Dla czternastoletniego Severusa to miał być nudny, wiosenny dzień, spędzony z Lily na Błoniach. Co sprawiło, że wylądował w sierocińcu? [Ewentualny chaos fabularny i nieregularność zwalamy na pisanie w plus-minus 5 autorek]

[003.] - Nieznany świat

OdaŁtorsko: Magda Hmm... hej! Jestem Magda i kompletnie nie mam pojęcia co tu napisać xD. To mój pierwszy, nieporzucony w połowie pierwszego rozdziału ff. Do tej pory pisałam tylko miniaturki. Naprawdę cieszę się, że znalazłam tak wspaniałe dziewczyny, które ze mną wytrzymują. To niezwykłe! Mogłabym lać wodę w nieskończoność, ale nie będę za bardzo Was zanudzać i po prostu zaproszę do kolejnego rozdziału tego opowiadania. Enjoy!
Betowała niezastąpiona, najcudowniejsza Julcia. Naprawdę, wpadajcie do niej, bo jest genialna.

***
Jedna z bocznych uliczek Chinatown, na dosłownie chwilkę, rozświetliła się oślepiającym światłem. Gdy ów blask zgasł, dwie postacie wyłoniły się z mroku ulicy, spojrzały na siebie i rozległy się krzyki.
– Idioto, coś ty zrobił?! Mogło nam się coś stać! Cholera, ja tylko chciałam usunąć ci część wspomnień i zniknąć. Co teraz? Na Merlina, wszystko zawaliłam... Teraz, to już na pewno zmieni się przyszłość. Musiałeś odbijać to durne zaklęcie?
  – Ja?! Może jeszcze sam je na siebie rzuciłem?! Nie miałaś prawa próbować usunąć mi wspomnień! Należą do mnie!
– Musiałam, nie rozumiesz?! Nie mogłeś mnie pamiętać! Wylądowałam w twoich czasach przez przypadek!
– To nie dawało ci pozwolenia na majstrowanie w mojej głowie! Głupi, naiwnie brałem cię za kogoś w rodzaju mojego sprzymierzeńca, niezdolnego do zrobienia mi czegoś takiego!
– Nadal nie rozumiesz! – krzyknęła wzburzona i poirytowana dziewczyna. – Skup się. Co by było, gdybyś za kilkanaście lat, jako nauczyciel, zobaczył mnie na Ceremonii Przydziału? Mógłbyś mnie rozpoznać, reagowałbyś zupełnie inaczej! Wszystko by się zmieniło! Robiłbyś zupełnie inne rzeczy, a jesteś naprawdę ważną osobą w tej wojnie.
– Mogłaś mnie ostrzec! To był odruch – syknął Severus.
– Przecież całkiem sporo ci wytłumaczyłam! Innym po prostu usuwałam wspomnienia z ukrycia. Teraz żałuję, że z tobą też tak nie postąpiłam. Musisz wrócić do swoich czasów!
– Ach tak? Ciekawe, jak mam to zrobić!
– Skoczymy, gdy znów zregeneruję siły. Albo po wykonaniu misji. Na razie, trzeba się zorientować, w którym roku wylądowaliśmy. Miałam precyzyjnie nastawioną datę, ale twoje zaklęcie mogło ją dowolnie zmienić. Uch świetnie, nie wiem, co my zrobimy.
Zdecydowała się przejść kawałkiem zaciemnionej ulicy, bacznie rozglądając wokoło i oceniając sytuację. Po minucie lub dwóch, wróciła, ściskając czarno-białą gazetę  albo coś, co nią wcześniej było do swojego, pożal się Merlinie, towarzysza.
– Jesteśmy na Chinatown i zakładam, że jest niedługo przed wojną, chociaż przez tę plamę nie idzie odczytać dokładnej daty. – Podała mu zwinięty papier.  Doszłam do wniosku, że muszę trochę zmienić twój wygląd, abyśmy mogli udawać rodzeństwo. Nie możemy tak po prostu się tutaj razem przechadzać. Mogę? – Nie uzyskując od chłopca żadnej reakcji, z powrotem wyrwała gazetę spomiędzy jego dłoni, starając się skupić na sobie jego spojrzenie i odezwała się już nieco łagodniej. – Posłuchaj. Przepraszam, że chciałam rzucić na ciebie Obliviate, okay? Ja po prostu nie mogłam postąpić inaczej...
– Jak chcesz zmienić moją twarz? – zapytał zwięźle.
– Podstawowe zaklęcia plus eliksir zwiększający ich trwałość. Będą się wtedy utrzymywać około kilkanastu godzin. Zmniejszę nos, rozjaśnię włosy... Ogółem, upodobnię trochę do siebie.
– Aaa rób sobie, co chcesz  sarknął, wzruszając ramionami i odwracając wzrok, czując w głębi duszy, że nie ma zbyt dużego wyboru i powinien się dostosować, jeśli chce wrócić do swoich czasów.
Hermiona wyciągnęła różdżkę i zabrała się do roboty. Za pomocą paru prostych uroków, zmieniła kruczoczarne włosy na ciemny brąz i sprawiła, że nos stał się mniejszy i lekko zadarty. Próbowała zmienić też trochę odcień jego skóry, ale to zadanie chyba przerosło jej umiejętności.
Gdy się od niego oddaliła, dając tym samym znak, że skończyła, Severus szybkim krokiem podszedł do wystawy znajdującego się niedaleko nich sklepu. Rzucił okiem na swoje odbicie i mruknął pod nosem:
– Ujdzie. Do nosa nawet mógłbym się przyzwyczaić.
Jednak, gdy zauważył lekkie rozbawienie na twarzy dziewczyny, dodał szybko:
– Przynajmniej oszczędziłaś mi tego siana na głowie.
 Hermiona parsknęła i wzniosła oczy ku niebu. Wymamrotała sama do siebie coś, co podejrzanie zabrzmiało jak ,,Zawsze ten sam". Postanowił puścić to mimo uszu. I tak już sporo namieszał. Ale niby skąd miał wiedzieć, że jakieś jego głupie zaklęcie tarczy może mieć takie znaczenie? Gdy zobaczył lecące w jego stronę Obliviate, zadziałał instynktownie. W końcu Potter i jego banda idiotów nie czekali, aż się odpowiednio przygotuje do walki. Nie żałowali sobie ataków znienacka, z ukrycia. Musiał cały czas być ostrożny.
Gdy rozpoznał zaklęcie, krew w nim zawrzała. Wiele o nim słyszał i czytał w księgach ze szkolnej biblioteki. Uważano je za niemoralne i stosowano jedynie w naprawdę ważnych sytuacjach. Mimo to wiedział, że wielu jego znajomych ze Slytherinu by się tym nie przejęło i rzucaliby je jak zwykłe, pierwsze-lepsze zaklęcie.
,,Gdyby w ogóle o nim słyszeli" – parsknął w myślach. Niektórzy zagłębiali się tylko w informacje o tych trzech najpopularniejszych z działu Czarnej Magii - Niewybaczalnych.
Wielokrotnie widział starszych Ślizgonów, ćwiczących gdzieś po kątach ruchy różdżek lub nawet przystępujących do prób na zwierzętach. Po nich już prędzej spodziewałby się Obliviate, niż po Hermionie. Przecież ta dziewczyna dopiero co mu pomogła, stała u jego boku w walce z Huncwotami! Uderzyło go uczucie zdrady wzmagane tym, że dopiero co Lily się od niego odwróciła. W liście, który przekazała mu wcześniej sowa, Hermiona podpisała się jako ,,przyjaciółka". Może to ostatecznie sprawiło, że postanowił stawić się na Wieży o podanej godzinie? Widocznie, po rozmowie z rudowłosą potrzebował z kimś pogadać, a że okazja szybko się nadarzyła... Wykorzystał ją.
Teraz patrzył na Hermionę, która właśnie grzebała w swojej zmniejszonej torebce. Po chwili, wyjęła z niej mały, czarny notes i zaczęła przeglądać jego zawartość. Domyślił się, że to wskazówki, dotyczące tej całej jej misji. Minuty mijały, a ona wciąż nie podnosiła wzroku, jedynie od czasu do czasu przewracając strony i poprawiając kosmyk włosów, którego zimny, wieczorny wiatr nie szczędził sobie atakować.
– Dowiem się, co właściwie mamy tu robić? Czy masz zamiar nadal mnie ignorować?
Jakby nie patrzeć, stali na środku ulicy i mimo, że jeszcze nikogo nie spotkali, nie wiedział, na co ma się szykować.
Dziewczyna po chwili podniosła głowę, wrzuciła pospiesznie zeszyt do torby i wyciągnęła do niego rękę.
– Musimy się aportować pod sierociniec.
