OdaŁtorsko – Liska
Hmm, ten... hej.
Hmm, ten... hej.
Ten stres, kiedy witasz czytelników.
Nowy blog. Forma, która wcześniej nie została przeze mnie wypróbowana, bo pisanie grupowe. Powiem chyba w imieniu nas wszystkich, jeśli stwierdzę, że to dość ciekawe przeżycie, bo ciągle sobie przeszkadzamy. Serio. Improwizujemy, więc raz uda nam się mieć wspólny pomysł, a raz nie – tak czy inaczej, takie pisanie jest świetną zabawą. No i w sumie wena się nie wyczerpuje, bo nawzajem się napędzamy. I dziewczyny są miłe. (I na duchu podnoszą.)
Borze zielony, jak ja bardzo nie umiem we wstępy. Skończę już i nie będę nikogo zanudzać.
***
Słońce. To ono ich tu zaciągnęło. Właściwie Lily, on raczej odgrywał rolę towarzysza, chociaż w głębi duszy czuł się bardziej jak jej kula u nogi. Zdecydowanie wolałby pozostać w dormitorium. Przynajmniej tam, możliwe, że miałby spokój – jeden z pierwszych pogodnych, wiosennych dni zachęcił zapewne większość uczniów do opuszczenia szkolnych murów.
Ale nie potrafił jej odmówić.
Dlatego siedział teraz pod jednym z drzew na Błoniach, od kilkudziesięciu minut usiłując się uczyć. Usiłując, ponieważ wybuchy niekontrolowanego, dźwięcznego śmiechu opartej o niego rudowłosej dziewczyny skutecznie mu to utrudniały. Reagowała tak na rzucane z oddali w jej kierunku zaczepki, a pod jego adresem, łagodnie rzecz ujmując, mniej przychylne komentarze Blacka oraz Pottera. Nimi się jednak nie przejmował, zdążył przywyknąć. W końcu obelgi to coś, z czym spotykał się dosłownie od urodzenia. Mocniej za to odczuwał brak jakiegokolwiek wsparcia ze strony Evans, która przecież...
Dlatego siedział teraz pod jednym z drzew na Błoniach, od kilkudziesięciu minut usiłując się uczyć. Usiłując, ponieważ wybuchy niekontrolowanego, dźwięcznego śmiechu opartej o niego rudowłosej dziewczyny skutecznie mu to utrudniały. Reagowała tak na rzucane z oddali w jej kierunku zaczepki, a pod jego adresem, łagodnie rzecz ujmując, mniej przychylne komentarze Blacka oraz Pottera. Nimi się jednak nie przejmował, zdążył przywyknąć. W końcu obelgi to coś, z czym spotykał się dosłownie od urodzenia. Mocniej za to odczuwał brak jakiegokolwiek wsparcia ze strony Evans, która przecież...
Nagle zaalarmował go podejrzany dźwięk, który dotarł do jego uszu. Spodziewając się jakiejś paskudnej klątwy, wymierzonej w jego plecy przez wspomnianych wcześniej idiotów, szybko zerwał się na nogi, błyskawicznie wyciągając przed siebie rękę z uniesioną w gotowości różdżką.
Uczniowie, którzy znajdowali się w pobliżu, wyczuwając coś interesującego, z zaciekawieniem obrócili w tamtą stronę głowy. W miejscu, z którego dochodził hałas, napotkali wzrokiem równie zdezorientowaną jak oni, szczupłą, chwiejącą się w miejscu dziewczynę. Trzymała w ręku metalowy przedmiot i rozglądała się po otoczeniu, coraz bardziej się przy tym krzywiąc.
– No nie – jęknęła w końcu. – Znowu zły moment?
Rozejrzała się ponownie, tym razem skupiając swoją uwagę na twarzach pobliskich osób. Gdy skrzyżowała swoje spojrzenie z czarnowłosym chłopcem, jej twarz na moment lekko się rozjaśniła, przybierając wyraz zrozumienia, a następnie jeszcze kilka innych, trudnych do sprecyzowania emocji. Po chwili, przerywając dziwną atmosferę, zaintrygowana zdecydowała się do niego podejść.
– Bardzo przepraszam, profe-, um... to znaczy... Który mamy rok?
