Dla czternastoletniego Severusa to miał być nudny, wiosenny dzień, spędzony z Lily na Błoniach. Co sprawiło, że wylądował w sierocińcu? [Ewentualny chaos fabularny i nieregularność zwalamy na pisanie w plus-minus 5 autorek]

[004.] - Sierociniec

 OdaŁtorsko: Aśka
Ach, w jakich bólach powstawał ten rozdział... Z przerażeniem patrzę, że to ponad miesiąc od ostatniej publikacji. Wiedzcie jednak, że ciągle piszemy i nie zamierzamy przestać :P
Wiecie, co by nas zachęciło? No wiecie przecież... Takie tyci, tyci słówko tam na dole, pod takim ładnym napisem "komentarze".
Osobiście dziękuję wszystkim czytającym, nawet nie wiecie, ile radości sprawia mi spoglądanie w statystyki odwiedzających.
:* 
Betowała Julcia, której dziękuję za poświęcenie czasu - jesteś kochana!

***
   Severus czuł się naprawdę głupi tylko kilka razy w życiu.

   Parę razy zdarzyło mu się to na Astronomii, ale nigdy w takim stopniu, jak wtedy, gdy Hermiona próbowała mu wytłumaczyć ogólny lęk przed Riddle'em. Mówiła, że jest potężnym czarodziejem i chce przejąć władzę – według Snape'a, nie brzmiało to jakoś tragicznie i naprawdę rozumiał tych, którzy mieliby dołączyć do czarnoksiężnika. Kiedy jej to powiedział, dziewczyna tylko mruknęła coś pod nosem i zmieniła temat. Na obecny moment, najtrudniejsze było wykorzystanie wymówki, dzięki której mogliby zatrzymać się w sierocińcu, co  według Granger  było niezbędne. Nie mieli planu B.

   Po prawdzie, dziewczyna była nieco zaniepokojona wizją Snape'a, rozmawiającego z Tomem, miała wrażenie, że może z tego wyniknąć więcej złego, niż dobrego. W związku z tym, wmawiała sobie, że to w imię większego dobra i musi zaryzykować, żeby odnieść sukces i przy odrobinie szczęścia, zapobiec przyszłym wydarzeniom, w tym wybuchowi wojny.

   Stanęła przed kierowniczką sierocińca pełna obaw, ale również z wielką nadzieją, że kobieta dobrowolnie zgodzi się na jej propozycję. Martwiła się, że w przeciwnym razie zmuszona byłaby użyć Imperiusa, przed którego użyciem miałaby niemałe opory. Sytuacji nie poprawiał fakt, że Severus, chociaż zgrywał obojętnego,wyraźnie liczył na nią i jej plan, choć może niezupełnie świadomie, lecz bardziej instynktownie. Uspokoiła się nieco, zaraz po wejściu rozpoznając uśmiechniętą twarz dyrektorki ośrodka, która żegnała się właśnie z jakimś starszym mężczyzną. Trafili na dobry humor, to dobrze wróżyło.

– Dzień dobry, przepraszam, czy mogę poprosić panią o pomoc? Szukamy właściciela tego sierocińca – Hermiona gładko zadała pytanie, choć doskonale zdawała sobie sprawę z tego, na kogo patrzy.

– Witam – odrzekła kobieta w średnim wieku, nieco zdziwiona. Raczej nieczęsto dzieci przychodziły do jej ośrodka z własnej woli  chyba że, aby żebrać o jedzenie i odzież. Dziewczyna i chłopak wyglądali na rodzeństwo, byli raczej dobrze ubrani, więc podejrzewała, że nie są typowymi dziećmi ulicy. – Jestem Elizabeth Cole i jestem dyrektorem tego budynku. Czym mogę służyć? – spytała.

– Pozwoli pani, że się przedstawię. Nazywam się Rose Cooper, a to mój brat, Franklin. Zostaliśmy okradzeni z całego majątku w trakcie podróży do Szkocji, do naszych rodziców. – Hermiona spuściła wzrok w udawanym żalu. – Nie mamy pieniędzy, ani schronienia, a pociąg do Dumfries odjeżdża dopiero za dwa dni. Pomyślałam, że moglibyśmy przenocować tutaj przez ten czas. Oczywiście odpracowałabym należność za pokój i jedzenie. Tak bardzo chcę go chronić... – Podniosła wzrok na Severusa. – To jeszcze dziecko...