– Słucham?! Gdzie? – Czy ta dziewczyna całkiem powariowała? Próbował odnaleźć na jej twarzy jakiekolwiek oznaki, wskazujące na to, że sobie z niego żartuje, ale wydawała się być całkowicie poważna. Cóż, przynajmniej trochę ochłonęła z tej złości. – To po to upodobniłaś mnie do siebie?
– Tak, uspokój się. Severusie, sam się na to pisałeś, więc teraz nie próbuj utrudniać mi zadania. Miałam zdobyć tam pracę, aby mieć lepszy dostęp do jednego z wychowanków. Mimo wszystko, wciąż muszę się tam dostać. Jedyne, co mi teraz przychodzi do głowy, to udawanie osieroconego rodzeństwa, żebyśmy mogli dostać się tam oboje – oznajmiła spokojnie, wzruszając ramionami.
Jednak widząc grymas na jego twarzy, nie wytrzymała, rzuciła szybko zaklęcie wyciszające i na powrót zdenerwowana, wybuchła:
– Och, przynajmniej się tak ostentacyjnie nie krzyw! I tak zniszczyłeś mi już większość planów! Wszystko to... – wyjęła znowu notes i uniosła go, machając przed oczami chłopaka – Miało dotyczyć mnie! Mnie, rozumiesz?! Nie ma tu nic na temat dodatkowego pasażera! A nie mogę cię przecież teraz zostawić, plączącego się samotnie po obcym mieście!
– Poradziłbym sobie – warknął pod nosem Severus.
– Tak, pewnie. I sam byś sobie też wrócił do przyszłości, nie? To proszę bardzo, DROGA WOLNA! Dla mnie to i lepiej.
Przez chwilę mierzyli się wściekłymi spojrzeniami. W końcu Severus, zagryzając zęby, odwrócił wzrok. Hermiona dała sobie chwilę na ochłonięcie, aż w końcu westchnęła i ponownie wyciągnęła do niego rękę.
– Idziesz?
Tym razem, chłopak bez sprzeciwu ją chwycił.
Po chwili jednak zreflektował się i wyrwał dłoń z uścisku, przypominając sobie, że nie może tak po prostu zaufać praktycznie nieznajomej kobiecie. Pomijając fakt, że pomogła mu w starciu z Huncwotami i tworzeniu zaklęcia, była – no właśnie, nieznajoma. I tak naprawdę, chociaż w życiu by się do tego nie przyznał, cholernie bał się tego, co teraz będzie. Hermiona zresztą nie wyglądała na dużo bardziej pewną siebie; co by nie mówić, znaleźli się tuż przed rozpętaniem II Wojny Światowej. Pieprzonej, wielkiej II Wojny Światowej, która wywarła wpływ także na świat czarodziejów. Severus w końcu uważnie się rozejrzał. Wokół panował typowy, przerysowany wręcz klimat chińskiej dzielnicy, jaką zawsze sobie wyobrażał. Wszechobecne neony, stoiska i ogólna atmosfera typowa dla chorobliwie uprzejmych Azjatów - wszystko to stłoczone w jednym miejscu sprawiło, że poczuł się bardzo nieswojo. Hermiona natomiast, sprawiała wrażenie lekko zdezorientowanej i podenerwowanej, ale nie faktem, że zjawili się na środku ulicy Chinatown i z pewnością wzbudzili czyjąś uwagę. Gdyby nie duma, Severus przyznałby, że chciałby być tak swobodnie nastawiony do zaistniałej sytuacji, na jej miejscu najpewniej by spanikował. W końcu to igranie z czasem.
Nagle, ku jego zaskoczeniu, Hermiona wyszczerzyła się w ironicznym uśmiechu.
–  Jadłeś kiedyś chińszczyznę? – rzuciła.
Severus w pierwszym momencie nie do końca zrozumiał, o co jej chodzi, więc nie odpowiedział. Był skonfundowany zmiennością jej nastrojów, ale podświadomie wiedział, że żadne z nich nie jest teraz stabilne emocjonalnie i prawdopodobnie będzie tak przez najbliższych kilka godzin. Jednak głos rozsądku – czy też może żołądku – podpowiadał mu, że zjedzenie czegoś jest akurat wyjątkowo dobrym pomysłem. Wzruszył ramionami, próbując sprawiać wrażenie obojętnego, jednak w tym momencie spokój mógłby świadczyć tylko o głębokiej rezygnacji lub chorobie, bo sytuacja zdecydowanie nie dopuszczała opcji, że mógłby się nie emocjonować. Dziewczyna z zadowoleniem złapała go za łokieć i pociągnęła za sobą, w stronę najbliższego lokalu, wyglądającego na bar. Severus nie opierał się, chociaż nie do końca widziało mu się wchodzenie do jakiegokolwiek dusznego pomieszczenia.
– Siadaj, ja coś zamówię. To jak, jadłeś kiedyś chińszczyznę? – ponowiła pytanie dziewczyna.
Severus wzruszył ramionami, ale ku zdziwieniu Hermiony, odparł krótko:
– Nie.
 – Cóż, takim razie pozwól, że cię zaskoczę.
 Podeszła do lady, gdzie zza kłębów pary wynurzył się siwowłosy Azjata, o wąskich, przenikliwych oczach i urzekającym uśmiechem. Zamówiła dwie porcje makaronu ryżowego z wołowina pięciu smaków. Uznała, że powinno mu smakować.
Severus zbywał parsknięciem wszystkie jej próby zagajenia rozmowy. Bardziej ciekawił go świat w tym czasie, niż przyjacielskie – swoją drogą, niby od kiedy one były przyjacielskie? – pogawędki. W końcu doczekali się jedzenia, co wydawało się jedynym sposobem, aby Hermiona była cicho.
– Czyżbyś o czymś zapomniała? – zapytał z ironią w głosie, patrząc na dziewczynę, która sprawnie chwyciła pałeczki w swoje drobne dłonie i zaczęła jeść.
– Co? – szczerze zdumiona, podniosła na niego wzrok znad swojego jedzenia. – Nigdy nie widziałeś pałeczek? Nie wszystkie kultury posługują się tradycyjnymi, w naszym pojęciu, sztućcami. Są regiony, gdzie jada się bez użycia jakichkolwiek pomocy, po prostu ręką – nieświadomie wygłosiła krótki wykład z Mugoloznawstwa. Widząc jednak parę coraz bardziej zwężających się czarnych oczu, szybko dodała:
– Nie jestem w tym specjalnie biegła, ale mogę ci pokazać, jak to się robi. To nawet zabawne. – Uśmiechnęła się lekko pod nosem.
Po dobrych kilku minutach, Severus miał serdecznie dość nauki; sfrustrowany odrzucił w końcu od siebie pałeczki, natomiast Granger, ku jego rozpaczy, wydawała się promienieć coraz bardziej. Któraś z kolei próba, zaowocowała ubrudzeniem szaty i jego głośnym przekleństwem.
– Po pierwsze, mam dość. Po drugie: genialny pomysł, Granger, paradować w szatach po mugolskiej dzielnicy – syknął przez zęby, ściszając głos, kiedy doszedł do części o mugolach.
– Gdzie ten słynny, ślizgoński spryt i zręczność? – wydusiła z siebie, tłumiąc salwę śmiechu. – Dobrze, już się nie złość. Przecież możemy poprosić o normalny widelec.
Miejsce złości na twarzy Severusa zastąpiła czysta furia.
– Słynny, ślizgoński spryt podpowiada mi, że nie do końca zdajesz sobie sprawę z powagi sytuacji – mówił cicho, prawie szeptem, ale jego ton był tak szyderczy, jak tylko mógł być. Jednocześnie emanował gniewem, co stanowiło niebezpieczną mieszankę.
– Tak się składa, że świetnie zdaję sobie sprawę z powagi sytuacji. Chciałam tylko nieco... khm... rozluźnić atmosferę.
Twarz Snape'a pozostawała jednak niewzruszona.
– Severusie, wiem, że sytuacja, w jakiej się znaleźliśmy jest nieco... niekomfortowa. – Westchnęła ciężko. – Fakt jest jednak taki, że przez najbliższe dni jesteśmy na siebie skazani i dla własnego bezpieczeństwa powinniśmy grać w jednej drużynie. Ja... Ja po prostu pomyślałam, że to wszystko nas nieco uspokoi i pozwoli działać bez negatywnych emocji. Przepraszam, jeżeli przeze mnie poczułeś się źle…
Snape zacisnął usta, by po chwili wykrzywić je w kwaśnym uśmiechu.
