakazanych, bo jednak była wśród tych szczęśliwców, dla których ten dział stopniowo stawał się coraz mniej niedostępny. Teraz znajdowała się na etapie drobnych, aczkolwiek systematycznych powtórek, więc w międzyczasie mogła sobie pozwolić na poznawanie mugolskich materiałów dotyczących psychologii. Nie mogła marnować czasu. Podejrzewała, że czeka ją ogrom samodzielnej pracy, jako że jak dotąd nie zaprzątała sobie głowy programem, zgodnie z którym podążali jej rówieśnicy w niemagicznym świecie. Po zajęciach zaczęła urządzać sobie wycieczki do tamtejszych bibliotek. Starała się nie przesiadywać tam zbyt długo, aby nie wzbudzać zainteresowania swoich przyjaciół, ale dzięki nauce obsługi ksero, mogła w pełni legalnie pochłaniać kolejne tomy w Hogwarcie. Żałowała, że do mugolskiego świata nie może zabierać ze sobą Harry'ego, ale raz – pewnie by się tam z nią okropnie zanudził, a dwa – w końcu to była jej decyzja, by na razie absolutnie nikogo nie informować o jej planie "A" na przyszłość. Nie chciała zastanawiać się nad reakcjami jej znajomych – to by ją przyprawiało ból głowy. Dodatkowy. Swoją drogą ostatnio ciągle nachodziły ją migreny. Nie była pewna, czy to przez naukę czy może działo się tak na skutek jej podróży w czasie. Wprawdzie pani Pomfrey mówiła, że jej mózg powinien się sam dość szybko zregenerować, ale od czasu ich rozmowy zużyła tak pokaźną ilość eliksirów przeciwbólowych, że obie zaczynały się niepokoić.

   Na zajęciach z zaawansowanych Eliksirów była wyjątkowo skupiona; śledziła każdy ruch, gest i słowo nauczyciela. Na razie nie udało jej się zaobserwować niczego szczególnego. Nie wykazywał żadnych elementów zachowania, na które powinno się zwracać uwagę przy rozpoznawaniu chorób, ale bardzo możliwe, że na razie nie wiedziała, na co zwracać uwagę, ponieważ dopiero zaczynała przygodę z psychologią i medycyną. Sprawy nie ułatwiała świadomość, że mężczyzna przez długie lata był wybitnym szpiegiem, w związku z czym umiejętność kamuflażu zapewne musiał posiąść w stopniu doskonałym. Do tej pory domyśliła się jedynie jego przywiązania do mugolskich papierosów, bo chyba było to jedyne wytłumaczenie dla żółtawych zębów i paznokci. Ale to był gotowiec – w końcu podczas jej nieszczęsnej wizyty w lochach widziała, jak gasił jednego z nich w popielniczce. Poza tym nie sądziła, by tak samo żółtawe zabarwienie skóry miał od urodzenia. Podejrzewała dające o sobie znać problemy z układem trawiennym, które najwidoczniej musiał od zawsze ignorować, udając, że nic się nie dzieje.

   Owutemy miała zdawać dopiero na wiosnę, ponieważ na razie nie były nawet ułożone testy, a dyrektorka akurat na to nie miała wpływu. Do tego czasu postanowiła chodzić na wszystkie lekcje – jako Prefekt Naczelna nie powinna dawać złego przykładu innym uczniom, a co dopiero robić sobie niepotrzebnych zaległości w nauce.

   Po zdaniu testów będzie praktykować u pani Pomfrey przez kilka miesięcy, w przyszłym roku pójdzie na mugolski, a następnie magiczny uniwersytet. Już dawno zdążyła się nauczyć, że mugolskie książki nie zawsze zawierają całość informacji. Co więcej, wersje niektórych definicji zazwyczaj minimalnie się od siebie różnią i doszła do wniosku, że jedynie wykwalifikowany profesor jest w stanie przekazać prawdę, bez zbędnych ozdobników, tak, aby była możliwa tylko jedna interpretacja. Oczywiście wcześniej, w wakacje, będzie musiała zdać eksternistycznie dwa ważne egzaminy – GCSE i A-levels, bo przecież ma tylko zaświadczenie zaliczenia transferu testu w wieku jedenastu lat. Obecnie była na etapie zastanawiania się, które przedmioty wybrać, ponieważ limit dziesięciu odrobinę ją ograniczał.

   Z westchnieniem przewróciła się na drugi bok. Od czasu odzyskania wspomnień często miała problemy ze snem, a łykanie na raz tylu eliksirów z pewnością nie obyłoby się bez szkody na jej zdrowiu. Postanowiła więc je odstawić. Spojrzała na mugolski, elektroniczny budzik, stojący przy łóżku. Co prawda, w Hogwarcie nie było gniazdek, ale dzięki prostemu zaklęciu, na które natrafiła całkiem przypadkowo – teraz działał bez prądu. Wskazywał godzinę 3:24. Zbyt wcześnie, by wstawać i zbyt późno na czytanie lub robienie czegoś, choć w minimalnym stopniu produktywnego, więc postanowiła poleżeć z nadzieją, że uda jej się zasnąć. Po kilkunastu minutach otworzyła oczy. Nawet liczenie baranków nie pomogło na sen. Znowu westchnęła, po czym ułożyła się wyżej na poduszkach, tak, by mieć widok na swój pokój. Jako, że w tym roku została prefektem, przysługiwała jej własna sypialnia, połączona z Pokojem Wspólnym. Cieszyła się z tego, ponieważ często nachodziła ją ochota na samotne przechadzki po zamku, a gdyby nadal sypiała z innymi uczennicami, budziłaby je z każdą kolejną, nocną wyprawą. Po chwili namysłu, stwierdziła, że równie dobrze może się teraz przejść – może dzięki temu odgoni resztki zmęczenia oraz senności, jakie się jej trzymały, a mimo wszystko nie pozwalały zasnąć. Usiadła na łóżku, wysunęła nogi spod kołdry i położyła na podłodze, próbując wymacać położenie kapci. Chłód kamiennej posadzki przeniknął jej ciało, wywołując dreszcze. Gdy już znalazła obuwie, nałożyła je, po czym wstała. Założyła ciepły sweter pani Weasley, po czym cichutko przeszła przez pokój, dochodząc do drzwi oraz krzywiąc się, gdy głośno skrzypnęły przy otwieraniu.

   Powolnym krokiem zeszła schodami do Pokoju Wspólnego, rozejrzała się, by sprawdzić, czy aby na pewno nikt nie zasnął na kanapie czy fotelu, jak nierzadko się zdarzało, a następnie przeszła przez portret, standardowo obrywając od Grubej Damy za budzenie jej w środku nocy.

   Bezmyślnie zaczęła iść przed siebie, pozwalając, by nogi same wyznaczały jej drogę. Nim się obejrzała, dotarła na Wieżę Astronomiczną. Nie dziwiła się, że to tu zaprowadziła ją jej podświadomość. Właśnie tutaj kiedyś wszystko się zaczęło. W porę powstrzymała się od wydania okrzyku zaskoczenia, ponieważ o barierkę opierał się profesor Snape.

– Może pani wyjść z ukrycia, panno Granger. Tak czy inaczej panią słyszę, więc nie widzę potrzeby ukrywania się – powiedział, patrząc na wnękę, w której się znajdowała.

– Cóż, teraz to już chyba ,,dzień dobry", panie profesorze – odpowiedziała, spoglądając na powoli rozjaśniające się niebo.

– Skoro nie mogę odjąć pani punktów za chodzenie po korytarzach po nocy, ponieważ jako prefekt naczelny ma pani do tego prawo, to niech będzie minus dziesięć punktów za strój niezgodny z regulaminem. – Wykrzywił wargi w chłodnym uśmiechu.

,,Jaka szkoda, że już dawno przeszedł mu ten chwilowy szok spowodowany odzyskaniem wspomnień'' – pomyślała ironicznie. – Oczywiście, profesorze – rzuciła beznamiętnym głosem, opierając się o barierkę obok niego.