– Słucham? Tysiąc
dziewięćset siedemdziesiąty piąty... – wypalił zaskoczony, po czym zmierzył nieznajomą zdystansowanym wzrokiem, próbując się zorientować, czy sobie z niego nie kpi. – Co to w ogóle za pytanie? Skąd ty się urwałaś?
Dziewczyna jednak zignorowała jego pytania oraz oschły ton. Podeszła bliżej i tym razem odezwała się ciszej, mając nadzieję na pozbycie się niechcianej publiczności.
– Słuchaj, czy dyrektor jest w szkole? Mógłbyś mnie do niego zaprowadzić?
– Do
Dumbledore'a? – powtórzył, jakby w ogóle nie zrozumiał prośby dziewczyny, ale zaraz podniósł podręcznik do Transmutacji, otrzepał szaty z resztek trawy i ledwo-widocznie skinął głową, nie patrząc już więcej w jej oczy. – I tak miałem się właśnie zbierać.
Gdy oddalali się wydeptaną ścieżką w kierunku Hogwartu, część uczniów wciąż wodziła za nimi wzrokiem. W końcu nie było to zbyt normalne, żeby całkiem urokliwa, starsza dziewczyna kompletnie ignorowała resztę osób, w tym przecież gryfońskie gwiazdy, na
rzecz jakiegoś (tfu!) Smarkerusa.
Wkrótce rozległy się pierwsze, po pojawieniu się tajemniczej dziewczyny śmiechy, a James jeszcze krzyknął coś głośno za odchodzącymi postaciami o pozostawionej samotnie Lily Evans.
Wkrótce rozległy się pierwsze, po pojawieniu się tajemniczej dziewczyny śmiechy, a James jeszcze krzyknął coś głośno za odchodzącymi postaciami o pozostawionej samotnie Lily Evans.
***
Mury Hogwartu pokonywali w milczeniu. Dziewczyna wydawała się być kompletnie pochłonięta w swoich myślach, natomiast Severus
wciąż był skrajnie zdumiony całą sytuacją. Kilka razy otwierał usta,
ale ostatecznie za każdym razem rezygnował z odezwania się. Nie wiedział
jakim cudem, ale podejrzewał, że coś jest nie w porządku – pomijając już fakt,
że na terenie Hogwartu nie można było się aportować. Śmierdziało mu to wszystko jakąś grubszą aferą. Dziewczyna miała w sobie
coś dziwnego. Może chodziło o niekonwencjonalny ubiór, a może o to, że była
kompletnie nieobecna i zamyślona.
Mimo wszystko, bardzo go zaintrygowała. Niewykluczone, że wynikało to z faktu, że nie robiła maślanych oczu
do Huncwotów i zamiast to ich poprosić o pomoc – zagadała do niego. Nie była
skrajnie irytująca od pierwszego wejrzenia. Pogrążając się w rozmyśleniach, nie zauważył, że dziewczyna zaczęła coś do niego mówić.
– Mogłabyś
powtórzyć? – zapytał zdezorientowany.
– Mówiłam tylko, że
Hogwart nic się nie zmienił. Zawsze fascynowały mnie te mury i dekoracje...
Nie odezwał się, ale spojrzał na nią
z ukosa. Przyszła mu do głowy myśl, że może być absolwentką. W sumie, wyglądała na kilka lat
starszą. Ale czy aż tak? Trudno stwierdzić...
Akurat
rozglądała się po korytarzach, więc mógł się jej bliżej przyjrzeć.
Nie była jakąś
szczególną pięknością. Raczej przeciętnego wzrostu, z burzą brązowych włosów,
przypominających w tej chwili skłębiony motek wełny, jakie widywał u matki, gdy
jeszcze żyła. Ale te oczy. Miały one w sobie coś, co nakazywało mu
bezzwłocznie wykonać prośbę dziewczyny, nie myśląc nawet o fakcie, że przecież
prowadzi zupełnie obcą osobę do gabinetu dyrektora. Szybko okazało się jednak, że na jej analizę jest już za późno. Gargulce wpatrywały się w nich, oczekując hasła, którego
przecież nie znali.