– Grać w jednej drużynie, mówisz? Żeby potem mieć do siebie pretensje przy rozstaniu? – Sam nie wiedział, że może mówić z taką goryczą i wściekłością, ale podobało mu się to. Podobał mu się również fakt, że uśmiech Hermiony bladł coraz bardziej. – Nie sądzę, żeby nauka jedzenia pałeczkami złagodziła wrażenie ciszy przed burzą, bo jeśli nadal się nie zorientowałaś, na przestrzeni kilku lat, rozpocznie się wojna. Jeśli chodzi o negatywne emocje, to można się przyzwyczaić. I... och, po prostu nie udawaj, że ci zależy, aktorstwo nie jest twoją mocną stroną. Wróćmy do Hogwartu i po prostu się odpieprz czy coś.
Ostatnie słowa przeszyły powietrze z mocą klątwy, rzuconej przez co najmniej Grindenwalda, jak nie samego Merlina. Hermiona zesztywniała. Wyraz jej twarzy jasno pokazywał, że coś się zmieniło. Nawet nie chodziło o to, że była zła. Gorzej. Była rozczarowana. Mimo wszystko, darzyła swojego profesora – bez względu na czas – szacunkiem i pewną dozą, cóż , sympatii. Spodziewała się, że jego zgorzkniałość jest wynikiem ciężkich przeżyć wojennych, ale oni przecież byli PRZED wojną.
– W porządku, jak sobie życzysz. Odpieprzę się. A teraz idziemy, jak sam zauważyłeś, mam szaty do transmutacji – rzuciła sucho, wychodząc szybkim krokiem z restauracji.
Severus ruszył za nią i opanował dziecinną chęć trzaśnięcia drzwiami. Szybko dogonił dziewczynę, która zmierzała w jasno określonym kierunku. Szli w milczeniu, a chłopak przezwyciężył ciekawość i nie zapytał nawet, dokąd idą, co było niemałym osiągnięciem. Po kilku minutach szybkiego marszu, Hermiona skręciła w ślepą uliczkę i doszła do jej końca, gdzie stanęła i spojrzała wyczekująco na Snape'a. Zrozumiał aluzję i wyciągnął różdżkę, po czym sam transmutował swoje szaty. Przewrócił oczami, łapiąc zaciekawione spojrzenie Hermiony.
 – Jeśli nie chcesz rzucać się w oczy, musimy się dopasować – mruknął ze zniecierpliwieniem. Dziewczyna otworzyła usta zamierzając coś powiedzieć.
 – I pamiętaj o rękawiczkach – dodał ze złośliwym uśmiechem, zanim zdążyła się odezwać. Moda męska w latach trzydziestych była zdecydowanie bardziej znośna niż damska, nie wspominając o tym, że on przynajmniej wiedział, co wyczarować – Hermiona najwyraźniej miała z tym problem.
– Mam ci pomóc? – zapytał poirytowany. Co prawda, wściekał się na krótko i złość już prawie mu przeszła, ale nie był w stanie znieść zwyczajnego ociągania się i ryzykowania, że ktoś ich zobaczy. Zresztą, najpewniej i tak byli już namierzani przez Ministerstwo; nie był pewien, czy ciąży na nim Namiar, skoro praktycznie rzecz biorąc, jeszcze się nie urodził, ale jeśli tak było, powinni załatwić wszystko i odejść jak najszybciej.
Sama doskonale sobie poradzę – postanowiła w myślach Hermiona i zaczęła eksperymentować. Wysiliła swoją pamięć, bo po drodze na pewno widziała parę kobiet. Pierwsza suknia, którą wyczarowała, była zbyt ciężka, niewygodna i zdecydowanie za elegancka. Jednak przy drugim podejściu, udało jej się stworzyć to, czego potrzebowała. Strój był idealny.
Szara sukienka była zwiewna, lekka, bez zbędnych ozdobników; lekko rozszerzana na dole. Do tego marynarka i trzewiki. Ponieważ upał dawał się we znaki, potrzebowała też kapelusza. Postawiła na słomkowy, z wplecionymi jakimiś kwiatkami. Wyczarowała to wszystko z kilku mniej-potrzebnych przedmiotów ze swojej torebki, którą z kolei bez problemu przekształciła na ówczesny, londyński model. Stwierdziła, że normalne ubrania powinna zostawić, gdyż nie zabawi w tym  Londynie zbyt długo i po powrocie do normalniejszych czasów będą jej potrzebne.
Snape uniósł brew, mierząc ją pobieżnym, znudzonym wzrokiem i wzruszył ramionami, co w oczach Hermiony oznaczało, że najwyraźniej musi nie mieć zastrzeżeń.
Jednak zaraz usłyszała jego głos.
– Czemu nie transmutowałaś ubrań? Byłoby wygodniej, biorąc pod uwagę to, że teraz musisz się przebrać.
– Miałam swoje powody – odrzekła sucho. – A teraz stój tu i pilnuj, żeby nikt nie wszedł, gdy się będę przebierać!
Mówiąc to, zeszła po niewielkich schodach, prowadzących do opuszczonej sutereny, którą wcześniej kątem oka zauważyła. Drzwi co prawda były zabite deskami, ale niewielka nisza utworzona przez zejście, dawała jako-takie schronienie.
Chwilę później, dziewczyna w pospiechu wciągnęła przez nogi przetransportowaną sukienkę i przykucnęła, żeby ukryć górną część ciała przed widokiem z ulicy. Szybko zdjęła bluzkę, wciągając jednocześnie górę sukienki. Wykręciła ręce do tyłu, żeby podciągnąć zamek na plecach i już byłaby prawie gotowa, gdyby nie to, że suwak nie chciał ruszyć wyżej, niż jej łopatki. Od góry nie mogła go dosięgnąć, a on dołu nie miała możliwości pchnąć go dalej.
,,O losie, może jednak trzeba było transmutować szaty" – pomyślała sfrustrowana.
– Snape, pomóż mi – warknęła ostatecznie w kierunku, z którego przyszła.
Chłopak z niechęcią odwrócił się w jej kierunku. Nie dość, że wpakowała ich w to wszystko, to jeszcze musi ją niańczyć, jak jakąś kalekę. Zbliżył się do jej pleców i niechętnie chwycił zacięty suwak. Ten jednak jak na złość pozostawał uparty i nie chciał ruszyć ani w dół, ani w górę. Szarpał się przez chwilę z zaciętym przedmiotem, starając się skrócić krępującą chwilę do minimum, aż suwak puścił odsłaniając kawałek pleców Hermiony. Nastolatek nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Patrzył na jej łopatki z głupim wyrazem twarzy.
Skóra miała jasny, brzoskwiniowy odcień, bez dotykania mógł domyślić się, że była gładka i delikatna. Linie łopatek delikatnie rysowały się na jasnej płaszczyźnie żeber, niemalże zachęcały, do przesunięcia palcem po linii wyznaczonej przez poszczególne kręgi od samego karku w dół...
 – Kurwa – zaklął pod nosem, wściekły na siebie za tą chwilę... Właściwie czego? Słabości?
– Nie chce puścić? – spytała nieświadoma niczego Hermiona.
– Już dobrze – rzucił szybko, zapinając nieszczęsną kieckę.
Głupiec. Dobrze, że to wszystko rozegrało się jedynie w jego głowie. Przecież nigdy wcześniej nie miewał takich odczuć, nawet w stosunku do Lily.
– Idziemy? – zapytała po chwili dziewczyna, kiedy spakowała ubrania do torebki. Severus wzruszył ramionami i poszedł za nią; nadal nie wiedział, gdzie dokładnie idą i nieco go to irytowało, ale o nic nie pytał. Po pewnym czasie, doszli do wysokiego, obskurnego budynku w mugolskiej części miasta.
Ciemna cegła potęgowała wrażenie mroku, jakim otoczony był gmach. Promienie słońca wydawały się być pochłaniane przez te zimne ściany, a stalowe ogrodzenie strzelało w niebo ostrymi zakończeniami prętów, tworzących płot. Severus wstrzymał oddech.
– Co to jest? – wydusił z siebie ledwo słyszalnym szeptem. Wewnętrznie czuł, że coś z tym budynkiem jest nie tak, że nie jest to jedno z tych zwyczajnych miejsc. Spojrzał pytająco na milczącą do tej pory Hermionę. Patrzyła w stronę okien czarnego gmachu. Oddychając płytko, odrzekła:
– Sierociniec Toma Riddle'a.