   Minuty mijały. Myślała, że będzie czuła się skrępowana, ale w jakiś przedziwny sposób było wprost przeciwnie. Nie odzywali się do siebie, ale czuła nieznośne, rosnące z każda chwilą napięcie, które miało niewiele wspólnego ze zwykłym niepokojem, zazwyczaj odczuwalnym w jego towarzystwie. Była przeładowana emocjami i zbierało jej się na płacz, choć nie wiedziała nawet, dlaczego. Miała ochotę w jakikolwiek sposób wyrzucić wszystko z siebie, ale przecież wiedziała, że nie może; nie przy nim. Rozluźnienie obejmowało tylko ten moment, nie wiedziała, czy nie pożałowałaby tego kilka tygodni, dni czy może nawet minut później. Bała się, że wyśmiałby ją, choć nie byłoby to nic nowego.

   Głęboko odetchnęła i podniosła wzrok znad barierki. Gwiazdy i powoli znikający księżyc oraz powolutku wyłaniające się zza horyzontu słońce, dawały na tyle dużo światła, że była w stanie zauważyć majaczące w oddali Hogsmeade. Ogarnęło ją dziwne uczucie pustki, chociaż wiedziała, że Snape stoi nie dalej niż kilkanaście centymetrów od niej. Tak, jakby była sama we wszechświecie, mimo tego, że cały zamek zapełniony był uczniami i nauczycielami, a w oddalonej o kilka kilometrów wiosce, mieszkało dużo więcej ludzi. Zatrzęsła się; nie wiedziała, czy z zimna, czy może dlatego, że nagle poczuła wszystkie te uczucia, od których próbowała się odizolować przez cały dzień.

– Jeśli ma pani zamiar przez swoją głupotę marnować zapasy Eliksiru Pieprzowego, to równie dobrze może pani to robić w innym miejscu – mruknął nauczyciel, nawet nie zaszczycając jej spojrzeniem. Hermiona, niewiele myśląc, transmutowała spodnie od piżamy w ocieplane dresy. Nie wiedziała, ile tak stali i ile czasu jeszcze tu spędzą. Mogłaby po prostu odejść, ale chciała zostać. Czuła, że w dormitorium samotność będzie jej doskwierała jeszcze bardziej, niż na szczycie wieży. Tutaj była ponad wszystkim, całkowicie dosłownie. Podnosiło ją to na duchu. Potrzebowała odizolowania się od wszystkiego, chociaż paradoksalnie, to właśnie ta izolacja bolała ją teraz najbardziej.


Poza tym, sądziłaby prędzej, że to mężczyzna pierwszy odejdzie.

   Chciała go zapytać o to, jak się czuje, ale zorientowała się, że i tak nie otrzyma odpowiedzi. Był jej nauczycielem i, na litość Merlina, nawet jeśli nie byłby tak zamknięty, nie udzieliłby jej odpowiedzi. Postanowiła zaczekać i sprawdzić, jak rozwinie się sytuacja, chociaż wątpiła w to, że w ogóle się rozwinie. Oczekiwała, że postoją w ciszy, a on na odchodne wciśnie jej szlaban.

Postanowienie nie było tym, czego potrafiła dokonać w praktyce.

– Zastanawiam się… – zaczęła cicho, w razie negatywnej reakcji, dając sobie drogę odwrotu. Zawsze mogłaby powiedzieć, że mówiła do siebie, że się przesłyszał... Mogłaby wymyślić cokolwiek, żeby tylko się nie ośmieszyć w jego oczach. W zasadzie nawet nie wiedziała, dlaczego tak jej na tym zależy. Widząc, że nie zamierza jej przerywać ani z niej drwić, postanowiła kontynuować. – Zastanawiam się, czy dla wszystkich to byłby taki szok.

   Snape wyprostował się, sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej paczkę papierosów. Zapalił jednego zwykłą, mugolską zapalniczką – Hermiona była pewna, że równie dobrze mógłby do tego użyć odpowiedniego zaklęcia – po czym głęboko się zaciągnął. Dziewczyna cierpliwie czekała na odpowiedź, znosząc smród dymu papierosowego i to, że wyraźnie próbował zmusić ją do rozwinięcia pytania albo odwołania go, podobnie jak robił to na lekcjach.

– ,,To”, to znaczy co, Granger? – zapytał w końcu, odwracając się w jej stronę i opierając się bokiem o barierkę, następnie wydmuchując w jej stronę chmurę dymu. Dziewczyna powstrzymała się od grymasu.

– Chodzi mi o ten incydent ze wspomnieniami, panie profesorze – powiedziała cicho, spuszczając wzrok. Bała się, chociaż nawet nie wiedziała czego; w ostateczności, nic by jej przecież nie zrobił. Co najwyżej, odebrałby Gryffindorowi wszystkie punkty. Ale co by to dało?

– Pogwałcenie wszelkich praw moralnych będziemy nazywać incydentem? Jeśli za ,,incydent” uważa pani namieszanie w przeszłości, to co jest definicją braku odpowiedzialności? Zabicie Hitlera?

   Hermiona przymknęła oczy, powstrzymując napływające do oczu łzy. Nie oczekiwała tego, że poklepie ją po ramieniu i powie, że wszystko będzie dobrze, ale miała nadzieję, że wykaże przynajmniej odrobinę ludzkich odruchów i...

   To, co sobie uświadomiła, znów uderzyło ją z całą mocą. Dlaczego oczekiwała czegokolwiek poza złością, skoro to był jego jak najbardziej naturalny odruch? Nie miała prawa wymagać od niego, że zaakceptuje sytuację; jego dorosłość nie była powodem, dla którego miałby złościć się mniej niż ona.

– Przykro mi, że tak to zakończyłam – powiedziała nieco głośniej niż to, co mówiła wcześniej. Teraz chciała, żeby ją słyszał jak najwyraźniej, choć nie ułatwiał tego drżący głos.

   Nie zauważyła, żeby jakkolwiek zareagował, odwrócił się tylko w stronę balkonu i wyrzucił na wpół wypalonego papierosa. Dziewczyna nie miała odwagi by choćby się poruszyć, towarzyszył jej jakiś irracjonalny strach przed tym, że coś się stanie, chociaż to ,,coś" było bliżej nieokreślone. Miała nadzieję, że nie będzie musiała odzywać się jako pierwsza.

– To, że ci przykro, niczego nie zmienia.

– Wiem. Ale przepraszam – mruknęła cicho, zbliżając się do barierki i ponownie się o nią opierając. Rozejrzała się. Było równie ciemno, jak po jej przybyciu, więc w gruncie rzeczy nie mogło minąć dużo czasu. Ucieszyło ją to.

– Czego oczekujesz? – zapytał po kilku minutach lodowatym tonem, wyrażającym intencje dokładnie odwrotne do tych, które sugerowałoby teoretycznie troskliwe pytanie. Granger zorientowała się, że wbrew wszelkiej logice musiał się czuć zobowiązany, choć nie wiedziała dlaczego. Może dlatego, że teoretycznie nie musiała mu przywracać wspomnień, ani pokazywać drugiej rzeczywistości. Nie wiedziała, jakiej odpowiedzi udzielić na zadane jej pytanie, więc wypaliła pierwsze, co przyszło jej do głowy.

– Współpracy. – Snape z szelestem szat odwrócił się w jej stronę, a wtedy zauważyła, że jest jednocześnie zły i rozbawiony, co w jego wykonaniu stanowiło dość przerażającą oraz nieprzewidywalną mieszankę. – Nie tylko teraz, ale w ogóle.

   Na początku pomyślała, że się zgodzi, bo w jakiś niewytłumaczalny sposób zdołała go przekonać, że nie chce źle, jednak po chwili uświadomiła sobie, jak bardzo się myliła. Mężczyzna spojrzał na nią chłodno i uśmiechnął się lekceważąco. Hermiona mimowolnie zacisnęła zęby, próbując się wyciszyć. Dzisiejsze przeżycia źle na nią wpływały. Powinna dać sobie i jemu spokój, bo z rozmów w takich emocjach, nie mogło wyniknąć nic dobrego.

   Zerkając na niego, utwierdziła się tylko w przekonaniu, że powinna wrócić do dormitorium. Owszem, może i czuł się zobowiązany, ale widziała również, jak niechętnie na nią patrzy, jakby próbując przekalkulować możliwe korzyści i straty. Z góry wiedziała, że straty przeważą. Kontynuacja tej rozmowy nie miała sensu, dopóki oboje nie ochłoną. Głupotą z jej strony było sądzić, że zakończy się to inaczej.