   Severus nie wiedział, kogo przekląć pierwszego – Hermionę, za robienie z niego ofiary, czy może stojącą przed nimi kobietę, za ten czuły, współczujący wzrok. Dziewucha wyraźnie próbowała zagrać na uczuciach dyrektorki, żeby ta przyjęła ich na czas, potrzebny do kolejnego skoku w czasie. I jeszcze ten Franklin – jak jakiś pieprzony żółw.

– To rzeczywiście przykra historia... – usłyszeli zatroskany głos kierowniczki. – Jak to się stało, że podróżowaliście bez rodziców i skąd zamierzacie wziąć pieniądze na bilety do Dumfries?

– Nasza mama jest raczej słabego zdrowia i nie mogła osobiście odebrać nas ze szkoły z internatem, do której chodzimy, a tata służy w marynarce Jej Królewskiej Mości i aktualnie przebywa na morzu. Ponieważ ja jestem pełnoletnia, szkoła wyraziła zgodę na nasz samodzielny powrót do domu. Nie przypuszczałam, że będzie to tak trudne... – Hermiona zawiesiła dramatycznie głos, załamując ręce.

   Dyrektorka uważnie przyglądała się stojącej przed nią parze. Dzieci wydawały się być szczere w swoich wyjaśnieniach. Wyglądały na dobrze wychowane, co tylko potwierdzałoby ich słowa – czy raczej jej słowa  bo chłopak wyglądał na wycofanego. Musiał być wystraszony całą sytuacją. Dość szybko podjęła w ich sprawie decyzję.

– Dobrze, oczywiście jak najbardziej możecie zostać. To krótki czas, dlatego nie każę wam wypełniać żadnych dokumentów. Warunek jest jednak taki, że ty, Rose, będziesz pomagać w kuchni, a w pozostałym czasie sprzątać korytarze, natomiast twój brat... – zwróciła się do Severusa. – Będziesz uczestniczył w letnich zajęciach dla naszych pensjonariuszy. Jeśli wam to nie przeszkadza, udajcie się za mną.

   Ruszyła wgłąb korytarza, a w jej ślady poszła dwójka, odtąd jej nowych podopiecznych.

Tymczasem, gdyby wzrok mógł zabijać, Hermiona leżałaby już martwa u stóp Severusa.
– Dziecko – pomyślał, krzywiąc się pod nosem. – Letnia szkółka. Franklin. Jak to szło...? Avada? Crucio? Petrificus Totalus? Już on coś wymyśli.

***

   Hermiona usiadła na przydzielonym jej łóżku.
   Znajdowała się w małym pokoiku, prawdopodobnie będącym opróżnionym składzikiem. Brudne okienko dawało niewiele światła, zasłonka była zjedzona przez mole, tak samo koc, który miała do przykrycia. Kremowa farba odpryskiwała że ścian, a drewniana podłoga okropnie skrzypiała. Na szczęście, było stosunkowo ciepło, ponieważ za ścianą znajdowała się kuchnia. Natomiast piętro niżej  pokoje chłopców.

   Dziewczyna położyła torebkę na etażerce, ale po chwili namysłu zrozumiała, że to kiepski pomysł; wiedziała, że Riddle jako dziecko miał ,,lepkie rączki". W takim razie, musiała mieć ją cały czas przy sobie. Rzuciła zaklęcie zmniejszająco-zwiększające i włożyła do malutkiej, wewnętrznej kieszonki. Tak przygotowana wyszła z pokoju, by poznać swoje obecne zadania do wykonania.

***
   W tym czasie Severus rozglądał się po izbie, przydzielonej mu przez Panią Cole. Jako pierwsze, rzuciło mu się w oczy dość spore okno na przeciwległej do wejścia ścianie. Wiedział już, że nie będzie się dobrze czuć w tym pomieszczeniu. W końcu hogwarckie lochy przyzwyczaiły go do spania w całkowitej ciemności, gdzie nic go nie rozpraszało. No, może jedynie czasami chrapanie tego idioty  Avery'ego.