[002.] - Sojusz

 OdaŁtorsko: Aśka
Nigdy, ale to nigdy w życiu nie spodziewałam się, że zacznę pisać opowiadania. Ba! Miesiąc temu nie byłam nawet świadoma istnienia pojęcia fanfiction. Zawsze za to czułam, że zakończenie sagi o Harrym mi nie wystarcza. Czegoś było za mało, ale nie mogłam w głowie ogarnąć, czego. Nie mam pojęcia, w jaki sposób trafiłam na pierwsze fanfiki – chyba przez jakieś pokręcone linki na Fejsie. Czytałam, czytałam i jeszcze raz czytałam. O boskie katharsis! Wreszcie mam tyle zakończeń, ile czasu na lekturę!  Przez te same pokręcone linki poznałam pięć fantastycznych dziewczyn, z którymi mam zaszczyt i przyjemność pisać "Przyszłość..." 
Dziś oddajemy w Wasze ręce drugi rozdział. Hermiona obserwuje Snapa i Huncwotów – czy uda jej się nie wtrącić w bieg historii? Dlaczego Snape nie je? Czy Lily jest taka zła, jak ja malują?
Enjoy!     
***
   Odbywały się zajęcia z Transmutacji. Próbowali zmienić książkę w wieczne pióro i nawet im to wychodziło, choć na sali co jakiś czas pojawiały się ewenementy w postaci, na przykład, książek tryskających atramentem oraz piór z tekstem ukazującym się na rękojeści. Severus zanotował sobie w pamięci, żeby wykorzystać pomysł pióra z tekstem do innych celów, a ponieważ był dość mocny w tej materii, mógł sobie pozwolić na mały dryf myśli w kierunku wydarzeń z wczorajszego wieczora.

   Dziewczyna była co najmniej ciekawa. Zdążył przekonać się, że całkiem nieźle radziła sobie z zaklęciami. Wskazała mu pewne nieścisłości w zaklęciu, jakie próbował stworzyć. Przydatna okazała się jej rada, żeby zastąpić człon ,,separatum" nieco lżejszym ,,sectum". Definitywnie wymagało to głębszego przemyślenia no i oczywiście dalszych prób...

– 10 punktów od Slytherinu! Tak, do Pana mówię, panie Snape. – Podniesiony ton McGonagall wyrwał go z potoku myśli.

   Severus przewrócił oczami, przez co stracił kolejne dwa punkty i ponownie skupił się na zadaniu. Nie miał najmniejszego problemu z Transmutacją, ale musiał przynajmniej udawać, że coś robi – McGonagall nie przepuściłaby okazji, żeby uciąć trochę punktów Ślizgonom. Podejrzewano, że była to bardzo osobista niechęć z czasów, gdy sama chodziła do szkoły. W dormitorium wielokrotnie słyszał, że lata temu, jeden ze Ślizgonów strącił ją z miotły, przez co przegrali mecz Quidditcha, a ona finalnie odpadła z drużyny. Snape nie wiedział, ile było w tym prawdy, ale był przekonany, że woli nie podpadać surowej nauczycielce. W gruncie rzeczy, nie wydawała mu się być specjanie wrogo nastawiona do uczniów jego domu. Puchonów, Krukonów i nawet Gryfonów karała punktami z podobną bezwzględnością, za to na szlabany u niej trzeba się było naprawdę napracować.

   Z ulgą przyjął zakończenie lekcji i jako pierwszy opuścił salę. Miał wolne do obiadu, postanowił więc pójść do biblioteki z cichą nadzieją, że spotka tam tajemniczą Hermionę Granger, która zdecydowanie za dużo o nim wiedziała. Gdy był już na czwartym piętrze, drogę zastąpiła mu nierozłączna czwórka Gryfonów.

   Severus stanął w miejscu, gdy tylko dostrzegł Pottera. Wiedział, że popełnił błąd i wyglądało to, jakby się przestraszył, ale nie na darmo tyle pracuje nad zaklęciami, żeby teraz ich zignorować i ponownie wyjść na tchórza.

– Syriusz, patrz, kto przyszedł! Smarkerus we własnej osobie – James zawołał zaczepnym tonem, wyraźnie próbując sprowokować chłopaka.

   Doskonale wiedział, że będzie miał dużo więcej radości z patrzenia na Snape'a odbywającego szlaban, choćby miał narazić się na kilka siniaków, niż mijając go obojętnie. Wyszczerzył zęby w złośliwym uśmiechu, widząc, jak Snape zaciska zęby ze złości. Mrugnął porozumiewawczo do Remusa, który natychmiast wyciągnął różdżkę i skierował ją w stronę chłopaka.

– Czyżbyś się poddawał, Smarkerusie? – warknął Syriusz z jawną agresją w głosie. Kilka dni wcześniej oberwał od Snape'a nieprzyjemną klątwą, przez którą rzygał jak kot dobrych parę godzin i zamierzał mu się odwdzięczyć.

   Severus natomiast nie robił sobie nic z zaczepek i uśmiechał pod nosem, co ewidentnie wzbudzało niepokój, zwłaszcza u Petera, który dotychczas chował się za plecami trójki przyjaciół.

– Chcecie walczyć, proszę bardzo – Snape wzruszył ramionami, starając się nie wyglądać na choćby odrobinę przerażonego. Bardzo chciał wypróbować nową formułę zaklęcia, ale z drugiej strony nie był do końca pewien, czy może to zrobić z pełną odpowiedzialnością.
Mimo wszystko, po szybkiej analizie ,,za" i ,,przeciw", złapał różdżkę i skierował ją w stronę Pottera. Nie wiedział, czy magia niewerbalna zadziała, ale wolał nie wymawiać głośno formułki; to było jego zaklęcie i nie chciał, żeby ktoś je wykorzystał.
Zmarszczył brwi i odliczył do trzech, oczyszczając umysłSkupił się na formule najbardziej, jak potrafił z nadzieją, że buzująca w żyłach adrenalina mu pomoże. 

– Digiti sectum.

   W mgnieniu oka, promień bladoniebieskiego światła pomknął w stronę chłopaka, jednak w połowie drogi zniknął bez żadnego, widocznego efektu.