– Nieważne, przepraszam za zamieszanie – westchnęła, szybko obracając się na pięcie i zmierzając w stronę schodów, zanim sama się rozmyśli. – Dobranoc, panie profesorze.

Chociaż niczego nie oczekiwała, za plecami usłyszała jeszcze ponury głos Snape'a.

– Pięć punktów od Gryffindoru za nieodpowiednie pożegnanie nauczyciela, Granger.

Mimowolnie się uśmiechnęła.



***

   Kilka kolejnych dni minęło Hermionie bez większych problemów. Jedynym zmartwieniem, oczywiście poza faktem, że istniała kiedyś w innej rzeczywistości, było unikanie Mistrza Eliksirów i to na tyle skutecznie, by nie spotkać go nigdzie poza posiłkami. Musiała jednak przyznać, że nie było to najłatwiejszym zadaniem. Ile razy pojawiała się w Skrzydle Szpitalnym, by obserwować panią Pomfrey przy pracy, tyle razy on też tam wtedy przychodził, nierzadko z nową dostawą leczniczych eliksirów.

   Na lekcjach wielokrotnie częściej spoglądał na nią tym swoim ,,niby nic niewyrażającym wzrokiem”, a jednak wiedziała, że kryje się za tym uważne ocenianie jej i chyba w pewien sposób też ostrzeżenie. Nie wiedziała, czy ktoś robił to specjalnie, ale niemal zawsze jej dyżury patrolowania korytarzy łączyły się z jego dyżurami, przez co tak czy inaczej byli skazani na wzajemny kontakt. Po nocy na Wieży, nie było to najlepszym pomysłem, gdyż sytuacje, kiedy się spotykali zwyczajnie obfitowały w nadmiar napięcia, który powoli zaczynali zauważać także inni nauczyciele, wcale nie tak mało spostrzegawczy, jak mogłoby się wydawać. Tak czy siak, gdy była już jednak skazana na obecność nauczyciela Eliksirów, starała się, zgodnie z poleceniem pielęgniarki, obserwować go tak uważnie oraz dyskretnie, jak tylko potrafiła. Co prawda nie miała gwarancji, że już nie odkrył, że przypatruje mu się o wiele częściej, niż powinna, ale na razie nic nie wyglądało na to, by tak właśnie się stało.

   Z niecierpliwością wyczekiwała przerwy świątecznej. Potrzebowała czasu na nadrobienie mugolskiego materiału, z którym była naprawdę do tyłu. Wyszła właśnie na patio, aby pomyśleć. Wokół było całkiem biało – świat pokrywała gruba warstwa śniegu, a obok niej stał ulepiony przez kogoś bałwan, zaczarowany tak, by co jakiś czas kłaniał się, zdejmując z głowy rondel. Na tablicy ogłoszeń, znajdującej się na ścianie w głównym holu, w połowie grudnia, pojawiło się ogłoszenie, przypominające o świątecznym, tradycyjnym balu. Hermiona skrupulatnie ignorowała wszystkie informacje na jego bzdurny temat, do czasu, aż we wtorek, przy śniadaniu, Ginny zaczepiła ją, dźgając w ramię zębiastą stroną widelca, z pytaniem, w co planuje się ubrać.

   Oczywiście obowiązywał strój adekwatny do tego typu uroczystości, a Hermiona, po szybkim przewertowaniu w myślach szafy, doszła do wniosku, że nie miała żadnej odpowiadającej tej okazji sukienki. Właściwie w ogóle nie miała już sukienek. Jednak nie przejmowała się tym za bardzo – miała ostatnimi czasy wiele na głowie i powinna skupić się na nieuchronnie nadciągających egzaminach. Gdyby mogła, to w ogóle nie szłaby na ten bal, ale jako prefekt naczelna miała obowiązek się tam pojawić, by włożyć maskę  czy też przypiąć odznakę  i z dumą dawać młodszym rocznikom wzór idealnej uczennicy. Z drugiej strony, przynajmniej nie zmuszano jej do znalezienia sobie partnera, jak to było w przypadku Harry’ego, gdy startował w Turnieju Trójmagicznym.

   Siedziała teraz na ławce, wpatrując się w uśpione rośliny przed sobą.

,,A może by tak jednak wystroić się na ten bal?'' – pomyślała. Każdą dziewczynę, nawet największą ignorantkę, w sprawach mody oraz urody, nachodziła kiedyś ochota na zrobienie czegoś zupełnie niespodziewanego i szalonego, tak, by zaskoczyć i zachwycić wszystkich wokoło. Na dobrą sprawę, raz na jakiś czas, to chyba nic złego... Pomijając już fakt, że Ginny prawdopodobnie nie pozwoliłaby jej pójść w byle-czym, a kto wie, do czego byłaby zdolna. W końcu, podczas Bitwy o Hogwart, wykazała się niesamowitą zawziętością i upartością. W ten oto sposób, Hermiona, dotąd najbardziej zatwardziała przeciwniczka marnowania czasu, postanowiła zrobić wyjątek od swojej niepisanej reguły.

,,Przetransmutuję jakieś stare ciuchy w suknię, przynajmniej będzie to całkiem niezłe ćwiczenie praktyczne z Transmutacji. Dzięki temu nie wydam ani grosza i zaoszczędzę na studia.'' – Również w tej rzeczywistości nie miała stałego dopływu pieniędzy, dlatego musiała zacząć, przez najbliższe kilka miesięcy, zaciskać pasa. Póki jeszcze się uczy. W wakacje znajdzie jakąś pracę, a z kolei na uczelni postara się o stypendium.

   Śnieg, spadający z dachu prosto na jej głowę, skrytą pod wełnianą czapką, skutecznie wyrwał ją z rozmyślań. Postanowiła jak najszybciej zabrać się za tworzenie projektu stroju, bo impreza, zgodnie z informacjami zawartymi na odręcznej notce, podesłanej przez młodszą Gryfonkę do jej pokoju dziś rano rano, miała się odbyć już w przyszłą sobotę.

   Pogrążona w swoich myślach, z roztargnieniem strzepnęła z czubka głowy biały puch, po czym ruszyła do ciepłego wnętrza zamku.
***

   Nadeszła wreszcie – wyczekiwana czy też nie – sobota, 22 grudnia. Praktycznie wszystkie dziewczyny, mniej więcej od południa, w skrajnych przypadkach od samego rana, spędzały czas na gorączkowych przygotowaniach do balu, który miał się rozpocząć punkt o godzinie 20:00. 

   Hermiona w głębi duszy wciąż twierdziła, że to głupie z ich strony, organizować i przejmować się czymś tak prozaicznym, mając za sobą świeże, wojenne doświadczenia, ale w końcu, posłusznie również zamknęła się w swojej sypialni prefekta, by powoli się szykować. Sukienka, którą zrobiła w zeszły weekend, wymagała jedynie kilku małych poprawek oraz paru, niemal nic nie znaczących zaklęć, jak na przykład to, powodujące odbijanie światła czy dodatkowy połysk. Jak już szaleć, to z przytupem.

   Po południu była prawie gotowa – został jej do zrobienia jedynie makijaż oraz fryzura. Postanowiła tym razem umalować się mugolskim sposobem, sądząc, że zajmie jej on co najwyżej pół godziny, a przynajmniej będzie wyglądał o wiele naturalniej, niż ten magiczny. Zostawiła go niemal na sam koniec. Dość szybko przekonała się, że się myliła. Z jej nadzwyczajną potrzebą perfekcjonizmu, okazało się to niemal niemożliwe do wykonania. Na szczęście, dzięki zaklęcie opanowującym drżenie ręki, po ponad godzinie, miała idealny makijaż, włącznie z kreskami, z którymi męczyła się najdłużej. Zostały jej jedynie włosy do ułożenia, co wcale nie było takie proste. Po użyciu niemal całego opakowania Ulizanny i pomocy kilku czarów, doprowadziła je do znośnego stanu delikatnych fal. Zadowolona z ostatecznego efektu, wsunęła na stopy szpilki, chwyciła przygotowaną od dawna torebkę, na twarz nałożyła nienaganny uśmiech i zerkając na zegarek, postanowiła ruszyć do Wielkiej Sali.