 A jakie widoczki piękne  mruknął do siebie ponuro, gdy podszedł bliżej i zobaczył za szybą jedynie pasmo ceglanego muru.

,,Cóż. Luksusy to też zdecydowanie nie są"  dodał w myślach, rozglądając się po niewielkim pomieszczeniu.

   Nie żeby był specjalnie wybredny... I tak nie spodziewał się – i nie przywykł do niczego nadzwyczajnego. W pokoju znajdowało się tylko drewniane, ledwo-stojące biurko, wyglądające na niewygodne krzesło, szafa i metalowe, niewielkie łóżko, na którym jeszcze nie było żadnego posłania. Po kilku minutach tępego gapienia się w podłogę, westchnął.

 Niby co ja mam tu robić?

   Miał ze sobą tylko ukrytą w rękawie różdżkę  Hermiona widocznie nie pomyślała o, nawet prowizorycznych, jego bagażach. Sama miała tę swoją torebkę, a w niej pewnie i dinozaura... ale kto by się przejął Snape'em? A skoro miał tu spędzić trochę czasu, to przynajmniej chętnie by coś poczytał.

   Siedział na łóżku w przydzielonym mu pokoju i się nudził – do kolacji miał jeszcze mnóstwo czasu. Dotychczas jedyną atrakcją była pracownica, która dostarczyła mu pościel. Swoją drogą niezbyt rozmowna. Po zastanowieniu się, doszedł do wniosku, że mógłby wypróbować nową formułkę, która od dłuższego czasu chodziła mu po głowie. W zamierzeniu, miało to być zaklęcie rozczłonkowujące, ale do tej pory był zbyt zajęty pracą nad klątwą tnącą, by się tym zająć.

   Najpierw musiał znaleźć jakieś małe stworzenie do badań, ale to akurat nie było problemem – w całym budynku na pewno roiło się od szczurów, myszy i pająków.

   Po cichu wyślizgnął się ze swojego pokoju i chytrze zaczął zerkać po kątach. Niestety był to jeden z głównych, zapewne reprezentacyjnie wyczyszczonych holi, dlatego niczego nie zauważył. Przemierzając krok po kroku ciemnozielone korytarze, cały czas bacznie rozglądając się wokoło w poszukiwaniu swojej przyszłej ofiary, dotarł na ostatnie piętro, które najpewniej pełniło funkcję strychu. Z zadowoleniem uznał, że w tym miejscu nie powinien mieć trudności ze złapaniem jakiegoś gryzonia. Jedyny kłopot sprawiał fakt, że wszędzie walały się przeróżne przedmioty, w jego oczach sprawiające wrażenie głośnych pułapek. Jeden fałszywy ruch i hałas pewnie ściągnie pół budynku, na czele ze zdziwaczałą dyrektorką.

Ale czy czasami ktoś ostatnio nie powątpiewał w jego zręczność? Czym jest dla niego jakiś durny strych?!

   Buszował w pomieszczeniu przez kilka minut, lecz przez równoczesne odsuwanie mebli, powolne odrzucanie zszarzałych, podziurawionych prześcieradeł i podpieranie na wszelki wypadek zaklęciem ogromnego, zakurzonego lustra, znajdującego się niebezpiecznie blisko drzwi, nie udało mu się niczego schwytać. Do tego stopnia wciągnął się z ciche przemierzanie ciemnego lokum, że jakimś cudem nie zauważył przypatrującej mu się osoby.

   Hermiona nie sądziła, że udając się na strych w poszukiwaniu wiaderka, zastanie tam swojego, przyszywanego grubymi nićmi, towarzysza. Jeszcze bardziej zdumiało ją to, że jej nie zauważył. Ze zmarszczonymi brwiami stała w progu jednego z prawdopodobnie największych pomieszczeń w budynku i ze wstrzymanym oddechem, obserwowała jego tajemnicze działania. Niewerbalnie rzuciła na siebie zaklęcie kameleona, odstawiła przytaszczony ze sobą płyn do mycia podłóg i zaczęła cicho za nim podążać. Zdziwiła się, widząc co robił – najwyraźniej polował na szczury.