   Duma Snape'a natychmiast zmalała, a mina zrzedła, kiedy zobaczył szyderczy uśmiech Blacka. Już miał zamiar rzucić kolejne zaklęcie, jednak powstrzymał go głośny jęk Pottera, ściskającego prawy nadgarstek, nieudolnie próbując zatamować krwawienie. 
Zdezorientowany Severus postanowił zapamiętać, żeby w przyszłości popracować nad szybkością działania klątwy.

– Coś ty… Snape… cofnij to natychmiast! – Syriusz doskoczył do Severusa i wbił mu różdżkę pod żebro.

   Chłopak niewiele myśląc, uderzył go pięścią w nos i korzystając z zamieszania, zbiegł po najbliższych schodach. Po chwili znalazł się w bibliotece.

   Tak właściwie, był tuż przed drzwiami biblioteki, gdy spotkał Hermionę, która ze schodów widziała całe zajście.

– Zejdź mi z drogi – warknął na dziewczynę przyglądającą mu się z widocznym niepokojem w oczach. Próbował ją ominąć, jednak ta zagrodziła mu drogę. Oparła się o framugę, tym samym udaremniając mu wejście do biblioteki. Severus znalazł się w potrzasku. Albo pozbędzie się dziewczyny, albo będzie musiał wrócić na górę, narażając się na ponowne starcie z rozsierdzoną bandą Pottera.

   Niema walka na spojrzenia nie trwała dłużej niż kilka sekund, które w ich umysłach okropnie się wlokły. 

Co ona sobie myślała? Jaki miała cel? Dlaczego ciągle wchodziła mu w drogę?! Naprawdę nie był teraz w nastroju na jakieś pogaduchy.

   Dziewczyna ostatecznie westchnęła, odwróciła wzrok oraz odsunęła się od drzwi bez słowa. Już wyciągał dłoń w kierunku klamki, gdy usłyszał jej cichy szept.

– Łatwiej zwyciężyć, gdy ma się sojusznika...

– Zwycięży ten, kto wie, kiedy walczyć, a kiedy nie walczyć – zacytował w odpowiedzi jedną z mądrości starożytnego mistrza sztuki wojennej. Chciał jej pokazać, jak słaba jest w temacie walki. W końcu nie sądził, by mogła mieć okazję, czy chęci do zgłębiania tego typu problemów.

– Zwycięży ten, kto umie dowodzić zarówno dużymi siłami, jak i małymi – odezwała się znów dziewczyna, stanowczo patrząc mu prosto w oczy.

   ,,Sztukę Wojenną”, autorstwa Sun Zi, znała aż za dobrze. Z przyczyn oczywistych, przygotowania do ostatecznej bitwy rozpoczęła w miejscu, które znała najlepiej – w bibliotece. Spędziła wiele nocy, wertując szkolne książki o tej tematyce, odkładając te, które mogłyby okazać się przydatne jej przyjaciołom. Z zadowoleniem musiała stwierdzić, że obecny, niedokładnie ukryty, wyraz zaskoczenia w oczach jej przyszłego, zdystansowanego nauczyciela, sprawił jej niemałą satysfakcję.

– Ach tak. W takim razie... – jego głos nabrał zawziętości. – Ty idziesz pierwsza, nie spodziewają się ataku z twojej strony, więc będziesz mogła bez problemu zająć pozycję z tyłu grupy. Ja wychodzę dokładnie 20 sekund po tobie i zaczynam od rzucenia zaklęć wiążących nogi, żeby nam nie uciekli. W tym czasie ty unieszkodliwiasz Pottera – tego w okularach. Masz jakiś pomysł, jak tego dokonać?

   Dziewczyna wydawała się być zbita z tropu przedstawionym planem, ale dość szybko zdołała się ogarnąć. Przełknęła ślinę na myśl o starciu z ojcem oraz nierozłącznymi przyjaciółmi Harry'ego, jednak adrenalina przepływająca w jej żyłach na wspomnienie ujrzanej kłótni, przysłaniała jej opcję stchórzenia i odpuszczenia.

– Może ślimaki? – zaproponowała, decydując się na coś łagodnego.  Niech żre ślimaki?

   Severus nieznacznie uniósł jeden z kącików ust w jadowitym uśmiechu.

– Dobra. Niech będą ślimaki. Byle tylko nie był już zdolny do dalszej walki. Pozostaną nam wtedy: Lupin, Pettigrew i Black. Ten drugi to łatwy cel; jego i Blacka biorę go na siebie, ale Lupinem i musimy zająć się oboje. Postaram się wytrącić mu różdżkę z rąk, a Ty rzucisz na niego zaklęcie petryfikujące. To ten w... zdaje się... czarnym swetrze. Zgadzasz się?

– Tak, ale pod warunkiem, że sama wybiorę dla niego zaklęcie – zastrzegła sobie.

   Spojrzał na nią zaintrygowany, pobieżnie oceniając, czy może w tej sprawie zaufać jej decyzji. Ciekawość co do tego, co wymyśliła zwyciężyła, więc leniwie skinął głową.

– Gotowa?

– Zawsze – odparła krótko.

– W takim razie na co czekasz, idiotko – idź!

   Hermiona na te słowa lekko wbiegła po hogwarckich schodach oraz minęła Huncwotów, bez choćby drgnienia powieki. Czuła, że podążają za nią wzrokiem, co oczywiście działało na korzyść jej i Snape’a. Adrenalina buzowała w jej krwi. Bezgłośnie odliczała w głowie brakujące sekundy i w odpowiednim momencie usłyszała:

Carpe Retractum!

– Slugulus Erukto!

   Głos czarnowłosego chłopca, ukazującego się w ich polu widzenia, przeszył powietrze niemal równocześnie z głosem dziewczyny.

   Syriusz jako pierwszy opadł na ziemię, wijąc się w niewidzialnych więzach, jak robak dopiero co zawieszony na wędce, aby wabić ryby. Zamiast ryb jednak poczuł na stopach dziwne ciepło i jakby... śluz? Skąd? Jak? Nie mógł zebrać myśli. Różdżka ugrzęzła mu w tylnej kieszeni spodni i gdy wyginał się, żeby ją wyjąć zobaczył Glizdogona, który próbował coś zrobić, ale trudno sprawnie myśleć, kiedy człowiek wisi za gacie na średniowiecznym żyrandole. Ciota.

Expelliarmus! – grzmiał dalej Snape. Różdżka Lupina poszybowała w bok.

 – Caseus apparent!

   Powietrze na korytarzu było naelektryzowane od ilości zaklęć. 
   Severus, w pewnym momencie, kątem oka zauważył, że Lupin zbladł. Przebiegł po nim wzrokiem, szukając źródła tej reakcji, ale gołym okiem nie zauważył niczego nadzwyczajnego. Podążył wzrokiem za jego spojrzeniem i wtedy ujrzał nad nimi żółtawy, okrągły obiekt poprzetykany ciemnymi kraterami. Wyłaniał się jakby zza mgły i jarzył delikatnym złotym światłem.

   Remus patrzył nerwowo na swoje ręce i na otaczającą go scenę. Nie wiedział, czy to buzująca w nim adrenalina powoduje przyspieszone bicie serca, czy też może coś innego. ,,Ale to przecież niemożliwe!" Spojrzał jeszcze raz na złoty krąg i panika zwyciężyła nad rozsądkiem. W popłochu zdecydował się na ucieczkę, przestraszony myślą, że naprawdę może zaraz kogoś skrzywdzić.

Snape stał z miną zwycięzcy.

– Smacznego Potter! – wycedził z krzywym uśmieszkiem, przypatrując się z góry swojemu zzieleniałemu nieprzyjacielowi.

Odwrócił się na pięcie, jednocześnie rozglądając się za brązowowłosą sojuszniczką, jednak na korytarzu, poza nim samym oraz jego niedoszłym oprawcom, nikogo nie było.

– Nie daruję ci tego, Snape – usłyszał stękającego Jamesa, w przerwie miedzy jednym, a drugim ślimakiem. – I tej... tej... kimkolwiek ona jest.

– A co? Polecisz na skargę do Dumbledore’a? Rób co chcesz, nie chce mi się z tobą gadać.