   Gdy pojawiła się na głównych schodach, ostrożnie stawiając kroki na marmurowych, porządnie wypolerowanych przez starego Filcha stopniach, większość z tych, którzy nie weszli jeszcze do środka i tłoczyli się w holu, 
w tej samej chwili obrócili głowy w jej stronę i, zapewne ze względu na wykorzystane przez dziewczynę odpowiednie uroki, nie mogli spuścić z niej wzroku. Prezentowała się olśniewająco, a jej suknia zapierała dech w piersiach zarówno wśród męskiej, jak i damskiej części niezamierzonej publiczności. Dość ciasny gorset uwydatniał biust, jednocześnie zwiększając wcięcie w talii, za to luźno spływająca spódnica, w pozytywny sposób podkreślała dolne partie ciała, długością sięgając ziemi. Cały strój, wykonany z niezwykle delikatnego, jasnofioletowego, odbijającego światło materiału, błyszczał przy nawet najmniejszym poruszeniu. Koronkowe rękawy sięgały odrobinę za łokieć, natomiast nagą część pleców dziewczyny, okrywał kaszmirowy szal, w zdecydowanie ciemniejszym odcieniu fioletu. Włosy, opadające zwykle na twarz, spięła tak, by nie przeszkadzały, ale z tyłu puściła je luźno i zatrzymała się jedyne na względnym wyprostowaniu ich w lekkie fale. Bardzo subtelny makijaż powiększał oczy, wydłużał rzęsy oraz nadawał ustom naprawdę ładny kształt. Szybko pokonała ostatnią partię schodów, jedynie nieznacznie przesuwając wzrokiem po zbiorowisku najbliżej stojących uczniów, po czym, jak gdyby nigdy nic, weszła do środka.

   Wielka Sala została naprawdę przepięknie przystrojona. Ozdobne łańcuchy, zwisające z lamp prezentowały się fantastycznie, a sufit zaczarowano w taki sposób, że przedstawiał czyste, rozgwieżdżone niebo. Na środku stała olbrzymia choinka, przyniesiona dzień wcześniej przez Hagrida, a przystrojona przez profesora Flitwicka oraz kilkunastu jego uczniów. Gałęzie uginały się od ilości bombek i innych ozdób. Stoły ustawione były blisko ścian, z wyjątkiem tego nauczycielskiego, jak zwykle stojącego na podwyższeniu. Każdy z nich, okryty był świątecznym obrusem, a ławy zostały przetransmutowane w wygodne krzesła. Wszędzie unosił się zapach apetycznie wyglądających potraw, takich jak pieczony indyk, gęś i kaczka, smażone ziemniaki, kapusta, brukselka oraz wiele innych warzyw, a także niewielkie paróweczki w cieście. Zewsząd pobrzmiewały tradycyjne, gwiazdkowe melodie, a pod przyozdobionym drzewkiem czekał spory stos prezentów wszelkiego kształtu i rozmiaru, począwszy od paczek wielkości dłoni, aż po olbrzymie pudła. Trzeba było przyznać jedno – dzieciaki w tym roku naprawdę się postarały z kupowaniem upominków.

   Harry, idący w pewnej odległości od dziewczyny i dyskretnie obserwujący ją z podziwem, wybrał takie miejsce, przy obficie zastawionym stole, które umożliwiałoby mu obserwowanie uczniów, którzy dopiero co wchodzili i zajmowali miejsca. Znudzony, a także dość zniecierpliwiony, stukał palcami o blat, pokryty świątecznym obrusem. Jego uwagę przykuł Draco Malfoy, przekraczający właśnie próg Sali, w asyście Crabbe’a i Goyle’a. Z jakiś powodów nie wrócił w tym roku na święta do domu. Prawdopodobnie miało to związek ze śledztwem, prowadzonym przeciwko jego rodzinie. Z kolei Chłopiec – Który – Przeżył, podczas tegorocznego Bożego Narodzenia, postanowił zostać w Hogwarcie, by móc towarzyszyć Hermionie, która z pewnością nie chciałaby spędzać ich tu sama, bez towarzystwa choćby jednego z przyjaciół. Jak się wkrótce okazało – niepotrzebnie się fatygował. W każdym razie, Draco miał na sobie szyty na miarę, szary garnitur, z nieco ciemniejszym krawatem i białą koszulą do kompletu. Ten zestaw sprawiał, że wyglądał on na o wiele lepiej zbudowanego oraz dodawał jego twarzy chłodnej elegancji, niezamierzenie nasuwając skojarzenie z wyrachowaniem jego ojca, Lucjusza. Sam sądził, że o wiele bardziej pasowałaby mu czarna całość, ale prawdopodobnie poprzez taki kolor stroju mógłby nasuwać innym dodatkowe skojarzenia ze Śmierciożerstwem.

   Harry również wyglądał niczego sobie, ale nie był aż tak elegancji. Ubrał zwykłą, granatową marynarkę, a do tego niebieską koszulę i ciemne spodnie. Trzy górne guziki koszuli zostawił rozpięte, a krawat pozostawił w szafie, co było całkiem niezłym pomysłem, biorąc pod uwagę temperaturę, panującą w sali oraz fakt, że na tego typu imprezach raczej się tańczy, a ciasny, sztywny garnitur tylko by mu to utrudniał.

   Gdy ich spojrzenia się spotkały, nie mogli oderwać od siebie wzroku, a wszechobecne napięcie było niemal namacalne. Żaden z nich nie czuł wcześniej takiego przyciągania do drugiej osoby, co sprawiło, że obydwaj w pierwszej chwili zastanowili się, czy przypadkiem nie zostało rzucone na nich jakieś zaklęcie. W końcu widok Zwycięzcy, bratającego się ze swoim, jak dotąd największym szkolnym wrogiem, mógłby być całkiem zabawny. Po chwili każdy z nich, z wyraźnym zażenowaniem i zakłopotaniem, odwrócił głowę, a na zwykle bladej twarzy Malfoya, zakwitł dość pokaźny rumieniec.

   Bal zaczął się wkrótce później. Dyrektorka stanęła na podwyższeniu i zaczęła przemowę.

– Witam wszystkich – zaczęła bezbarwnym głosem – którzy z różnych przyczyn postanowili w tym roku zostać na święta w Hogwarcie. Muszę przyznać, że jestem wam z tego powodu wdzięczna, ponieważ dzięki temu możemy dzisiaj, tutaj, wszyscy razem, świętować w niezapomnianej, jak i niepowtarzalnej atmosferze świąt Bożego Narodzenia. Na dzisiejszy wieczór przygotowaliśmy wiele ciekawych zabaw, mających na celu umilić wam ten czas. Liczę, że do niektórych z nich podejdziecie z przymrużeniem oka, a na wspólnie spędzany czas, porzucicie wzajemną niechęć. Tak więc – podniosła głos. – Życzę wszystkim dobrej zabawy oraz trafnych prezentów. Dziękuję za uwagę i zapraszam do konsumowania przepysznych potraw, jak zwykle przygotowanych przez nasze niezastąpione skrzaty. – Po tych słowach ukłoniła się, a następnie zeszła z podwyższenia, wśród gromkich braw uczniów i nauczycieli.

   Wszyscy zasiedli do stołów. Wszędzie pobrzmiewał gwar rozmów, dźwięki przesuwanych krzeseł, a także charakterystyczne odgłosy uderzania sztućców o talerze. Profesor Flitwick z uśmiechem machnął różdżką, dzięki czemu instrumenty, takie jak pianino, wiolonczela, trójkąty i skrzypce, postawione w rogu sali, zaczęły grać skomponowane na tę okazję utwory.

   Po jakimś czasie, część osób wstała od stołu i poszła tańczyć, a reszta została, bo zamiast obiadu, na stołach pojawiły się już desery wraz z napojami procentowymi, po które mogli jednak sięgnąć tylko pełnoletni czarodzieje. Choć niektórzy, jak co roku, zapewne odpowiednio się wcześniej przygotowali na taką ewentualność. 


   Hermiona popijała sok pomarańczowy, zza szklanki wodząc wzrokiem po sali i zgromadzonych ludziach. Zastanawiała się, jak to jest, że oni wszyscy – a w tym roku obecność chyba biła rekordy – ot tak porzuciła myślenie o wojnie, jej ofiarach i długofalowych skutkach, które za sobą pociągnęła... Gdzie to wszystko teraz jest? Co jest z tymi ludźmi?