– Hmm... – ku jemu zdziwieniu, dziewczyna zbliżyła się do nich, przyłożyła sobie w zadumie dłoń do podbródka i z pół-uśmiechem na ustach zaczęła wymieniać. – Czekoladowe
żaby? Guma balonowa? Fasolki wszystkich smaków? Nie, ich nie lubi... No dobrze. Cukrowe pióra? Lody truskawkowe? A może dropsy cytrynowe?
Gargulce
drgnęły, a moment później otworzyło się przejście, w które od razu wskoczyła niezwykle zadowolona z siebie nieznajoma. Severus jeszcze przez chwilę stał na korytarzu, najwyraźniej nie do końca wierząc w to, co się właśnie wydarzyło. Co prawda, nie od razu zgadła hasło, ale wyraźnie była pewna, z
czym jest ono związane, skoro podawała nazwy wyłącznie słodyczy.
Wkrótce dotarli pod drzwi gabinetu dyrektora; dziewczyna serdecznie podziękowała Ślizgonowi, pozwalając sobie na dłuższe przyjrzenie się jego twarzy. Ostatecznie szybko i delikatnie ścisnęła jego ramię, a następnie zniknęła wewnątrz pomieszczenia, mrugając mu jeszcze okiem na odchodne.
– ... Powinienem był raczej zaprowadzić ją do Skrzydła Szpitalnego.
***
– Tak więc myślę, dyrektorze, że
będę potrzebowała pańskiej pomocy – odparła, zakładając nogę na nogę. – Na prośbę pana starszej wersji, uczę się operowania czasem, bo okazało się, że mam do tego predyspozycje i tym razem otrzymałam pewną misję, mającą wpływ na przyszłe wydarzenia. Nie przenosiłam się jeszcze zmieniając czas i miejsce równocześnie, bo jak widać, z wyczuciem czasu zdarzają mi się jeszcze problemy, ale nie mogliśmy zwlekać. Według tego planu, miałam cofnąć się do roku tysiąc dziewięćset trzydziestego
dziewiątego, by spróbować wpłynąć na zmianę nastawienia pewnego człowieka, ale niestety, jak już pan zauważył – nie udało mi się pokonać całego dystansu czasowego jednym skokiem. Cóż, nawet za dwoma nie. – westchnęła pod ciężkim okiem dyrektora. – Potrzebuję teraz kilku dni na zregenerowanie swoich sił przed kolejnym skokiem.
– Pani Granger...
– Panno.
– Panno Granger. Proszę mi wybaczyć moją nieufność, ale sama pani rozumie, że
podróżowanie w czasie jest raczej domeną niewymownych. Wymaga ogromnego
doświadczenia, którego nawet ja nie mam. Dlaczego miałbym wysyłać z przyszłości
nastolatkę w tak trudną i niebezpieczną podróż? Nawet bez informacji od pani,
mam świadomość, jakim zagrożeniem jest Tom Riddle. Tak, domyślam się, że to o niego chodzi – dodał, widząc, że jego rozmówczyni już otwierała usta. – I zapewniam panią, że
Ministerstwo robi wszystko, aby go powstrzymać. Może dropsa?
– Nie,
dziękuję dyrektorze.
Dziewczyna
westchnęła z frustracją i zaczęła nerwowo wyłamywać sobie palce. Zastanawiała się,
jaki argument podać, żeby nie wpłynąć zbyt bardzo na czasoprzestrzeń. Wiedziała,
czym mogłyby zagrozić zbyt duże zmiany. Nie tylko jej, ale całemu światu,
albo nawet wszechświatu, jeśli dobrze zrozumiała profesora Dumbledore'a oraz zaufanych niewymownych z przyszłości.
– Chodzi o to,
profesorze – zaczęła, ciągle wahając się, co powiedzieć – że Zakon stracił
jedynego z niewymownego, a cóż... Prawie jednogłośnie stwierdziliście, że dobrze
byłoby wysłać osobę, która miała już kontakt z podróżami w czasie.
– Więc
postanowiliśmy wysłać kilkunastoletnią dziewczynę, zdaną tylko na siebie? Niezbyt
rozsądnie z mojej strony.