   Włożył ręce do kieszeni spodni i odszedł.


***
   Hermiona tymczasem wycofała się w boczny korytarz, rzuciła na siebie zaklęcie kameleona i bacznie przyglądała się rozwojowi sytuacji. Sama nie wiedziała, czemu to wszystko sprowokowała i dlaczego zgodziła się pomóc Snape'owi. Miała przecież siedzieć grzecznie w pokoju i w nic się nie mieszać.

,,Co ja narobiłam" – pomyślała.

   Ogarnęła ją ogromna ochota na zemszczenie się na Jamesie i jego paczce, przejmując dowodzenie nad racjonalną stroną jej osobowości. Ale na Merlina, nie to było jej misją! Była zła na samą siebie. Na dodatek, dopiero teraz dotarło do niej, że Severus może mieć problemy z tytułu tego, co się właśnie wydarzyło. Zachowała się tak głupio... niedojrzale... egoistycznie...

   Kiedy zauważyła, że Snape odszedł na bezpieczną odległość, rzuciła niewerbalne Finite. Nie byłoby dobrze, gdyby Potter trafił do Skrzydła Szpitalnego.

   Nic już tu po mnie, pomyślała cofając się w głąb korytarza. Ruszyła w stronę swoich komnat. Trwały lekcje, więc na swojej drodze nie natknęła się na żadnego ucznia. Góra dwa dni pozostało jej do przetrwania w tych czasach i dla wszystkich byłoby najlepiej, gdyby zamknęła się na cztery spusty i już w nic nie pakowała. Przecież rozumiała, jak ważne jest, by nie wpływała na rozgrywające się teraz wydarzenia, jednak gdy wcześniej usłyszała jakiś hałas na korytarzu, nie mogła oprzeć się pokusie sprawdzenia, co to... Ta rozmowa i walka u boku Profesora Snape'a – Severusa... to był... impuls. Tak, zdecydowanie tak postanowiła to nazwać w swojej głowie. Nie powinna ingerować w jego życie, a tym bardziej relacje z Huncwotami. 
– To absolutnie nie powinno było się zdarzyć – pluła sobie w brodę.

   Po przekroczeniu progu swojego dormitorium od razu zawołała Gburka.

– Panienka wołała, Gburek słucha. W czym Gburek może panience pomóc?

– Witaj Gburku, mógłbyś mi przynieść coś lekkiego i ciepłego do jedzenia, a także załatwić kilka książek z biblioteki? Zaraz spiszę listę.

   Po chwili podała skrzatowi wypełniony tytułami pergamin, a ten ukłonił się i znikł tak szybko, jak się pojawił. Cóż, skoro zamierzała cały jutrzejszy dzień spędzić w pokoju, to przynajmniej jakoś produktywnie spożytkuje ten czas. Chwilę później, dłubiąc w przyniesionych przez Gburka potrawach, przyłapała się na myśleniu o młodszej wersji jej Profesora Eliksirów. Wzdychając, odsunęła od siebie talerz i ruszyła do toalety.

   W międzyczasie szkolny skrzat przyniósł i ułożył na brzegu jej łóżka książki, więc po wyjściu z łazienki z przyjemnością zabrała się za przeglądanie kilku egzemplarzy. Parę godzin później rozbolały ją oczy, więc ułożyła się, mając nadzieję na szybkie nadejście snu. Jednak jeszcze przez dłuższy czas wpatrywała się w sufit wracając pamięcią do widoku walczącego u jej boku prof... Severusa.

   Nie zdawała sobie sprawy, że ten, kilka pięter niżej, rozmyśla właśnie w ten sposób o niej – jedynej osobie, która kiedykolwiek w ten, czy inny sposób, postanowiła mu pomóc.

***
   Pierwszy raz odkąd trafił do Hogwartu, nie poszedł na popołudniowe zajęcia z Astronomii. Opuścił też obiad i gdyby nie Avery, który nawiedził dormitorium przed kolacją, na ten posiłek również by nie dotarł. Choć nie czuł zupełnie głodu postanowił jednak iść. Był ciekaw zachowania Gryfonów. 

   Ku jego zdziwieniu, na kolacji pojawił się tylko Pettigrew. Oznaczać to mogło dwie rzeczy. Albo pozostała trójka szykowała odwet, albo naprawdę napędzili im strachu i teraz lizali rany.

   W pewnej chwili, jego uwagę przyciągnęły zielone oczy Lily. Dziewczyna bezwiednie mu się przypatrywała. Coś w tym spojrzeniu bardzo mu się nie podobało. Wydawała mu się być jakaś nieswoja...Musiał z nią porozmawiać. Nie powinien mieć jej za złe, gdyby była urażona po tym, jak zostawił ją na Błoniach. Zdał sobie sprawę, że od tego czasu, nie zamienili ze sobą ani jednego słowa. A to zazwyczaj ona pierwsza go zagadywała i dbała o kontakt. No, coś musiało być na rzeczy.

   Odczekał aż skończy jeść i wstanie od stołu. Kiedy wychodziła, podążył za nią. Ku jego zadowoleniu, Gryfonka skierowała swoje kroki poza budynek Hogwartu i kierowała się w stronę jeziora. Nastolatek rozejrzał się wokół, a kiedy stwierdził że w zasięgu wzroku nie ma nikogo innego, dogonił .

– Lily, zaczekaj. Czy coś się stało? – wyrzucił z siebie. – Całą kolację wydawałaś się być smutna.

Dziewczyna w końcu się zatrzymała i obróciła na pięcie.

– Smutna, Severusie? Smutna? Jestem wściekła i rozżalona! Prosiłam cię, żebyś nie atakował Jamesa i reszty! Czy ty choć raz nie możesz mnie wysłuchać? Mam dość.

Zaskoczony, podszedł do niej i odezwał się znów, próbując być jak najłagodniejszy.

– Ja ich zaatakowałem? Ja? Powiedział ci, że to ja? Lily, oni mają prawo napadać na mnie we czterech, a ja nie mam prawa się bronić? – z każdym słowem w jego głosie była wyczuwalna coraz większa gorycz.

– Gdybyś ich nie prowokował nie byłoby problemu! Nie rozumiesz, że oni nie są tacy źli?

– Naprawdę wierzysz w to, że sprowokowałem ich, idąc do biblioteki? – westchnął poirytowany. – Dlaczego w ciągu ostatnich miesięcy, za każdym razem najpierw słuchasz Pottera? Z góry bronisz jego kumpli, całą winą obarczając mnie, a potem usiłujesz mi wmówić coś, czego nie było i przy czym ciebie nie było. – Ostatnie słowa wymówił z celowym naciskiem.

– Czego nie było? – szukała wzrokiem jego spojrzenia. – Może to, że testowałeś na nich nowo wymyślone zaklęcie tnące, również jest kłamstwem Jamesa? Przyznaj.

– Lily, czterech przeciwko jednemu... Szanse raczej marne, nie uważasz? Zrozum. Muszę się jakoś bronić. Ale widzę, że ty i tak wiesz swoje, prawda?  zaśmiał się gorzko, przenosząc wzrok na jezioro.

– Sev, myślę, że ja tak dłużej nie mogę – jęknęła rudowłosa rozmówczyni, skubiąc rąbek swojej sukienki. Spuściwszy głowę, cicho kontynuowała. – Wiesz... James dzisiaj zaprosił mnie na randkę. I ja się zgodziłam

– Lily...

– Między nami coś się posypało. Nasza przyjaźń nie jest już taka sama. Przede wszystkim nie rozumiemy się już tak, jak kiedyś… I ta twoja fascynacja czarną magią – dodała jeszcze ciszej. – Powoli zaczynam się ciebie bać.

– Nie mówisz poważnie, prawda? Lily. Nie rób mi tego, proszę... Zniosę każdego, tylko nie Pottera. Lily – powtórzył ze ściśniętym gardłem. – Nie możesz mnie zastąpić kimś takim u swojego boku.

– Severusie, James to naprawdę fajny chłopak.