   Przebiegła wzrokiem po siedzących nieopodal uczniach, zatrzymując się na chwilę przy śmiejących się Gryfonach, wśród których wyłapała Neville'a. Zawzięcie coś opowiadał, gęsto przy tym gestykulując. Zrobił tylko przerwę na podanie dalej półmiska z kolorowymi babeczkami i szybkie podwinięcie rękawów po czym wypowiedział coś, co znów rozbawiło towarzystwo.

Czy była wyjątkiem, wciąż rozpamiętując poszczególne wydarzenia?

   Profesor McGonagall też nawet nic nie wspomniała na ten temat. Czuła się... dziwnie. Tęskniła za Ronem. Harry na pewno też musiał, chociaż publicznie tego nie okazywał. Za dużo spojrzeń było ciągle w niego wlepionych. Szczerze mu się nie dziwiła, że stał się takim introwertykiem. Sama, patrząc z perspektywy spędzonych przez nią lat w Hogwarcie, stopniowo również się taka stawała. Czasami było jej okropnie wstyd za to, jak zachowywała się na samym początku ich znajomości... Ale właśnie  gdzie on jest?

   Rozglądając się, w końcu wyhaczyła czarną czuprynę, której nie mogła pomylić z żadną inną. Siedział przy stoliku nieopodal wejścia. Rzuciło jej się w oczy, że zarówno Harry, jak i Draco – każdy z nich siedzący przy innym stole – upijali się ponczem. W ich przypadku nie można było tego łagodniej nazwać, ponieważ dosłownie pochłaniali jedną szklankę za drugą, nawet nie delektując się napojem. Zasępiona, pokręciła głową i celowo odwróciła wzrok w przeciwnym kierunku.

   Nauczyciele rozmawiali ze sobą przy lampce wina. Spojrzenie dziewczyny, mimowolnie powędrowało w stronę profesora Snape’a. Siedział na jednym z krańców długiego stołu, a napięcie, panujące wśród jego współbiesiadników, było wyczuwalne nawet mimo sporej odległości, która Hermionę od nich oddzielała. 

,,A jednak nie wszyscy zapomnieli o wojnie"  pomyślała gorzko.

   Wśród nauczycieli, najwyraźniej nadal panowały mieszane uczucia względem jego osoby. Nie wszystkie rany dało się załatać. Choć w opinii publicznej, wielokrotnie cicho nazywano go bohaterem, niesmak chociażby po okresie jego dyrektury w Hogwarcie pozostał. Powszechnie starano się zachowywać bezpieczny, niezobowiązujący dystans. 

   Machnięciem różdżki dolała sobie soku i znów zbliżyła szklankę do ust, by w ten sposób sprawiać wrażenie zajętej i sprytnie zniechęcić do siebie potencjalnych rozmówców, po czym ponownie przyjrzała się mężczyźnie. 

   Z kieliszkiem, wypełnionym krwistoczerwonym płynem, umieszczonym między jego bladymi, smukłymi palcami, wyglądał niesamowicie elegancko i dostojnie...

   Jej uwaga, mimo myku ze szklanką, szybko została odwrócona na skutek niezbyt delikatnego szturchnięcia ze strony siedzącego naprzeciwko niej i teraz pochylającego się w jej kierunku czarnowłosego Krukona, Michaela Cornera, z którym dzieliła część zajęć.

– Cześć, Hermiono. Może chciałabyś zatańczyć? – zapytał z rozbrajającym uśmiechem wymalowanym na twarzy.

   Spojrzała na niego, szczerze zaskoczona propozycją, ale zaraz uprzejmie odwzajemniła uśmiech, skinęła głową, po czym odstawiła na śnieżnobiały obrus nieskuteczny rekwizyt i podniosła się z krzesła. Chłopak bezzwłocznie do niej doskoczył, złapał za wyciągniętą doń dłoń i pociągnął do siebie, prowadząc na środek sali.

   Cicho rozmawiali między sobą, tańcząc. Było całkiem miło, jednak Hermiona nie mogła oprzeć się wspomnieniu z innego gwiazdkowego balu, parę lat temu, na którym Michael poznał Ginny i niedługo później stali się parą. Właściwie nigdy nie poznała prawdziwego powodu ich rozstania. W plotki na temat meczu Quidditcha nie do końca wierzyła. Drażniła ją niewiedza, jednak nie należała do osób, które z buciorami pakują się w cudze życie
  sercowe czy jakiekolwiek. Uznała po prostu, że chłopak okazał się tylko krótkim epizodem w bujnym życiu towarzyskim najmłodszej latorośli Weasleyów. Nieme potwierdzenie swojej tezy uzyskała, gdy w niedługim czasie, rudowłosa dziewczyna przeniosła swoje zainteresowanie na Deana. Ostatecznie związała się z Harrym, natomiast Michael wpadł w sidła Cho. Nad chłopakiem wyraźnie ciążyło jakieś fatum, przez które ciągle wpadał z deszczu pod rynnę. Słyszała także o jego ciężkim incydencie z Carrowami, do którego doszło za panowania Snape'a, kiedy reaktywowano Gwardię Dumbledore'a... Miała szczerą nadzieję, że może teraz, po wojnie, zacznie wychodzić na prostą. 

Właściwie... że OBAJ zaczną.

   W pewnym momencie ich tańca, Krukon zaśmiał się pod nosem z jej nieudanego obrótu, na co Hermiona zdzierżyła go nieprzyjemnym spojrzeniem i, nim zdążyła się zastanowić, złośliwie poczochrała jego pół-długie włosy.

   Nie zauważyła uważnego spojrzenia Severusa Snape’a, śledzącego każdy jej ruch, któremu bynajmniej nie umknęła i ta scena.


***
   W końcu, pozytywnie zmęczona, zeszła z parkietu. Zdyszana podeszła do stołu, opadła na pierwsze-lepsze wolne krzesło. Chwyciła herbatnika z jakąś masą i nalała sobie soku dyniowego. Był naprawdę zimny, więc pijąc go powoli, wróciła do obserwowania zgromadzonych na sali osób. Dyskretnie rzuciła okiem na swojego nauczyciela Eliksirów – miał nieobecny wyraz twarzy i spokojnie sączył kolejną lampkę wina. Już miała odwrócić wzrok, by poszukać Harry'ego i przekonać się, w jakim jest stanie, jednak kątem oka zdążyła zauważyć, jak mężczyzna sięga po swoją różdżkę, by przywołać do siebie talerz z jakąś potrawą. Zainteresował ją szczególnie moment, gdy podniósł ze stołu widelec. Zachichotała pod nosem, ryzykując zakrztuszenie się i oplucie sukienki, bo widok ten nasunął jej wspomnienie, jak w niewielkiej knajpie w Chinatown, uczyła jego młodszą wersję misternej sztuki jedzenia pałeczkami. Cóż, poniosła porażkę, ale zdecydowanie było warto.

   Mężczyzna na chwilę podniósł wzrok na parkiet, nie przywiązując jednak uwagi do żadnej z konkretnych par. Oczywiście był świadomy, że ktoś mu się przypatruje. Ba! Wiedział nawet z której strony oraz kto dokładnie, ale... Właściwie co? Czemu ma jej nie spłoszyć? Żaden normalny człowiek nie czuje się dobrze z czyimś spojrzeniem na sobie, podczas gdy on je.
Zirytowany, popatrzył tym razem bezpośrednio na Hermionę Granger, lecz ona już rozglądała się po uczniowskich stołach. Natomiast z jej twarzy wciąż łatwo dało się odczytać niewątpliwe oznako rozbawienia.

   Zdziwiła się, nie widząc przy stole Harry’ego. Wypatrzyła go, siedzącego koło Malfoy'a, z którym cicho rozmawiał. Uniosła brwi i uśmiechnęła się na ten widok, bo najwyraźniej – przynajmniej chwilowo – porzucili wzajemną wrogość i niechęć. Była bardzo ciekawa co z tego wyniknie w przyszłości.