Hermiona
pobladła jeszcze bardziej i miała wrażenie, że serce zaraz wyskoczy jej z
klatki piersiowej. Czuła, że przychodzenie tutaj było złym pomysłem, ale
nie mogła wymyślić niczego innego. Szkoda tylko, że wcześniej nie myślała o
takich drobnostkach, jak spotkanie Dumbledore'a, który był przecież martwy w
jej czasach. Albo poznanie młodego Snape'a w najgorszym, jak jej się zdawało,
albo najtrudniejszym dla niego momencie życia. Wiedziała, że niedługo dołączy
do Śmierciożerców.
Pozostawało jej tylko mieć nadzieję, że przez pojawienie się tutaj nie namiesza jeszcze bardziej.
– Chciałabym
wyjaśnić panu wszystko, ale może to mieć wpływ na przyszłość, w związku z czym nie powinnam.
Nic nie jest takie, jakim się wydaje. Tutaj znalazłam się całkowicie
przypadkowo i nie mam zamiaru się mieszać. Proszę tylko o kilka dni noclegu by zregenerować moce. Nie mam, gdzie indziej się teraz zatrzymać.
Dumbledore
zmierzył ją spojrzeniem, po czym przeniósł zmartwiony wzrok na portret
Phineasa Nigellusa, który – mimo oschłości, niekiedy nawet wkraczającej na
zwyczajnie niekulturalną obojętność – zawsze umiał doradzić w trudnych
sprawach, kiedy Albus zaczynał karierę dyrektora. Tym razem mężczyzna wzruszył
ramionami i odszedł w głąb obrazu, wracając do swoich zajęć.
– Niech będzie.
Ale nie możesz się mieszać pod żadnym pozorem – ostrzegł, czując, że jeszcze
tego pożałuje.
Dumbledore
wezwał jednego z hogwarckich skrzatów i kazał zaprowadzić Hermionę do jednego z
gościnnych pokoi, znajdujących się na piątym piętrze, w bliskim sąsiedztwie
biblioteki. Nakazał również Gburkowi dostarczać dziewczynie posiłki.
– Profesorze,
czy będę mogła korzystać z biblioteki? – zapytała nieśmiało przed opuszczeniem gabinetu.
Dumbledore
popatrzył na dziewczynę znad okularów połówek, a w jego spojrzeniu, dotychczas
twardym i niedowierzającym, błysnęły iskierki rozbawienia.
– Nie sądzę,
żeby to było konieczne. Gburek na pewno z przyjemnością dostarczy ci wszystkie
pozycje. – Czarodziej pod nosem łagodnie się uśmiechnął, widząc jej rozczarowanie, którego
nawet nie próbowała ukryć. – W ostateczności, możesz pójść tam w nocy.
Hermiona
rozpromieniła się, zauważając porozumiewawczy uśmiech profesora.
– Dziękuję –
powiedziała czując, że jest naprawdę wdzięczna.
Schodząc po
schodach za skrzatem domowym, usłyszała jeszcze pierwsze nuty którejś z
jazzowych piosenek. Ciekawe, kiedy Dumbledore przestał słuchać jazzu...
Nie było jednak
czasu na dalsze rozmyślania, bo oto stała już w niewielkim pokoiku, podobnym
nieco do dormitorium, ale przeznaczonym tylko dla jednej osoby. Większość
pomieszczenia zajmowało duże dębowe łóżko z czterema kolumnami, pod oknem stało
niewielkie biurko i komoda. Surowe ściany nie odbiegały wyglądem od tych w
pozostałej części Hogwartu.
Hermiona
położyła się na łóżku i zaczęła rozważania, co dalej. Źle zrobiła, udając się
do Dumbledore'a, ale nie bardzo wiedziała, jak ma postąpić. On nie żył,
zostawił niejasne wskazówki, a Zakon był w rozsypce. W sumie, mogła udać
się do Zakazanego Lasu i centaurów; przyjęłyby ją z otwartymi ramionami. No
cóż, mówi się trudno.
Rozpakowała
torebkę, którą zawsze miała ze sobą, uważając, by nie wyjąć przedmiotu mogącego
mieć znaczny związek z przyszłością. Zawołała Gburka, aby przyniósł jej coś do
przekąszenia i zaczęła czytać książkę zabraną ze sobą.
***
Tymczasem,
wśród uczniów zapanowało poruszenie. Nie dość, że nagłe przybycie i jeszcze
szybsze ulotnienie się nieznajomej wywołałoby sensację, to fakt, że poprosiła o
pomoc powszechnie nielubianego Snape'a, spowodował istną burzę domysłów i
niedopowiedzeń.