   W pewnym momencie chłopiec błyskawicznie obrócił się na pięcie prosto w jej stronę, tym samym niemal przyprawiając dziewczynę o zawał. Jej pierwszym odruchem, było wymyślenie wymówki, jak gdyby to ona została przyłapana na gorącym uczynku.

– Nie musisz się skradać – burknął, bezczelnie wpatrując się dokładnie w miejsce, gdzie stała. – I tak już pewnie spłoszyłaś całe stado swoimi perfumami.

   Gdy nie otrzymał żadnej reakcji, rozkazującym tonem, który brzmiał w uszach Hermiony identycznie, jak ten z przyszłości, dodał:

– Nie wydurniaj się i zdejmij to z siebie.

– Co ty do jasnej cholery robisz? Nie wolno ci tu być – wyrzuciła z siebie w końcu.

Prychnął.

– Widzisz, co robię.

Zanim którekolwiek ponownie się odezwało, Snape w oka mgnieniu schylił się i po chwili już stał, z satysfakcją wymalowaną na twarzy, ściskając ogon szczura. Hermiona cicho syknęła, obserwując wijące się w powietrzu zwierzę.

– Do czego on ci jest potrzebny? – warknęła na chłopaka.

Ten jednak ani drgnął, z fascynacją przyglądając się swojej zdobyczy. Po chwili, jakby wyrwany ze snu, nieprzytomnie na nią spojrzał, w try miga orientując się, że zadała pytanie.

– To eksperyment. Raczej nie chcesz tego oglądać, więc radzę ci sobie pójść. Chyba że wiesz, co się teraz stanie - dodał ze złośliwym uśmieszkiem, niezwiastującym niczego dobrego. Doskonale wiedział, że dziewczyna niczego się nie domyśla; widział to po jej twarzy, ale nie mógł powstrzymać się od komentowania głupoty sytuacji oraz jej obecności, najwyraźniej niezbyt dobrze przemyślanej.

– Jeśli znowu chodzi o zaklęcia, pamiętaj, że poprzednim razem ci pomogłam.

Patrzyła na niego wyzywająco, jakby chciała go sprowokować, zdenerwować do tego stopnia, że wykrzyczy jej swoje plany w twarz. Ten jednak bynajmniej nie miał zamiaru dać się jej podejść.

– Zaklęcie rozczłonkowujące. Mówi ci to coś? – spytał, utrzymując swój wyraz twarzy.

   Po tych słowach, kilka rzeczy wydarzyło się równocześnie. Hermiona szybko machnęła różdżką, uwalniając szczura, który z piskiem odbiegł w jeden z ciemnych kątów pomieszczenia, a Snape rzucił się, żeby go złapać, nieumyślnie popychając dziewczynę, która z kolei zrobiła szybki krok w tył, aby uniknąć upadku. Nie przewidziała jednak, że może zaplątać się w leżący za nią materiał. Poślizgnęła się, niefortunnie upadając na drugie zwierzę, które chłopak właśnie wyhaczył i któremu beznamiętnie mu się przyglądał, szykując atak.

– Musimy nad tym popracować, ale jak na pierwszy raz, całkiem niezła koordynacja i przede wszystkim ta zręczność – nie omieszkał sobie dodać.

   Odsunął butem spod dziewczyny szczurze zwłoki, żeby po chwili nad nimi przykucnąć. Zaczął mruczeć coś pod nosem, nie do końca świadomie marszcząc brwi, kiedy coś się nie zgadzało. Po, na oko, kilkunastu sekundach studiowania ciała, ponownie się odezwał.

– Chcesz go tutaj tak zostawić, czy mam go sprzątnąć?

– Severusie! – krzyknęła wstrząśnięta. – Właśnie zmiażdżyliśmy szczura!

– Zdążyłem zauważyć – sarknął. – I ściśle rzecz ujmując, ty to zrobiłaś. Nie my. Tymczasem pytałem, kto ma to posprzątać.