– Uwaga uwaga! – usłyszała głos dyrektorki. Wszyscy przerwali to, co akurat robili i spojrzeli na nią z zainteresowaniem, a profesor Flitwick wyłączył muzykę. – Proszę siedzących o powstanie i zapraszam wszystkich na środek. Mam wątpliwości, czy aby na pewno każdemu ta zabawa przypadnie do gustu... – tu zerknęła wymownie w stronę, gdzie siedział czarnowłosy nauczyciel – dlatego nie zdradzę imienia jej pomysłodawcy, z obawy, przed utratą przez tę osobę zdrowia. Wracając do sedna sprawy. Gdy muzyka gra, każdy tańczy lub ten, który deklaruje, że tańczyć nie potrafi – potupuje, podryguje czy też kiwa się w miejscu. Cokolwiek. Ważne, by robić to samemu. Gdy muzyka przestanie grać, najpierw trzeba znaleźć sobie osobę do pary, a potem wolne krzesełko, na którym można czym prędzej usiąść. Mężczyzna lub chłopiec musi oczywiście usadzić osobnika płci żeńskiej na swoich kolanach. Ach, i zapomniałabym o dwóch najważniejszych rzeczach! Po pierwsze – czary w postaci transmutowania dodatkowych krzeseł są zakazane! Po drugie – w zabawie biorą udział wszyscy, włącznie z nauczycielami. Tak, obowiązkowo! Ten kto nie znajdzie pary czy też ta para, która nie znajdzie krzesła – niestety odpada i siada gdzieś przy stole. Poza tym, nie można być z tą samą osobą dwa razy pod rząd. Proszę wszystkich o przejście na środek sali. Po każdej rundzie będzie znikać kilka stołków, dlatego liczy się szybkość i zwinność. Ostatnia pozostała para wygrywa! – Różdżką przelewitowała część krzeseł na środek, ustawiając je w sporym okręgu, a resztę ustawiła wzdłuż stołów, tak, by przegrani mieli do nich łatwy dostęp. – Zaczynamy!

   Gdy wszyscy, z mniejszymi lub większymi oporami, przeszli do wyznaczonego miejsca, instrumenty zaczęły grać szybkie dźwięki. Po kilku pierwszych rundach odpadła większość młodszych uczniów, którzy najwyraźniej nie byli na tyle zwinni, by w odpowiednim czasie dobrać się w pary i znaleźć wolne miejsce. Odpadali głównie chłopcy, ponieważ było ich więcej niż dziewczyn. W końcu Hermiona nie była już w stanie zliczyć, który raz gra. Nie widziała sensu w tej całej zabawie, ale nie chciała robić niepotrzebnego problemu, dlatego niechętnie i z obojętnym wyrazem twarzy kiwała się wraz z resztą. Nie zależało jej i mogłaby odpaść choćby w pierwszej turze. Gdy muzyka po raz kolejny ucichła, okazało się, że zarówno Harry, jak i Michael, z którymi naprzemiennie dobierała się do pary, są już zajęci. Z przerażeniem odkryła, że jedyną wolną osobą w pobliżu był profesor Snape. Miała już kompletnie zrezygnować z tej maskarady, ale gdy napotkała
spojrzenie jego czarnych jak dwa węgle oczu, ten, ku jej zaskoczeniu, z grymasem przełamanym nutą zawziętości, ledwo widocznie skinął jej głową. Wyraźnie się zawahała, ale nie mogła sobie pozwolić na zwłokę. Liczył się czas. Podbiegła w jego kierunku, a on, z beznamiętnym wyrazem twarzy, usadowił ją na swoich kolanach. Odpadła Sophie Rouper. Chwilę potem muzyka znów zaczęła grać, a oni odsunęli się od siebie jak oparzeni. Do końca zabawy unikali jakiegokolwiek kontaktu wzrokowego. No, może poza tym, połączonym ze skinieniem głową, ponieważ już do końca gry wracali do siebie, gdy któreś z nich nie mogło znaleźć pary. Finalnie, okazało się, że na parkiecie zostali tylko oni.

   McGonagall znów podeszła do mównicy, po czym przemówiła.

– Oto nasi zwycięzcy! Panno Granger, profesorze Snape, proszę tutaj. – Otwartą dłonią wskazała miejsce obok siebie. – Pragnę wam złożyć serdeczne gratulacje oraz wręczyć nagrody. – Uścisnęła dłoń dziewczyny, a bezbłędnie odczytując męczeńską postawę swojego kolegi po fachu, oszczędziła mu upokorzenia i tylko lewitowała w jego kierunku torbę z upominkami. Cała scena z punktu widzenia postronnego obserwatora musiała wyglądać niezwykle komicznie, biorąc pod uwagę chociażby dystans, który dzielił owych zwycięzców. Starali się stać od siebie jak najdalej, w związku z czym, wyglądali, jakby byli kompletnie indywidualnymi zawodnikami. Policzki Hermiony były bardziej czerwone niż jej usta, a jej nauczyciel, były Śmierciożerca, oczywiście nie dał po sobie niczego poznać i stał przed resztą zgromadzonych emanując wręcz nonszalancką obojętnością. – Przypominam również wszystkim zgromadzonym, że to, co się tutaj dzieje, jest wyłącznie zabawą – zwróciła się z naganą do reszty uczestników, wśród których zapanował rozgardiasz. – Ogłaszam teraz chwilę przerwy na dalsze kosztowanie pyszności zgromadzonych na stołach. Potem czeka nas jeszcze jedna zabawa oraz otwieranie prezentów. – Zeszła z podwyższenia, kierując się do bocznej sali. Jej śladem podążyło kilkoro innych nauczycieli.

   Hermiona postanowiła skorzystać z chwili wolnego i wyjść poza salę, by odetchnąć od reszty ludzi. Nie była szczególnie głodna, a teraz wszyscy rzucili się na potrawy, co najmniej, jakby przez ostatnie pół roku żyli na samych sucharach. Gdy już znalazła się w holu, jej wzrok zatrzymał się na postaci profesora Snape’a, stojącego przy jednym z posągów. Niewiele myśląc, ostrożnie do niego podeszła.

– Czego chcesz, Granger? – Odwrócił się.
  Znowu… Ostatnio cały czas zawracasz mi głowę. 

,,Oho, ktoś tu jest nie w sosie" – pomyślała. Nie mogła mu się dać sprowokować. Przecież sama mu się na kolana nie wepchnęła, to jemu musiało zależeć na tej głupiej wygranej, skoro wyrażał zgodę. Mimo że czuła się NAPRAWDĘ okropnie zażenowana i najpewniej będzie jej to w przyszłości spędzać sen z oczu, nie miała sobie nic do zarzucenia. Jak powiedziała McGonagall – to była wyłącznie zabawa. I liczyła się szybkość. 


– Mam do pana pytanie. Cały wieczór zastanawia mnie, dlaczego w tym roku, w Hogwarcie, zostało tak wielu uczniów. Wielka Sala – machnęła ręką
  tym razem właściwie pęka w szwach. W poprzednich latach, na święta zostawała zaledwie garstka...

– Dlaczego mam ci tłumaczyć takie rzeczy? Sama powinnaś do tego dojść –przerwał jej opryskliwie.
  Trzeba mieć do czego wracać, nie sądzi pani?

W jej umyśle zapanował chaos.

– Dla mnie to nadal jest niejasne. Przecież podczas wojny nie zginęło aż tyle mugolskich rodzin.

– Kompletnie pomija pani inne powody – odparł beznamiętnie. – Chociażby odmienne poglądy, które dogłębnie poróżniły członków tych rodzin. Może panią zaskoczę, ale wojna to nie tylko zbiór pojedynków...


– Ależ bynajmniej to nie tylko bezpośrednie działania. – Tym razem to ona mu przerwała, co spowodowało, że czarne oczy mężczyzny nieznacznie się zwęziły. Niezrażona, zawzięcie kontynuowała. – Znaczna większość to te pośrednie czynności, podejmowane przez obie strony. Tworzenie taktyki, prowokacje, odpowiednia propaganda, działania dywersyjne... Szpiegostwo... Nie zapominajmy o wojnie psychologicznej, która osłabia myślenie przeciwnika o rzeczywistym zagrożeniu i podburza całą jego ideologię, stosując różnorodne formy zastraszania, manipulacji i bezpardonowego wpływania na ludzką moralność. Tom Riddle próbował ją na nas stosować, na nieszczęście dla niego, z marnym skutkiem. Może i udawało mu się tym sposobem zdobywać zwolenników, ale... – Zacisnęła wargi, orientując się, że znów wkracza na niepewny teren. – W każdym razie, nie samą siłą człowiek żyje – zakończyła krótko.