Naoczni
świadkowie twierdzili, że dziewczyna jest jedną z popleczniczek Grindewalda,
przy czym relacje męskiej i żeńskiej części uczniów różniły się między sobą.
Ci, którzy
pierwsi usłyszeli wieści pocztą pantoflową, utrzymywali, że to charłaczka,
która teleportowała się na teren Hogwartu ze skrzatem domowym. Część była
zdania, że to wyjątkowo żywo wyglądający duch. Domysłom nie było końca i nie
wyglądało na to, żeby którykolwiek nauczyciel miał zamiar rozwiać wątpliwości
uczniów.
Jedynym, który
zdawał się nie być zainteresowany ostatnimi wydarzeniami był sam Snape, który
ostentacyjnie ignorował rzucane mu ukradkowe spojrzenia i ze stoickim spokojem
przemykał po korytarzach szkoły.
Nagłe zbytnie
zainteresowanie jego osobą nie było zbyt komfortowe, ale im bardziej starał się
być niewidzialny, tym więcej osób go zauważało. Zrezygnował więc z prób
wtopienia się w tło i zachowywał się, jakby nic się nie stało.
Ważniejsze
kwestie zaprzątały mu umysł. Odkąd uzyskał nielimitowany dostęp do Działu Ksiąg
Zakazanych, przyziemne sprawy, jak zaliczenia, potyczki z durnym Potterem, czy
tajemnicze spotkania z dziwnymi kobietami, zeszły na dalszy plan. W tym
momencie, należało zaplanować coś ważniejszego – nocną wycieczkę, w poszukiwaniu
"Księgi Zaklęć Mrocznych i Mroczniejszych" tak, aby nikt nie
zorientował się, że od jakiegoś czasu pracuje nad swoim własnym zaklęciem. I to
nie nad jakimś tam banalnym, wiążącym buty, czy podpalającym czyjąś pracę
domową – on pracował nad zaklęciem okaleczającym, powodującym głębokie, może
nawet śmiertelne rany. Było jednak ryzyko, że ktoś podpatrzy formułkę, więc
musiał opracować również przeciwzaklęcie.
Wpadł na to
przypadkiem, rozkrwawiając sobie palce przy próbie użycia zaklęcia obcinającego
paznokcie.
Zaklęciem,
którego użył, kiedy Lily zaczęła zadawać się z Potterem.
To, co do tej
pory udało mu się stworzyć, było tylko namiastką tego, do czego dążył. Do
udoskonalenia formułki potrzebował nie tylko wiedzy teoretycznej, ale także
praktycznej. Nie mógł ćwiczyć na ludziach, dlatego często wymykał się w nocy na
Wieżę Astronomiczną, aby tam próbować na zwierzątkach, które transmutował z
różnych niepotrzebnych przedmiotów.
I taki miał
zamiar również tej nocy. Najpierw, tuż przed zapadnięciem ciszy nocnej,
odwiedził Dział Ksiąg Zakazanych, gdzie skopiował kilka naprawdę paskudnych
klątw czarnomagicznych z "Księgi Zaklęć Mrocznych i Mroczniejszych".
Kiedy był pewien, że prefekci i nauczyciele skończyli swoje patrole, udał się
na Wieżę Astronomiczną. Był już u szczytu schodów, gdy wyczuł czyjąś obecność.
Severus stanął,
nasłuchując. Doszło do niego ciche mruczenie, z pewnością odbite i
zwielokrotnione echem kamiennych ścian. Najciszej jak umiał, zakradł się na szczyt Wieży. W przypadku większości ludzi, oznaczałoby to
po prostu skradanie się na palcach, ale jego naprawdę nie można było
usłyszeć. Chłopak był z siebie dumny – po pierwsze dlatego, że z biegiem lat doskonale
opanował sztukę zachowywania całkowitej ciszy; a po drugie dlatego, że znalazł
kilka zaklęć, mniej lub bardziej skutecznych, które miały za zadanie dodatkowo maskować
jego obecność. W taki sposób wśliznął się na sam szczyt wieży, gdzie odkrył, że przebywała tam ta tajemnicza dziewczyna z Błoni, która machając szalenie różdżką, usiłowała użyć jakiegoś
zaklęcia. Najwyraźniej jej nie wychodziło. Ślizgonowi przeszło przez moment przez myśl,
że mógłby jej je zademonstrować, ale ostatecznie stwierdził, że woli popatrzeć na jej
wysiłki.