– Jasne – burknął pod nosem. – W porządku, to idź sobie do niego. Nie wiem, czemu myślałem, że nasza przyjaźń coś dla ciebie znaczy, że wiesz jak dużo... – Głos zaczął mu się stopniowo łamać z każdym dodanym słowem, dlatego zamilkł i wziął głęboki oddech. Jak miał jej powiedzieć, jak bardzo jest dla niego ważna, jak wiele byłby w stanie dla niej zrobić? 

   Ale Potter... Ze wszystkich ludzi, dlaczego miała go zostawić, akurat ze względu na jego największego wroga? Czuł się ogromnie zawiedziony. Miał wrażenie, że po jego układzie krwionośnym przepływa właśnie płynna porażka. Jeszcze do niedawna miał nadzieję, że Lily przejrzy na oczy i sama dostrzeże, że to właśnie Potter jest agresorem i prowokatorem.

   Jeszcze raz spojrzał w jej zielone oczy, tym razem dostrzegając w nich niechęć. Spróbował wyciągnąć do niej rękę, ale dziewczyna zrobiła krok do tyłu.

– On cię skrzywdzi, Lil. Przecież nawet nic do ciebie nie czuje, chce tylko mi zrobić na złość, chce nas rozdzielić...

– Nie, Severusie, na tobie świat się nie kończy. Jemu wcale nie chodzi tylko o ciebie. Zresztą ja już podjęłam decyzję, więc nic tu po mnie. – odwróciła się i szybkim krokiem, z sukienką rozwiewaną przez delikatny, wiosenny wietrzyk, odeszła w stronę zamku. 


***
   Potter. Jak on go nienawidził. Te jego bezczelne oczy świdrujące JEGO Lily... Jak to w ogóle możliwe? Znali się od tak dawna, byli dla siebie niemal transparentni, a wystarczył jeden uśmiech i parę komplementów tego durnia, żeby pobiegła za nim jak jakaś ćma do płomienia. Miał nadzieję, że się sparzy... Zobaczy w Potterze wszystko to, co on widział. Że w jakiś sposób się opamięta.

   Tej nocy nie mógł spać. Wgapiał się tępo w sufit dormitorium, jakby ten w jedyny możliwy sposób mógł go ocalić, zwalając się na łeb – jego, a jeszcze lepiej Pottera. Zasnął nad ranem ciężkim snem, pełnym czarnych wizji, w których Lily przybierała postać ćmy płonącej raz za razem w gryfońskich płomieniach.

   Kiedy otworzył oczy, w łóżkach nie było nikogo, oprócz niego. Pewnie poszli na śniadanie. W soboty można było opuszczać posiłki bez większych konsekwencji, zresztą i tak nie był głodny. Wciąż czuł w żyłach adrenalinę po wydarzeniach poprzedniego dnia. Miał ochotę kopać, gryźć i szarpać. Potrzebował wyładować swoją agresję w jakiś brutalnie pierwotny sposób. Quidditch. Tak, to było to. Przed obiadem nie odbywały się treningi żadnego z domów, więc spokojnie mógł wykorzystać boisko do swoich celów.

***
Wiatr. Pęd. Szybkość. Jeszcze szybciej. Jeszcze ostrzej.

   Może to zrobić, może zakręcić jeszcze bliżej trybun, może wyhamować jeszcze bliżej ziemi. Nie ma rzeczy niemożliwych. Ryzyko nie istnieje. Tylko on i wiatr. Tylko on i pęd. Pan żywiołów. Głośny łopot szat zagłuszał przyjemnie wszelkie myśli. Słońce górowało nad nim, miotła niosła gładko przez labirynt chmur. Czuł oczyszczającą siłę powietrza uderzającego ostro w twarz. Nie potrafił określić, ile czasu spędził w powietrzu. Do rzeczywistości sprowadziło go uczucie zupełnego zdrętwienia dłoni od wielogodzinnego trzymania miotły. Wiatr zupełnie potargał mu szaty i spowodował mokre strumienie na twarzy. Powinien był ubrać strój sportowy. A może nie powinien? Lądując, zobaczył Puchonów zbierających się na popołudniowy trening. Znowu opuścił posiłek…

   Po swoim małym, quidditchowym katharsis poczuł się znacznie lepiej. Godziny spędzone w powietrzu sprawiły, że nagromadzona energia i złość ulotniły się zostawiając po sobie jedynie poczucie pustki i braku sensu. Wrócił do dormitorium, żeby doprowadzić się do porządku i nie dać po sobie poznać w trakcie kolacji, że coś było nie tak. Wystarczająco już poniżył się przed Lily. Nigdy nie pozwoli na to, żeby zobaczyła, jak mocno mu zależało.

***
   Podczas, gdy Severus walczył na miotle z goryczą swojego poniżenia i porażki, Hermiona powoli przygotowywała się do skoku w czasie.

   Chociaż nie ukrywała przed samą sobą, że chętnie zostałaby tu jeszcze trochę, aby lepiej poznać nastoletnią wersję swojego profesora, obawiała się, że taka ingerencja mogłaby zbyt mocno wpłynąć na przyszłość. Jeśli uda jej się wykonać zadanie i wpłynąć na młodego Riddle'a, przyszłość i tak ulegnie zmianie, ale jeśli nie... Mieszanie się do życia Severusa mogłoby mieć katastrofalne skutki w przyszłości, choć pewnie zaoszczędziłoby mu wielu koszmarnych przeżyć teraz i w młodości. Przeżyć, bez których nigdy nie stałby się tym, kim się stał. W jej prawdziwym czasie potrzebny był takim, jakim wszyscy go znali. Wredny, sarkastyczny, odważny... doskonały podwójny szpieg.

   Miała jeszcze jeden dylemat, który musi jakoś rozwiązać, zanim się przeniesie. On nie mógł jej pamiętać. Wyobraziła sobie moment, kiedy dorosły Snape przypomina sobie wydarzenia z jego czwartego roku i dziewczynę, która pojawiła się znikąd i nie dość, że pomogła przy zaklęciu, to jeszcze wmieszała się w konflikt z Huncwotami. I tu pojawiał się drugi problem. Żadne z piątki Gryfonów, łącznie z Lily, również nie miało prawa jej pamiętać.
Nie pozostało jej nic innego, jak tylko rzucić na siebie zaklęcie kameleona i udać się na poszukiwanie rodziców Harry’ego i ich przyjaciół.

   Huncwotów, a więc także Lily, znalazła dość szybko. Najgorsze w rzucaniu zaklęcia było to, że nie umiała zbyt dobrze zmieniać ani wymazywać wspomnień; miała zbyt mało okazji do nauki. W związku z tym musiała zdać się na szczęście.

   Zbliżyła się do grupki na tyle blisko, żeby słyszeć, co mówią. Spostrzegła, że Lily wyglądała na smutną, chociaż starannie tuszowała to szerokim uśmiechem – z tego, co wiedziała, dziewczyna powinna być raczej wściekła i nie reagować zbyt emocjonalnie na kłótnie ze Snape’em. Hermionę bardzo mile zaskoczył fakt, że mama Harry'ego nie była w młodości taka znowu bezduszna.

   Zacisnęła palce na różdżce i skupiła się na tym, żeby wymazać konkretne wspomnienia – to było najtrudniejsze, wybieranie pewnych fragmentów. Bardzo uważała, żeby nie naruszyć reszty pamięci, w innym wypadku mogłaby mieć ogromny problem. Zresztą nie tylko ona, luki w pamięci musiały być wystarczająco przerażające.

   Kiedy poczuła, że nie ma już więcej wspomnień do zlikwidowania, powoli zdjęła zaklęcie. Żadne z piątki nie wydawało się być zaabsorbowanym faktem, że coś się zmieniło. Zdawali się kompletnie tego nie zauważać i rozmawiali dalej, jak gdyby nigdy nic. Hermiona uśmiechnęła się z zadowoleniem. Podświadomie nieskromnie czuła, że jest zdolna rzucić to zaklęcie.

Teraz pozostało jej tylko znaleźć Snape'a.