– W rzeczy samej – wymamrotał niechętnie i zmierzył ją nieodgadnionym wzrokiem. – Wydaje się pani interesować psychologią.

– Ja...

– To nie było pytanie.

Obrócił się i ruszył w kierunku lochów.

– Nie zostaje pan na drugą część, w tym rozdanie prezentów? – zawołała za nim.

– A ty nie idziesz porozmawiać z szanowną panią dyrektor o tym, w co wplątał nas ten stary głupiec? – doszedł do niej jego stłumiony głos.

   Zmieszana, wróciła na salę. Podwyższenie zostało odgrodzone wyczarowaną kurtyną, a krzesła transmutowano w wygodniejsze fotele i kanapy, po kolei ustawiane naprzeciwko niej. Przez chwilę poczuła się jak w teatrze, do którego chodziła z rodzicami, gdy miała jakieś 5-6 lat. Zaintrygowana ową dekoracją, zajęła jedno z wolnych miejsc na tyłach i cierpliwie oczekiwała na dalszy rozwój wydarzeń. W międzyczasie, usłyszała głos któregoś z nauczycieli, proszącego by uczniowie z młodszych roczników, zajęły miejsca w pierwszych rzędach.


   Po jakimś czasie, purpurowa kurtyna rozsunęła się. Na prowizorycznie stworzonej na tę okazję scenie, znajdowała się chata, a przed nią kobieta i mężczyzna. Jak to w świątecznych, angielskich pantomimach, rolę męską grała kobieta, w tym przypadku profesor Sprout, a żeńską – mężczyzna – profesor Obrony Przed Czarną Magią, Henry Lamb. Nauczycielka była tak specyficznie ucharakteryzowana, że na pierwszy rzut oka, ciężko było ją poznać. Wszystko głównie za sprawą niewielkiego zarostu, okalającego jej twarz, okularom z grubymi, czarnymi oprawkami w jakiś niezidentyfikowany wzór oraz zmienioną fryzurą, której jednak nie mogli w pełni obejrzeć, ze względu na zakrywający ją kapelusz. Musiała mieć do siebie spory dystans. Wyglądała niesamowicie komicznie.

– Żono – odezwała się, skutecznie przerywając rozmyślenia, na temat jej stanu wizualnego.
  Zerwij gałązki jemioły i niezwłocznie umieść je nad drzwiami, złożone na kształt krzyża. Zarygluj się w domu, ale okno od kuchni zostaw otwarte tak, bym mógł się przez nie wślizgnąć. Czy mnie rozumiesz?

– Tak, drogi mężu, ale niestety nie bardzo rozumiem, co masz zamiar uczynić – zabrzmiał cieniutki głos profesor Lamba, który w sekundę znakomicie przybrał przerażony wyraz twarzy.

– Potrzebuję kogoś, kto wybuduje mi moją rezydencję, a nie zamierzam tracić zbyt wiele pieniędzy. Zmuszę do tego Kelpię. – Ostatnie zdanie wygłoszone zostało prosto w kierunku publiczności.

   Profesor poszedł na tyły ubogiej chaty, natomiast nauczycielka zeszła ze sceny. Chwilę później, budynek zniknął we mgle, a sceneria kompletnie się zmieniła. Zaczęła przedstawiać las, łąkę i pasącego się na niej pięknego konia, rasy belgijskiej, ze skórzaną uzdą oraz odpowiadającym siodłem. Na scenie ponownie pojawił się ,,mężczyzna''. Przeciął koniowi uzdę, po czym ukradł ją. Hermiona w mig rozpoznała parafrazę słynnej, szkockiej baśni o dziedzicu na Morphie i Kelpii. Dziewczyna uwielbiała ten rodzaj świątecznej zabawy. Gdy była mała, rodzice wiele razy zabierali ją na różne tego typu przedstawienia. Żałowała, że teraz była już za duża, by uczestniczyć w nich tak, jak robią to dzieciaki. Zdziwiła się, że nauczyciele postanowili odegrać typowo mugolską baśń. Najwidoczniej musiał to być ukłon w stronę mugolaków, których w tym roku w Hogwarcie zostało naprawdę dużo.


,,Musieli się sporo napracować przy przygotowaniach" – pomyślała.

   Koń stanął dęba, młócąc kopytami w powietrzu. Hermiona przypuszczała, że musiała to być doskonale wykonana iluzja, a znała tylko jedną osobę, która potrafiłaby czegoś takiego dokonać – był nią profesor Flitwick. Jako Mistrz Zaklęć, miał na tyle udoskonalone przez lata umiejętności, że pewnie nawet nie sprawiało mu to trudności. To wyjaśniało, dlaczego nie widziała go na widowni
  najpewniej stał teraz za kurtyną i w najlepsze czarował.

– Oddaj mi moją magiczną uzdę. Proszę! Bez niej nie mogę wrócić z powrotem do lasu i strumienia w głębi, a męczy mnie pragnienie. Nie zrobiłem ci niczego złego – dziwnym głosem zajęczał rumak.

– Zrobiłbyś, gdybym postanowił usiąść na twoim grzbiecie! – publiczność zgodnie z planem zabuczała. 


– Twoja uzda pozostanie bezpieczna w mojej kieszeni – dopowiedziała Pomona Sprout z chytrym uśmiechem.

   Hermiona mimowolnie cicho zachichotała z absurdalności rozgrywającej się sceny.


– Jak śmiesz?! – zagrzmiał znów koń. – Potrafię być szybki niczym wiatr, zawładnę twoim domem i już nigdy nie przekroczysz jego progu! – Po wypowiedzeniu tych słów, wybiegł za kurtynę, a nauczycielka, pogwizdując, ponownie zeszła ze sceny.

   Sceneria po raz kolejny się zmieniła, wracając do poprzedniego wyglądu. Przed domostwem obecnie znajdował się ów źrebak, który zaciekle przemówił:

– Skoro ja nie mogę wejść do domu z powodu znaku krzyża z jemioły, to temu złodziejowi też nie pozwolę.

   W tym samym czasie, za plecami zwierzęcia, dziedzic wkradł się do domu, przez pozostawione przez żonę otwarte okno.

– Tu jestem! Przechytrzyłem cię!
 – zawołał, wychylając się przez okno. – ... Choć oczywiście możemy się dogadać. Ty potrzebujesz uzdy, a ja silnego konia, który zwiezie mi surowce do budowy nowej rezydencji, bo nie chcę dodatkowo płacić za dowóz.

   Koń, po przeanalizowaniu sytuacji i wyraźnym dojściu do wniosku, że nie ma innego wyboru, skinął łbem na zgodę. Obraz przesłoniła mgła. Gdy zniknęła, na scenie stał rumak, obładowany materiałami do tego stopnia, że jego barki krwawiły. Ciężko dysząc, ciągnął ogromny wóz. Ta sama sekwencja powtarzała się kilka razy. Nowy dom rósł w oczach, a biedne zwierzę cierpiało i marniało. Jego sierść zmatowiała, a on sam straszliwie schudł. Profesor Flitwick znów dawał niesamowity popis.

   W końcu, gdy ostatni transport został dowieziony na miejsce, a skrajnie wykończony koń ledwo trzymał się na kopytach, mężczyzna podszedł do niego, po czym oddał mu uzdę, mówiąc:

– Idź, skąd przybyłeś i nie wracaj.

   W następnej scenie, źrebak stał nad brzegiem jeziora. Odwrócił się w kierunku, gdzie przypuszczalnie znajdował się dom dziedzica, po czym zawołał:

– Zadałeś mi niewyobrażalne cierpienia, dlatego rzucam na ciebie klątwę i skazuję na niepowodzenia do ostatniego tchu! – Po wypowiedzeniu tych słów, wskoczył do wody i się rozpłynął.

   Profesor Sprout, w roli mężczyzny, stanęła na podwyższeniu.

– Od tamtej pory, dziedzica spotykały same nieszczęścia. W końcu doszczętnie stracił majątek, a cała linia jego rodu wygasła. Niech mugolskie przysłowie „nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe”, będzie dla was przestrogą przed złośliwym, egoistycznym zachowaniem.