Przez jakiś czas przyglądał się przyglądał się dziewczynie, która z coraz większym zdenerwowaniem
wymachiwała różdżką, po czym w końcu znudzony postanowił się ujawnić.
– Ruch powinien
być łagodny, wyglądasz, jakbyś chciała kogoś zadźgać.
Hermiona
drgnęła lekko, przestraszona rozbrzmiewającym głosem. Chwilę trwało, zanim
przypisała go do osoby. Ale brzmienia tego konkretnego głosu nie można było
pomylić z żadnym innym. Choć w tej chwili należał do chłopca, miał w sobie dobrze znajomy ton. Odwróciła się, wbijając w niego wzrok.
– Severusie, czy ty zawsze musisz pojawiać się znikąd i tym samym prawie przyprawiać ludzi o zawał serca?
– Severusie, czy ty zawsze musisz pojawiać się znikąd i tym samym prawie przyprawiać ludzi o zawał serca?
– ... Co masz na
myśli, mówiąc ,,zawsze"? I właściwie skąd znasz moje imię?
Hermiona
przymknęła oczy, nie dowierzając własnej głupocie. Potrząsnęła głową, przez co
kilka kosmyków włosów opadło jej na twarz. Spróbowała je zdmuchnąć, ale
rezultat był raczej mizerny, co wywołało grymas, przypominający uśmiech, na twarzy chłopaka.
Po chwili milczenia, chłopiec, przeczuwając, że nie doczeka się odpowiedzi, od niechcenia wykonał skomplikowany ruch różdżką.
– Voilà –
mruknął, czerpiąc ogromną satysfakcję z faktu, że dziewczyna miała niezbyt
inteligentny wyraz twarzy.
Pomyślała, że
jeśli jest tak dociekliwy jak w przyszłości, będzie musiała wymyślić niezłe
tłumaczenie swoich słów i cholernie ją to zmartwiło.
Żeby odwieść
chłopaka od drążenia tematu swojej wpadki słownej, nieśmiało poprosiła:
– Mógłbyś
pokazać mi to jeszcze raz?
– Skoro
nalegasz... – Severus podszedł do niej bliżej i ponownie wykonał ruch dłonią. –
Ale to nie znaczy, że wymigasz się od odpowiedzi na pytanie. Co znaczy
"zawsze" i dlaczego na polanie prawie nazwałaś mnie profesorem?
– Jestem
związana Wieczystą Przysięgą. Myślę, iż wiesz, co to oznacza. Nie mogę nic
zdradzić. No dobrze... Może poza imieniem. Jestem Hermiona Granger.
Snape skrzywił się oraz wzruszył ramionami, demonstrując swoją obojętność na ten fakt, natomiast dziewczyna wróciła do
rzucania zaklęć. Przez chwilę znów tylko się jej przyglądał, ale ostatecznie doszedł do wniosku, że nie będzie marnował czasu i bezceremonialnie wyciągnął z
kieszeni kawałek pergaminu, po czym transmutował go w wydrę. Z drugiej kieszeni
wyjął świstek zabazgrany nazwami zaklęć i przygotował się do rzucenia którejś z
klątw.
– Co robisz?! –
krzyknęła cicho Hermiona, dostrzegając jego działania. – Przecież to żywe zwierzę!
– Zasadniczo,
to tylko kawałek pergaminu, transmutowany w żywe zwierzę, więc jako taki –
zupełnie bezwartościowy. Zresztą, co cię to w ogóle obchodzi?
– Co ty chcesz jej zrobić?
– Wyczesać,
nakarmić i zakwaterować w pokoju prefekta – wysyczał poirytowany.
– Severusie
Snape, nie pozwolę, aby w mojej obecności była męczona jakakolwiek żywa istota.
Jeżeli chcesz się z kimś mierzyć, niech będzie to ktoś przynajmniej mający
szansę wobec twoich czarów.