   Przeszło jej przez myśl, jak bardzo przydałaby się jej teraz Mapa Huncwotów. Ale ta przecież jeszcze nie powstała... Nie pozostało jej więc nic innego, jak tylko zdać się na swoją intuicję i łut szczęścia. Zbliżała się pora kolacji, więc postanowiła zaczaić się przy wejściu do Wielkiej Sali. Pomyślała. że poczeka na Severusa  i jak będzie wychodził po posiłku, po prostu za nim pójdzie.

   Niestety ten plan zawiódł. Chłopak nie pojawił się. Przez chwilę zastanawiała się nad kolejnym krokiem. W końcu uznała, że jednym z najbardziej prawdopodobnych miejsc, gdzie mogłaby go spotkać, jest biblioteka.

Tam również, ku jej ogromnemu rozczarowaniu, go nie było.

   Powoli zaczynała się martwić, czy aby przypadkiem nie doszło do kolejnej konfrontacji z Gryfonami i czy nic mu się nie stało. Nie mogła tak po prostu zejść do lochów i zapytać... Weszła na chwilę do swojego pokoju, wzięła kawałek pergaminu i skreśliła krótką notkę.

23.00 – Wieża Astronomiczna.
Ważne. 
Przyjaciółka

   Nie zdejmując z siebie Zaklęcia Kameleona ruszyła w stronę szkolnej sowiarni.
Wracając do pokoju po wysłaniu wiadomości, przez chwilę zastanawiała się, czy aby nie odwiedzić dyrektora i nie poinformować go, że dzisiejszej nocy postanowiła ruszyć dalej. Pamiętając poprzednią rozmowę i niezbyt miłe nastawienie Albusa, zdecydowała, że tuż przed skokiem przywoła Gburka, aby ten przekazał jej wiadomość.

   Szła powoli, bacznie się rozglądając, cały czas mając nadzieję, że uda jej się spotkać młodego Snape'a przed wyznaczonym przez nią terminem. Jednak ten, jakby się zapadł pod ziemię. 

   Zrezygnowana wróciła do pokoju. Wzięła szybki prysznic, przywołała skrzata i poprosiła o kolację; spakowała wszystkie swoje rzeczy do swojej magicznej torebki, pozostawiając tylko jedna księgę, którą dostała od Dumbledore’a w przyszłości i tajemniczy przedmiot, przypominający trochę zmieniacz czasu, lecz posiadający dużo większą moc i zakres czasoprzestrzeni.

   Przez ostatnie dwa dni usilnie starała się ustalić, czemu nie udało jej się pokonać całych 59 lat i wylądowała tutaj. Po raz kolejny nie chciała popełnić tego błędu.
Po wnikliwej analizie wszystkich runów na kręgu i porównaniu ich z księgą, znalazła w końcu nieścisłość. Jeden ze znaków w instrukcji, którą otrzymała z Departamentu Tajemnic, nie pokrywał się z tym na  urządzeniu. Ktoś popełnił błąd i niedokładnie skopiował symbol, odpowiadający za ustawienia roku. Teraz wszystko stało się jasne. Odwrócenie jednego oznaczenia, spowodowało całe to zawirowanie. Była zła na siebie, że nie dostrzegła tego wcześniej, ale z drugiej strony była zadowolona z tak niespodziewanego obrotu spraw. Fakt, że dane było jej poznać intrygującego młodego Snape'a oraz Huncwotów, rekompensował jednak tę niedogodność.

   Profesor Severus Snape od jakiegoś czasu często nawiedzał jej myśli. Można by rzec, że nawet ją fascynował. Często zastanawiała się, jaki był jako nastolatek i teraz utwierdziła się w swoich domysłach, że naprawdę był ponadprzeciętnie zdolny i inteligentny.

   Otrząsnęła się z myśli i spojrzała na zegarek. Dochodziła dwudziesta druga trzydzieści. Schowała księgę i Zmieniacz do torebki, ponownie rzuciła na siebie kameleona i ruszyła na Wieżę Astronomiczną. Gdy tam dotarła, do wyznaczonej godziny pozostało jeszcze dziesięć minut. Oparła się o barierkę i przez chwilę obserwowała rozgwieżdżone niebo. Wyjęła Zmieniacz i dokładnie ustawiła datę 1 lipca 1938 roku. Zawiesiła go na szyi.

   Zastanawiała się, czy od razu, bez żadnych wyjaśnień rzucić zaklęcie na Severusa, czy też najpierw mu opowiedzieć, a dopiero potem pozbawić wspomnień z nią związanych. Wybrała tę drugą opcję. Po pierwsze ze  względu na to, że bardzo chciała z nim jeszcze porozmawiać, a poza tym uważała, że należą mu się wyjaśnienia.

– Nie skradaj się, słyszę, że idziesz – rzuciła wkrótce w stronę schodów.

– Nie skradam się – sarknął. – Po prostu nie obwieszczam swojego przybycia fanfarami.

– Mimo wszystko, cieszę się, że przyszedłeś – oznajmiła.

– Nie ma z czego. Nie przyszedłem tu dla ciebie.

– To oczywiste – odrzekła z uśmiechem, co nieco go zmieszało, ale tak właśnie miało być. – Chciałam się z tobą pożegnać.

– Pożegnać? Co to jest, jakiś tydzień pożegnań?

– Co masz na myśli? – spytała zbita z tropu.

– Nic. Zupełnie nic. No więc wyjeżdżasz i chcesz się pożegnać?

– Coś w tym stylu.

   Przez chwilę patrzyli sobie badawczo w oczy, kiedy Hermiona zdecydowała się kontynuować.

– Severusie, wiem jak to musi brzmieć, ale wysłuchaj mnie do końca. Zostaliśmy zmuszeni do podjęcia próby cofnięcia się w przeszłość. I… I ja się cofnęłam. Dokładnie o 23 lata.

– Chcesz mi powiedzieć, że przybyłaś z przyszłości? – zaśmiał się gorzko.

– Tak. – odpowiedziała poważnie, zaskakując go tym. – Choć nie znalazłam się dokładnie w miejscu, jakie zaplanowałam, więc niedługo wyruszam znowu. Czy jest jakaś rzecz, o którą chciałbyś zapytać, zanim odejdę?

   Przez chwilę milczał.

– Chciałbym wiedzieć, czemu mi pomogłaś. Wtedy, na korytarzu – odparł cicho.

– To proste, niehonorowo jest walczyć we czworo przeciwko jednemu. Chciałam też trochę utrzeć trochę Huncwotom. Rzeczywiście są denerwujący.

– Czy my się znamy w przyszłości? – przerwał jej.

– ... Tak, znamy się. Jeśli musisz wiedzieć, jesteś moim nauczycielem Eliksirów.

– Czyli wybrałem karierę naukowca?

Roześmiała się.

– Można tak powiedzieć, choć jesteś człowiekiem o wielu talentach.

– Czy jestem potężny?

– Tak, w jakiś sposób na pewno. Severusie, już czas… Cieszę się, że mogłam cię spotkać na swojej drodze. Nie zapomnę tego – ściszyła głos. – W odróżnieniu od ciebie. Muszę to zrobić. Obliviate!

   W kierunku Severusa pomknął ledwie widoczny biały promień. Nie wzięła jednak pod uwagę tego, że chłopak jest naprawdę szybki. Zanim zaklęcie zdążyło trafić w cel, zostało rozproszone przez jego Protego, tak silne, że odrzuciło Hermionę o kilka kroków do tyłu. Nie zdążyła się dobrze pozbierać, gdy trafiła ją czerwona wiązka. Ale nie do końca tylko ją. Severus posłał swoją Drętwotę wprost w Zmieniacz Czasu. Powietrze rozbłysło oślepiająco-białym światłem, tworzącym krąg dookoła jego i Hermiony.

   Sekundę później, Wieża Astronomiczna ponownie pogrążyła się w spokojnym mroku nocy.
© Agata dla WioskaSzablonów | Technologia blogger. | Freepik FlatIcon