Evanesco – mruknęła. – A teraz, wyjaśnij mi, skąd ci przyszło do głowy jakieś cholerne zaklęcie rozczłonkowujące?!

– Ależ po części dzięki tobie – uśmiechnął się ze sztuczną wdzięcznością do obruszonej dziewczyny. – Gdy naprowadziłaś mnie na właściwą formułę klątwy tnącej, zrozumiałem, jak powinienem się za nie zabrać. Ale już dłuższego czasu nad nim myślałem... Tym razem byłem bardzo blisko jego przetestowania, a ty w najlepsze zniszczyłaś mi piękny, szczurzy okaz.

– Najpierw klątwa tnąca, teraz zaklęcie rozczłonkowujące... – westchnęła pod nosem Hermiona, świadoma jak bardzo ten człowiek zdołał już wkręcić się w Czarną Magię. – I to przy okazji, szwendając się po obcym budynku. Przecież po to starałam się o przyjęcie nas tutaj, żeby jeszcze tego samego dnia wylecieć!

Przeniosła wzrok na Snape'a i zdziwiła się widząc jego drżące kąciki ust i dziwnie mętne spojrzenie.

– Sarkazm ci nie pasuje – wyjaśnił.

– Nawiasem mówiąc... – dodał po chwili, poważniejąc. – Nie spędzę kilku dni, oglądając ściany mojego pokoju. – Wymawiając ostatnie słowo, nakreślił palcami w powietrzu cudzysłów.

 – ... Co? Oglądając ściany?

– Wbrew pozorom, nie noszę ze sobą walizki, wypełnionej niezbędnikami-typowego-podróżnika-w-czasie. I w przeciwieństwie do niektórych osób, nie mam też przydzielonych przez dyrektorkę obowiązków.

– Och. Czy ty masz na myśli książki? – starała się nie roześmiać, gdy podążyła za jego rozumowaniem. – Nie pomyślałam, że przydałby ci się jakiś wypełniacz czasu. Hmm, a gdybym spróbowała coś przetransmutować...? Czy może być na razie jakiś szkolny podręcznik? Potrzebuję jak najlepiej znać treść, żeby wyszło tak realnie, jak to możliwe. Chociaż i tak w przypadku książek...

Z piętra niżej rozległ się głuchy huk.

– Wiem. Eliksiry? – rzucił pospiesznie w jej stronę.

   W odpowiedzi kiwnęła tylko głową i zmarszczyła w skupieniu brwi.
Chwilę później opuszczali ponury strych.

– Wróć teraz do siebie, a za jakąś godzinę postaram się po ciebie przyjść, bo na stołówce ma być kolacja dla wszystkich wychowanków. Idealny moment, żeby poznać Toma.

***

   Słabe migotanie lamp naftowych rozświetlało zakamarki sutereny, w której usytuowana była jadalnia sierocińca Wool's. Stoły ustawiono w trzech rzędach; przy każdym z nich siedziało sześciu chłopców, prowadząc przyciszone rozmowy. Kilkoro dyżurnych zajmowało się roznoszeniem stosów kanapek z ciemnego chleba, pokrytego symboliczną warstwą dżemu z nie-wiadomo-czego oraz dzbanków, parujących zapachem świeżo gotowanej kawy zbożowej.

   Hermiona machinalnie smarowała kolejne kawałki chleba, co chwilę zanurzając nóż w mazi wypełniającej puszkę z napisem Canned Gold Jam. Może i dżem był w kolorze złotym, ale do doskonałości było mu bardzo daleko. Zresztą nie to było w tej chwili istotne. Hermiona z całych sił starała się wypatrzeć w mnogości chłopców tego, dla którego przebyli tę całą podróż. Nie było to łatwe. Riddle'a widziała zaledwie raz – w myślodsiewni u dyrektora i nie był jakoś szczególnie charakterystyczny. Poszukiwań nie ułatwiał również fakt braku dobrego oświetlenia stołówki. Przeczesując wzrokiem każdy ze stolików, starała się metodycznie wykluczać kolejne części sali. W oddalonym kącie, przy najciemniejszym ze stolików (a jakże!) siedział młody Snape i krzywił się do kogoś nieprzyjemnie.