Przez chwilę
panowała cisza, jakby ktoś wrzucił kamień do bardzo głębokiej studni. Kiedy
kamień dotknął dna, wąskie usta wycedziły:
– Masz na myśli
kogoś konkretnego?
Hermiona nie
spuszczała z niego wzroku. Niczym nie maskowany błysk w oku jednocześnie ją
przerażał, lecz także intrygował; nie chciała wystawiać jego cierpliwości na
próbę, ale wiedziała, że nie może teraz ulec.
– Nie.
Snape parsknął
i pokręcił głową.
– To są klątwy. Gdyby coś się nie udało, lepiej nie ryzykować.
– Jednak zaryzykuję
– mruknęła ciężko dziewczyna, czując naraz przypływ gryfońskiej odwagi.
– Och, w takim razie porządku – szybko wycelował w nią swą różdżkę i rzucił pierwsze, co przyszło mu do głowy. – Digiti separatum!
Zaklęcie
pomknęło w jej stronę, powodując wyraźne uczucie pieczenia w końcówkach palców. Dziewczyna w odpowiedzi wypuściła z różdżki Drętwoty, o raczej małej sile.
Snape jednak sprawnie
odbił jej klątwę. Zbyt sprawnie, jak na czwartoklasistę.
Po kilku partiach zaklęć, w końcu rozsądek wziął nad nią górę i zmroziła ją myśl, że przecież nie przyszła tu, żeby pojedynkować się z przyszłym profesorem i głównym szpiegiem Zakonu.
Po kilku partiach zaklęć, w końcu rozsądek wziął nad nią górę i zmroziła ją myśl, że przecież nie przyszła tu, żeby pojedynkować się z przyszłym profesorem i głównym szpiegiem Zakonu.
– Dobrze, już
dobrze! – starała się mówić ze spokojem, żeby jakoś załagodzić sytuację. –
Opowiesz mi nad czym pracujesz, a ja postaram ci się pomóc bez krzywdzenia
niewinnych ssaków.
Snape nie
wyglądał na przekonanego. Patrzył w jej stronę, mrużąc podejrzliwie oczy.
– Wiesz, że na
drugim roku sama uwarzyłam Eliksir Wielosokowy?
– Skończyłaś
Hogwart? – zaatakował znienacka.
– Można tak
powiedzieć – odparła, uchylając się od jednoznacznej odpowiedzi. – To o co chodzi z tym pierwszym zaklęciem? Ma powodować mrowienie palców?
– W pewnym
sensie – rzucił równie zwieźle.
Jeszcze blisko
dwie godziny ćwiczyli różne zaklęcia i klątwy bacznie obserwując skutki, a także siebie nawzajem.
Hermiona była pod ogromnym wrażeniem wiedzy i umiejętności młodego Snape'a, natomiast Severus postanowieniem zgłębienia tajemnic, ukrywanych przez dziewczynę.
Ich ćwiczenia, w pewnym momencie na nowo przeistoczyły się w niewielki pojedynek. Początkowo niewinny,
z czasem przybrał na zaciętości. Severus wprost kipiał z dumy, kiedy zauważył,
że nie tylko nie ustępuje dziewczynie umiejętnościom, ale zyskuje zdecydowaną
przewagę.
– O, Merlinie... –
wydyszała Hermiona między próbami złapania oddechu. Snape-czwartoklasista
pojedynkował się zdecydowanie lepiej, niż powinien. Zasapała się, a chłopak, co
prawda wyglądał na zmęczonego, ale nie tak skrajnie wycieńczonego, jak ona. – Daj mi chwilę
– dodała, opierając się o ścianę.
Nie musiała długo czekać, żeby usłyszeć parsknięcie – robił to co kilka minut. Dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem i wzięła głęboki oddech.
– Gdzie nauczyłeś się pojedynkować? – zapytała.
Nie musiała długo czekać, żeby usłyszeć parsknięcie – robił to co kilka minut. Dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem i wzięła głęboki oddech.
– Gdzie nauczyłeś się pojedynkować? – zapytała.
Snape wzruszył
ramionami i burknął coś pod nosem, na tyle cicho, że nic nie słyszała. Moment później ruszył w kierunku schodów.
– Dobranoc! –
krzyknęła w ciemność Hermiona, jednak odpowiedziała tylko jej tylko głucha cisza.