   Kurtyna opadła. Gdy uniosła się ponownie, na scenie stali wszyscy, którzy mieli udział w tworzeniu przedstawienia, a profesor Obrony Przed Czarną Magią odchrząknął i zaczął wyliczać.

– Proszę o ogromne, ogromne brawa dla profesor Sprout – za odegranie postaci dziedzica. Dla profesora Flitwicka – za absolutnie fantastyczne czary związane z koniem, dla profesor McGonagall – za przygotowanie scenografii oraz dla pani Pince, która tak cudownie opracowała mugolską, szkocką baśni. – W sali zagrzmiało od ochoczych oklasków i okrzyków, a organizatorzy kilka razy się pokłonili. Następnie zeszli ze sceny, za wyjątkiem dyrektorki, która poprosiła o uwagę.

– Niedługo rozpocznie się rozdanie prezentów. Na razie jednak możecie wracać do zabawy. Uczniów ostatnich roczników proszę jednak o wcześniejsze ustawienie kanap i foteli wokół choinki, a także o przetransmutowanie kilku wygodnych dywanów do siedzenia.

   Hermiona, po wykonaniu prośby nauczycielki, wyszła na korytarz i spojrzała na zegar. Nie sądziła, że minęło aż tyle czasu. Było po 23:00. Czuła się... oszołomiona. Tym wszystkim. Nie sądziła, że w tym roku, grono pedagogiczne aż tak przyłoży się do organizacji tego wydarzenia. Być może decydujące znaczenie w tej kwestii miała zmiana dyrektora. Chociaż, będąc szczera, pomysłu z mugolską sztuką prędzej spodziewałaby się po Dumbledorze, niż McGonagall.


   W chłodnym holu, nie wiedzieć czemu, jej myśli bezwiednie podążyły ku profesorowi Snape’owi, który spędzał ten czas samotnie w lochach, i który może nawet nie był świadomy niecodziennej inscenizacji, która go ominęła. Potrząsnęła głową, by odgonić głupi pomysł, którą podsuwał jej umysł, po czym powoli wróciła do Wielkiej Sali. 

Musiała się napić czegoś mocniejszego.

I może zatańczyć, tym samym udając przed samą sobą, że to strojenie się nie poszło na marne.
***
   O wybiciu północy, poinformowało uczestników bożonarodzeniowego balu huczenie sów, które zaczęły się rozlatywać w różnych kierunkach tuż pod sufitem. Większość instrumentów ucichła, delikatnie pogrywały jeszcze tylko harfy i skrzypce. Wszystkie ściany Wielkiej Sali zostały wcześniej odpowiednio czasowo zaczarowane w taki sposób, że teraz rozrastały się po nich różnorodne, iglaste rośliny. W powietrzu, unosiły się dzięki temu cudownie odświeżające wonie. 

   Hermiona wzięła głęboki oddech, rozkoszując się tą przyjemną dla nozdrzy mieszaniną zapachów i rozejrzała się po pomieszczeniu. Kanapy wokół choinki wypełniały się w zastraszającym tempie, głównie przez pierwszo- i drugorocznych. Starsi uczniowie wolniej, ale z podobnymi uśmiechami podekscytowania na twarzach, kroczyli z parkietu oraz zza stołów, w stronę ogromnego drzewka.

   Gdy po kilku minutach już wszyscy zgromadzili się wokół niego, Minerwa McGonagall, ze swojego nauczycielskiego stanowiska, wycelowała różdżką w stronę gwiazdy na czubku choinki. Sekundę później zaczęło wystrzeliwywać z niej magiczne konfetti, które nie spadało, a swobodnie unosiło się w powietrzu, pomiędzy uczniami. Kobieta zawołała wyczekiwane ,,Wesołych Świąt! Można już rozpakowywać prezenty!" i na te słowa kilku szósto- oraz siódmorocznych rzuciło się między pakunki, a następnie zaczęli po kolei je rozdawać. 

   Po jakimś czasie, na dywanach zaroiło się od ozdobnego papieru. Harry'ego odrobinę przeraził ogrom podawanych mu paczek, wiele z nich było bowiem od obcych ludzi, którzy po prostu wciąż wyrażali wdzięczność po Wielkiej Bitwie. Jednak to i tak było mało, biorąc pod uwagę ilość prezentów, jaką otrzymał na urodziny. Czuł się okropnie niezręcznie, więc urządził kilka imprez w dormitorium Gryfonów, po których wszyscy przez parę dni nie mogli patrzeć na słodycze. Wiele książek przekazał pani Prince do szkolnej biblioteki, Hermiona miała zapewniony prawdopodobnie dożywotni zapas piór i pergaminu, natomiast Ginny bardzo ucieszyła się z najnowszego modelu Błyskawicy. Co ciekawe, dostał też wiele swoich rysunków, które umieścił w specjalnym albumie, schowanym pod materacem łóżka. Rozpakowując teraz kilogramową paczkę fasolek wszystkich smaków, kątem oka zauważył, że Draco od razu polecił skrzatowi odniesienie swoich prezentów do dormitorium Ślizgonów i aktualnie rozmawiał z Teodorem Nottem, który zrobił wcześniej to samo ze swoimi paczkami pozostawiając sobie jedynie tę, w której z pewnością była jakaś książka. Akurat trafił na moment, gdy oboje się zaśmiali, wpatrzeni w jakąś stronę ze środka.

   Uwagę Harry'ego odwrócił Neville, który przy otwieraniu sporego pudła, zamachnął się tak, że uderzył go łokciem w głowę. Typowe. Z kolei Luna, pomagająca pierwszorocznemu Thomasowi, poślizgnęła się na papierach i razem z jeszcze innym uczniem wpadła pomiędzy gałązki choinki. Oboje nabawili się kilku zadrapań na rękach i szyi, ale stojąca w pobliżu Hermiona, w mig się z nimi rozprawiła.

   Koło trzeciej nad ranem, po przejrzeniu i przeniesieniu do jej pokoju otrzymanych między innymi od Harry'ego oraz państwa Weasley książek i słodyczy, dziewczyna zajęła się przymierzaniem bordowego, rozpinanego, ciepłego sweterka, którego dostała od Ginny. Na ręce już miała inny podarunek – zegarek w klasycznym stylu – z cienkim, czarnym, skóro-podobnym paskiem oraz białą tarczą, na której widniały granatowe liczby i wskazówki. Niestety na opakowaniu nie znalazła żadnego liściku z informacją o nadawcy. Kolejny anonimowy pakunek zawierał zestaw kilku zapachowych świeczek w przepięknych osłonkach w renifery. Ciekawa reakcji przyjaciół na prezenty od niej, podniosła się z kanapy, by mieć lepszy widok i prawie od razu napotkała wzrok pani Pomfrey z drugiego końca sali. Wyraźnie potrzebowała się z nią skontaktować. Hermiona resztę paczek odesłała zaklęciem do swojego pokoju i starając się zręcznie przeskakiwać między ludźmi i różnorodnymi przedmiotami, przemieszczała się w stronę nauczycielskich stołów.

   Jednak gdy już tam dotarła, pielęgniarki za stołem nie było.


– Przepraszam, pani profesor, nie widziała pani może madame Pomfrey? Wydawało mi się, że mnie potrzebuje – zagadała profesor Sprout, która siedziała wcześniej prawdopodobnie najbliżej tamtej kobiety.


– Słucham? Ach, wydaje mi się, że poszła po jakieś eliksiry dla Grace i Laury z pierwszego roku. To tamte – w tym momencie wskazała na dwie dziewczyny siedzące na schodku przy bocznych drzwiach. – Mogłabyś im zanieść po szklance wody? Wydaje mi się, że słyszałam, że zrobiło im się trochę słabo.


– Oczywiście! Już lecę – odparła natychmiastowo Hermiona. Pomona Sprout tymczasem powróciła do otwierania jednego ze swoich podarunków.

   Wkrótce pielęgniarka wróciła do sali, a Gryfonka natychmiast skierowała się w jej kierunku.

– Wydawało mi się, że mnie pani szukała – wydyszała.
© Agata dla WioskaSzablonów | Technologia blogger. | Freepik FlatIcon