   Nawet tu nie potrafi się zachować normalnie, pomyślała z nutą rozbawienia Hermiona. Im dłużej przyglądała się jednak rozmówcy Snape'a, tym mocniej czuła, jak krew odpływa jej z twarzy.

,,Ciągnie swój do swego" – pomyślała, tym razem bez cienia wesołości.

***
   Severus wszedł na stołówkę nieco niepewnym krokiem. Po nieudanej próbie zjedzenia chińszczyzny, czuł pustkę w żołądku, ale nie był do końca pewny, które z uczuć jest silniejsze: głód, czy niechęć do przebywania w tym miejscu.

   W jadalni było tłoczno. Przy stołach, jeden przy drugim, siedzieli pensjonariusze sierocińca. Nie było gwarno i wesoło, jak w Hogwarcie - raczej nieco przygnębiająco. Wydawało mu się, że znalezienie wolnego miejsca będzie niewykonalnym zadaniem, ale gdy wzrok przyzwyczaił się do przytłumionego światła, wypatrzył w oddalonym kącie nie tylko wolne krzesło, ale prawie cały wolny stolik. Tak, to było to, co mu odpowiadało. Samotność plus jedzenie.

No, prawie samotność.
Ale tą kwestia postanowił się zająć za chwilę. W końcu, jaki to problem, odstraszyć bezbronną sierotę od stołu? To nawet mogło być zabawne.

   Podszedł do stołu i pewnym ruchem odsunął krzesło, znajdujące się na przeciw siedzącego chłopaka. Prowokacyjnie spojrzał mu w oczy i, nie tracąc kontaktu wzrokowego, usiadł, nonszalancko opierając się o krawędź stołu. W chłopaku nie było nic specjalnego. Skromne ubranie, ciemne, nieco zaniedbane włosy i oczy, pozbawione emocji.

   Pójdzie gładko, jak po maśle – pomyślał Snape, który w głowie miał ułożony plan szybkiego pozbycia się niechcianego towarzysza. Akcja miała być ekspresowa, skuteczna i niezauważalna dla przypadkowego obserwatora. Chłopak z przeciwnej strony stołu patrzył jednak obojętnie na przedstawienie odgrywane przez Severusa. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. Przyszły Mistrz Eliksirów starał się wydobyć najbardziej chmurne łypnięcie ze swojego – bogatego już – repertuaru, aby wstępnie podnieść ciśnienie rywalowi. W założeniu, ostatni ruch powinien wywołać ciarki przerażenia, a potem ucieczkę, dającą mu w następstwie spokój podczas zasłużonego posiłku.

   Nie przerywając kontaktu wzrokowego, Snape skoncentrował się na niewerbalnym przywołaniu solniczki z drugiego końca stołu. Wiedział, że mugole utożsamiają ruszające się przedmioty z życiem pozagrobowym, które ich przeraża i bezczelnie wykorzystywał ten fakt. Solniczka powoli sunęła w ich stronę. Chłopiec bez imienia powoli przesunął na nią wzrok. Severus, pewny swego, kontynuował przesuwanie przedmiotu w stronę chłopaka, gdy nagle solniczka gwałtownie zboczyła z obranego kursu, rozsypując swoja zawartość wprost na kolana zszokowanego Snapa.

– Komu kanapeczki? – przesłodzony głos Hermiony przerwał to, cokolwiek miało nastąpić za chwilę.

   Severus zrobił śmiertelnie obrażoną minę, za to w oczach Toma pojawiły się iskierki wrednego rozbawienia i prawdopodobnie cichej pogardy.

   Podczas gdy rzekome rodzeństwo zabijało się wzrokiem, młody Riddle przeleciał wzrokiem całe pomieszczenie i wstał od stołu. Nawet nie zauważyli, kiedy zniknął.

– Mieliśmy go obserwować! – warknęła Hermiona.

– Ty miałaś, nie ja!
© Agata dla WioskaSzablonów | Technologia blogger. | Freepik FlatIcon