Super pomysł. Naturalni bohaterowie. Świetne dialogi.
OdpowiedzUsuńCzego chcieć więcej? Trzy razy tak.
Wpadnę tu na kolejny rozdział.
Zdolne z Was bestie.
Piszcie dalej :)
Pozdrawiam
Witamy pierwszą czytelniczkę! Lejesz miód na nasze uszy :)
OdpowiedzUsuńKocham! Czekam na kolejne rozdziały!
OdpowiedzUsuńDziękujemy :)
UsuńŚciskam mocno
Melduję się, jestem :) Z lekkim opóźnieniem, ale jestem.
OdpowiedzUsuńPodoba mi się, chociaż jeszcze nie wiem jak to się rozwinie, acz mam parę uwag. Czemu Hermiona jest taka dziwnie radosna? Wyszło jakby wypiła za dużo kawy. Snape powinien być większym skurwielem! Bardziej wycofanym, bardziej opryskliwym, bardziej "w dupie to mam, pierdol się". Ostatnia uwaga jest taka, że Dumbledore w świecie "teraz" oraz Snape kanonicznie nie żyją, Hermiona znała Snape'a jak dotąd tylko jako strasznego profesora - czy nie powinna być, ja wiem, bardziej zdziwiona? Bardziej im się chociaż przyglądać? Mieć jakiś okruszek sentymentu w oku, jak nie łzę? Dlaczego tak gładko przeszła na zwracanie się do Snape'a "na ty"? Jakim cudem była wobec niego taka swobodna? Wiem, że na początku nazwała go "profesorem", ale tylko raz. I tak jeszcze od strony technicznej: "pan", "pani" piszemy wielką literą tylko wtedy, jeśli jest to list grzecznościowy, nie w tekście literackim. Ale to już zwalam na betę ;) Jestem czepialska, wiem, ale! To wszystko ma potencjał, żeby rozwinąć się w zajebistego fika, więc mówię to tylko po to, żeby pomóc, bo jest dobrze, a może być jeszcze lepiej. Ale mi się podoba! Proszę o informowanie, będę wpadać!
Ściskam Liskę <3 i drugą Autorkę!
O.
Pozostałe pięć autorek, o! :)
UsuńNie wszystko jestem w stanie wyjaśnić, bo każda z nas ma inną koncepcję i serio, cholernie trudno ukształtować ładną postać, żeby wszystkie jej cechy się zgrywały. Prawdopodobnie bohaterowie nam się trochę rozjadą, ale damy radę!
Co do Hermiony, to czas na sentymenty będzie później. Na razie zostawmy to tak, jak jest, potem wszystko się wyjaśni. Ja mam swoją koncepcję, nie wiem jak dziewczyny, ale wszytko na razie się ładnie zgrywa.
Snape jest bucowaty, fakt, ale w pewnym momencie coś musiało spowodować większą ilość bucowatości. Tutaj akurat mogę zagwarantować, że mamy gotowe rozwinięcie jego wątku i nie musisz się martwić.
Bety jeszcze nie ma, więc to mój błąd, przepraszam :) poprawiłabym, ale rekolekcje nie czekają, za to rozdział poczeka na betę.
Nie tam, czepialska zaraz. Jesteś jedną z osób, których zdanie naprawdę się dla mnie liczy i mimo wskazania błędów czuję się dowartościowana xD
O, jak ja cię będę informować. Tak bardzo będę.
Też ściskam!
Lubię konstruktywną krytykę. Wielkie dzięki! Będziemy dopracowywać :)
Usuń"Może dropsa?" - cudowność :)
OdpowiedzUsuńZapraszam na nowy rozdział :)
OdpowiedzUsuń(korpo może mi zabrać duszę, ale nie zabierze mi fanfika!)
http://andromeda-tonks.blogspot.com/
"- Co jej chcesz zrobić?
OdpowiedzUsuń– Wyczesać, nakarmić i zakwaterować w pokoju prefekta"
Mistrzostwo!
No cóż, nie przepadam za Hermioną, ale u Was chyba zacznę ją lubić:-)
Ps. Chamska reklama! U mnie nowy rozdział -> http://natasha-moore-story.blogspot.com/2016/04/rozdzia-vi-wybaczenie.html